Drugie życie Polski Ludowej

Drugie życie Polski Ludowej

Nie ma jej 34 lata, a prawica wciąż z nią walczy

Dlaczego o PRL wciąż się mówi, skoro nie ma jej od 34 lat? Bo wciąż się mówi. I to nie tylko dlatego, że wraca moda na wzornictwo z lat 60. albo na piosenki Maryli Rodowicz. Mówi się o Polsce Ludowej w sensie politycznym. Prawo i Sprawiedliwość co chwila do niej nawiązuje, walczy z nią, jakby stała za progiem. Platforma Obywatelska też z Polską Ludową walczy, ale dla niej PRL ma twarz Kaczyńskiego. Stają więc w Sejmie jedni naprzeciw drugich i, wskazując siebie nawzajem palcem, krzyczą: Precz z komuną! Precz z komuną!

Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź nie jest prosta. Polska Ludowa zbyt mocno w nas tkwi, by ją ominąć, przemilczeć, uznać za czarną dziurę. Z drugiej strony jest za słaba, by się bronić przed atakami, toteż zbiera cięgi, zasłużone i niezasłużone. Dziś napluć na nią może każdy i jeszcze za to wypiąć pierś do orderu. Mówił o tym Karol Modzelewski, gdy prawica chciała degradować gen. Jaruzelskiego do stopnia szeregowca: „To jest szczególny rodzaj odwagi, podobnie jak wyrzucanie nieboszczyków z grobów. To odwaga hieny cmentarnej. Jak ktoś nie był odważny jak lew, to teraz chce być antykomunistyczny i odważny jak hiena cmentarna. Za późno, przechlapane”.

Cóż, chętnych do walki z Polską Ludową, której już nie ma, która nie może się odgryźć, nie brakuje. Wtedy siedzieli cicho jak myszki, dziś głośno ryczą. Przesadzam? Chyba nie…

Walka z Polską Ludową trwa.

Najnowszy przykład to podpisana w czerwcu przez prezydenta Dudę lustracja urzędników. Każdy, kto ma 51 lat lub więcej i pracuje w państwowym urzędzie, musi być jej poddany, lustracja będzie dotyczyć 40 tys. osób. I każdy, kto współpracował z tajnymi służbami, nieważne w jakiej sprawie, ma zostać natychmiast wyrzucony z pracy. Bez sądu. Czyli ma zostać ukarany za to, co robił 34 lata temu lub jeszcze wcześniej. Gdyby zabił – nic by mu nie groziło, w polskim prawie zbrodnia zabójstwa przedawnia się po 30 latach. Wynika z tego, że robił coś gorszego.

PiS walczy z Polską Ludową na wszystkich możliwych frontach. Nazywa ją „komuną”, bo to brzmi gorzej niż „Polska socjalistyczna” czy „ludowa”. Fałszuje pamięć o niej – zlewając czasy stalinowskie z późniejszymi. Na tę wojnę przeznacza setki milionów złotych – powołując do życia różne instytuty i organizacje, no i finansując Instytut Pamięci Narodowej, który ma prowadzić „politykę pamięci” i „politykę historyczną”. Ta „policja historyczna” ma kształtować nie tylko naszą wiedzę o czasach minionych, ale także przestrzeń, w której żyjemy. Nazwy ulic, pomniki – to wszystko podlega dziś opinii IPN. Łącznie z oceną, kto był współpracownikiem SB, a kto nie był. Instytut odgrywa zatem rolę prokuratora i sądu równocześnie. A czasami – jak w przypadku Andrzeja Przyłębskiego, byłego ambasadora w Niemczech – lustracyjnego obrońcy.

Język PiS jest przesiąknięty negatywnymi emocjami wobec Polski Ludowej. Jeśli posłuchamy polityków tej partii, usłyszymy, że to był czas „okupacji sowieckiej”, więc wszyscy, którzy zajmowali stanowiska partyjne i państwowe, byli tak naprawdę sługami ZSRR. Ta opowieść ma ciąg dalszy – dotyczący Okrągłego Stołu. Tam w myśl pisowskiej opowieści doszło do zmowy „komuny” i części Solidarności. To była zdrada. Dlatego dziś oni wciąż prowadzą walkę z roku 1989 i lat wcześniejszych – wtedy z PZPR, teraz z jej sojusznikami i następcami, którzy zgrupowali się w PO.

A druga strona? Tu też nie ma wątpliwości, opis świata polskich liberałów zaczyna się od nawiązania do Polski Ludowej. A tę Polskę w ich oczach ucieleśnia PiS. Wystarczy przejrzeć tytuły z opozycyjnych mediów, posłuchać polityków PO… „Gospodarka idioty. Tak w państwie PiS odżywają wzorce z PRL”, biada „Gazeta Wyborcza”. „Ile w rządach PiS jest podobieństwa do czasów PRL?”, zastanawia się „Polityka”. „Do Polski PiS dotarł węgiel. Tak jak do PRL cytrusy” – to znów „Gazeta Wyborcza”. I jeszcze jedna myśl z jej łamów: „PRL jest dla Kaczyńskiego punktem odniesienia, modelem państwa idealnego – gdyby PZPR zastąpić PiS-em”.

To są proste schematy. Gdy mowa jest o telewizji publicznej – padają określenia typu „telewizja Macieja Szczepańskiego” i gierkowska propaganda. A Danuta Holecka nazywana jest pisowską Ireną Falską. Gdy rozmawiamy o gospodarce – pada oskarżenie, że mamy do czynienia z gierkowską rozrzutnością. A o Kaczyńskim mówi się, że to nowy Gomułka.

Podobną ścieżką idą myśli polityków Platformy. „PiS to grupa rekonstrukcyjna PRL”, woła Marcin Kierwiński. Oczywiście ze zgrozą. I tylko komizmem doprawia te słowa fakt, że jego ojciec to oficer ludowego Wojska Polskiego, doceniany i awansowany w czasach PRL i jeszcze w roku 1999, do stopnia generała brygady.

Jeżeli już jesteśmy przy nazwiskach i przy tym, kto był kim w czasach PRL… Opozycja z satysfakcją wylicza pisowskich dygnitarzy, którzy byli członkami PZPR. Mamy więc Stanisława Piotrowicza, obecnego sędziego Trybunału Konstytucyjnego, Wojciecha Jasińskiego, pierwszego pisowskiego prezesa Orlenu, Marcina Wolskiego i Jana Pietrzaka, czyli dwóch pisowskich bardów i kabareciarzy, Krzysztofa Czabańskiego z Rady Mediów Narodowych, Stanisława Kostrzewskiego, czyli byłego skarbnika PC, i Karola Karskiego – działacza Socjalistycznego Związku Studentów Polskich… A jest jeszcze w Zjednoczonej Prawicy niemała grupa dzieci działaczy PZPR, co też bywa wypominane.

Polska polityka nie może zatem wyjść w swoich semantycznych pojęciach poza Polskę Ludową, do niej wszystko jest porównywane, do niej wszystko nawiązuje. O co w tym chodzi?

Historię piszą zwycięzcy – mówił Karol Marks. A w Polsce zwycięski okazał się obóz Solidarności. On teraz się podzielił. Ten podział dominuje na scenie politycznej, ale jedno PiS i PO łączy – historia. Czyli solidarnościowy korzeń. To ich legitymizuje. Że byli przeciw Polsce Ludowej, że z nią walczyli, przeciwko niej konspirowali. Ta walka jest ich sensem życia i to – w ich przekonaniu – daje im mandat, by rządzić Polską.

A jak w najprostszy sposób ów mandat pokazać? Zohydzając przeciwnika, zohydzając poprzedni ustrój. Malując go w jak najczarniejszych barwach.

Polityka tak wygląda. Polska Ludowa też miała swoją legitymizację, która zresztą się zmieniała. Na początku mieliśmy wielką zapowiedź budowy nowego ustroju, zapewniającego szczęście i równość. To wyglądało jak religia, miała ona swoich świętych. Październik ‘56 wiele zmienił – polska droga do socjalizmu to było coś bardziej realnego i swojskiego. Gierek legitymizował się hasłem drugiej Japonii, nowoczesnej Polski, Jaruzelski – tym, że kraj został uratowany.

Wiele więc się zmieniało, ale pewne rzeczy były stałe – opowieść o sanacyjnej nędzy, o tym, że zapałkę dzielono na czworo, opowieść, że Polska Ludowa to kraj robotników i chłopów, ludzi pracy, kraj awansu społecznego. To wszystko okraszone było antyniemieckim i patriotycznym sosem.

A teraz czas na swoją opowieść ma Solidarność, czy post-Solidarność, i z tego czasu korzysta. Przede wszystkim musi wykazać, że miała rację, walcząc z PRL. Prezentuje się zatem w glorii tej siły, która miała rację. A strona przeciwna pokazana jest jak najgorzej. Oto mamy wielki podział na Polaków dobrych i złych.

A że to było ponad 34 lata temu? Tym lepiej! Coraz więcej jest przecież Polaków, którzy tamtych czasów nie pamiętają, bo albo jeszcze się nie urodzili, albo mieli wówczas zbyt mało lat. Można im opowiadać wszystko. Że na półkach w sklepach był tylko ocet, że był terror SB i nocne łapanki. I oczywiście niewielka grupa bohaterów, w którą wpatrzony był cały naród.

OK, wszyscy wiemy, że to opowieść prymitywna, godna komiksów klasy B, ale czy inne opowieści o świecie nie ulegają uproszczeniom? To jest ten właśnie mechanizm – najprostszych schematów i kalek. A potem – gdy przychodzą nowe wydarzenia – już nikomu nie chce się sprawdzać, jak było naprawdę.

Kto dziś pasjonuje się sporem między białymi a czerwonymi w powstaniu styczniowym? A endecja kontra sanacja? Jeszcze nie tak dawno Jerzy Giedroyc pisał, że Polską rządzą dwie trumny, Piłsudskiego i Dmowskiego. No to dziś te trumny nie tylko nie rządzą, ale wręcz mało kogo obchodzą. Mało kto o tym wspomina, nikt tej pamięci nie broni.

W obecnych czasach w przestrzeni medialnej (tam przede wszystkim) toczy się podobny proces. W mediach Polska Ludowa ma swoją nalepkę, swoją gombrowiczowską gębę. I wszystkim ważnym dobrze z tym się żyje.

Ba! Można rzec, że dobrze z tym się żyje również lewicy. Przez wiele lat zbierała ona głosy tych, którzy nie chcieli o Polsce Ludowej mówić tylko źle. Którzy bronili swoich życiorysów. Ale to już przeszłość, bo dzisiaj ta formacja szuka innych wyborców. Mieliśmy zatem w III RP taki oto proces, że partie postsolidarnościowe ruszyły z atakiem na PRL, a lewica obrony życiorysów swoich wyborców zaniechała. Nie od razu wprawdzie, jeszcze na początku lat 90. jakoś tych ludzi broniła, potem o tym zapomniała. A na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą. Gdy lewica nie broniła Polski Ludowej, nie próbowała opisywać dylematów ludzi z tym państwem związanych, życiorysów, marzeń – inni robili to za nią. Opowieść o Polsce Ludowej napisali więc „historycy” z IPN i postsolidarnościowe media.

Nawiasem mówiąc, to był jeden z najmniej mądrych argumentów padających z ust liderów lewicy – żeby zostawić opowieść o PRL historykom. Po pierwsze, oznaczało to rzucenie ręcznika na ring, ucieczkę z pola walki. Po drugie, politycy PiS i PO i tak na tym ringu zostali i mówili swoje. A po trzecie, szybko się okazało, że ci nowi historycy to bardziej funkcjonariusze „ministerstwa prawdy” aniżeli dzieci muzy Klio. Mówiąc delikatnie, lewica, kiedy miała do wyboru prawdę lub święty spokój, wybrała święty spokój. Polska Ludowa, pamięć o niej, została sama.

W ten sposób wszyscy dostali prezent – złego luda, którego przy aplauzie publiczności można bić. Można wykazywać jego zło, niczym nie ryzykując; płynie się razem z rzeką ogólnych oczekiwań.

Tak kodują nam życie. Te nieogarnięte myśli przeczytać można później w internetowych komentarzach. Takich jak ten, jeden z setek, pod rozmową z Aleksandrem Kwaśniewskim: „Kwaśniewski… Fajny facet, ale komuch”. Tyle ze świata, nieszczęsny internauto, pojmujesz…

Każdy ustrój tworzą konkretni ludzie. Oni nadają mu kształt. III RP, jej etos – to również trzeba dodać – zdominowali ludzie konspiracji solidarnościowej.

Co dla konspiratorów jest najważniejsze? Żeby nie dać się złapać. Kto jest dla nich głównym wrogiem? Policja polityczna, która ich łapie, inwigiluje. Proszę zwrócić uwagę, jak wiele – przynajmniej w głównym nurcie propagandy – tego postrzegania zostało. Obraz PRL jako pola bitwy między konspiratorami a SB, obraz głównego wroga – czyli służb specjalnych PRL, no i konfidentów we własnych szeregach. Obsesja lat 80., obsesja niewielkiej grupy ludzi, przełożyła się na obsesję państwa, jego instytucji. I to trwa.

Parę tygodni temu przełożyło się to na nową ustawę lustracyjną, która ma ujawniać byłych współpracowników służb specjalnych w urzędach. A wcześniej… Przecież to nie PiS wymyśliło, żeby byłych funkcjonariuszy pozbawić emerytur, nie bacząc na to, co zrobili dla III RP. Wcześniej emerytury obniżyła im PO.

Obok obsesji szukania wrogów i zemsty mamy obsesję wychwalania siebie. Ileż to świąt mamy solidarnościowych, ileż rocznic! Porozumienia sierpniowe, stan wojenny, wybory 4 czerwca… Siłą rzeczy, dotyczy to również Polski Ludowej, jako tej złej.

W kreowanie tego obrazu wprzęgnięte są państwo i jego budżet. Mamy Europejskie Centrum Solidarności, ośrodki, które dokumentują i opisują działalność członków związku, solidarnościowych kombatantów za drukowanie bibuły i roznoszenie ulotek, mamy zasilany setkami milionów złotych IPN. Ta praca trwa. I aż się prosi zapytać, czy jeszcze jest jakiś szef Solidarności, regionalny lub inny, o którym nie powstałaby stosowna monografia? Na tym tle PZPR z jej instytutami marksizmu-leninizmu i katedrami historii ruchu robotniczego jawi się jako skromna, nieznająca się na robieniu show podstarzała panna.

Dołóżmy do tego obowiązujący w debacie publicznej „żelazny argument”, który zawsze pada, gdy oceniana jest osoba, która była w solidarnościowej konspiracji: „Pamiętam go z podziemia, nie zdradził, był z nami, to świadczy, że jest niezłomny i uczciwy”. Należy mu się zatem posada, żadne zarzuty nie mogą się go imać („bo to sprawdzony kolega”) itd.

Czy można się dziwić, że ci, którzy nami rządzą, najchętniej opowiadaliby o czasach PRL, o swojej wspaniałej walce i o tym, kto wtedy się złamał, a kto nie?

No dobrze, ale czy sprawy będące w polu zainteresowań paru tysięcy działaczy mogą porywać miliony? Czy można milionom wmówić, że 40 lat ich życia to był koszmar, choć oni wcale tego za koszmar nie uważają?

Oto więc mamy wielki propagandowy szpagat.

Jak on jest realizowany, możemy zobaczyć w telewizji publicznej. Z jednej strony mamy jazgot TVP Info, a z drugiej – Marylę Rodowicz, festiwal w Opolu i filmy z czasów PRL.

Że to się nie łączy? Że nie da się pluć na Polskę Ludową, by za chwilę zatapiać się w jej wspominaniu? Owszem, da się! Można! Posłuchajmy zresztą Kaczyńskiego, który opowiada, że jego rządy realizują zasadę równości albo że państwo coś zapewni i da. Odgrzewa przecież w ten sposób wszystkie możliwe kalki z okresu PRL. Tak jest! PZPR jest mu bliska, jeśli chodzi o metodę rządzenia. Nie tylko poprzez budowę systemu władzy, w którym nad rządem czuwa partia (czy raczej jej szef). Sam kilka lat temu mówił, że jego marzeniem jest, by w każdym powiecie był aktywny partyjny komitet, który pełniłby wobec miejscowych władz funkcję kontrolną i do którego każdy obywatel mógłby się zgłaszać ze skargami.

Skąd ten sentyment? Można iść o zakład, że to efekt wielu rozmów z działaczami, ich różnych sugestii. Dla nich taki system był zrozumiały, więc go podpowiadali jako dobre rozwiązanie.

Bo prawda jest też taka, że Polska Ludowa tkwi w każdym z nas i każdy polityk, który ten fakt by ignorował, skazałby się na klęskę. Nikt przytomny tego ignorować nie może.

Tkwią w Polakach, pokazują to zresztą badania, takie przekonania jak poczucie równości, jak pochwała awansu społecznego. Doceniamy czasy Edwarda Gierka – i za fiata 126p, i za wczasy pracownicze, i za kolonie dla dzieci, no i za mieszkania, które budowano jak nigdy wcześniej i później. I pewnie także za optymizm, że Polak potrafi i że doścignie. Doceniamy również wielkie i mniejsze budowy tamtych czasów, te wybudowane wówczas kombinaty, fabryki, które później solidarnościowe ekipy sprzedawały.

Tych rzeczy, które doceniamy, jest wiele, każdy je jakoś układa. To może być dentysta w każdej szkole, emerytury dla rolników albo filmy Wajdy i Barei. I kabaret Olgi Lipińskiej, zjawiskowy i niepowtarzalny.

Wszyscy to wiemy – Polska Ludowa to nie była słodycz, bo gdyby tak było, naród nikomu by jej nie oddał. Ale nie była to czarna dziura, okres „komunistycznej okupacji”, noc apuchtinowska, jak co mniej mądrzy politycy prawicy usiłują nam wmawiać. Miliony ludzi w tym kraju pracowały, uczyły się, realizowały znakomite rzeczy, dlatego sprowadzenie 40 lat historii do teczek SB jest nie tylko głupie, ale i obraźliwe wobec tych milionów obywateli. Bo oni pamiętają, a jak nie oni, to ich rodzice czy dziadkowie. Pamięć pokoleniowa jest w Polsce bardzo silna.

Oto więc mamy w naszych głowach groch z kapustą. Wyniesione z czasów Polski Ludowej przekonania, gusta, odruchy. I nowe narracje, które ten czas zohydzają, ale i w te gusta chcą trafić. Przy czym nic nie musi z niczym się łączyć, logika jest tu niepotrzebna, wystarczą luźno rzucone „mądrości”.

To rodzi różnego rodzaju idiotyzmy. Czytam np. o Gierku, że „zręcznie udawał dobrego gospodarza”, to było źródłem jego politycznego sukcesu i tym sposobem „wkradał się w łaski” zwierzchników. Sprostujmy te nonsensy – Gierek nie musiał udawać dobrego gospodarza, bo dobrym gospodarzem był. Nawet bardzo dobrym. Do tego mądrym, bo swoją prawą ręką uczynił Jerzego Ziętka, legionistę i sanacyjnego dygnitarza. Gierek i Ziętek – należą im się ulice i place, tak jak w Warszawie swój plac ma Sokrat Starynkiewicz.

O Gomułce też możemy wiele w obecnych mediach wyczytać, ale na pewno nie to, że budował niezależność Polski od ZSRR, a 7 grudnia 1970 r. uczynił na tej drodze kluczowy krok – układ o uznaniu przez RFN granicy na Odrze i Nysie nie tylko gwarantował nam ziemie poniemieckie, ale też zrywał pod tym względem więzy łączące nas z ZSRR. Do roku 1970 państwa zachodnie naszych granic nie uznawały, mieliśmy je dlatego, że stała za nami siła armii radzieckiej. Gomułka tę sytuację zmienił. Wyrwał nas z pułapki Moskwy.

A Jaruzelski? Przy okazji jego 100. urodzin mogliśmy naczytać się w prasie postsolidarnościowej różnych bałamutnych opinii na jego temat. Cóż, infantylizacja debaty publicznej, zwłaszcza tej dotyczącej PRL, postępuje. Do licealnego poziomu wyrównał nawet Tomasz Nałęcz, przecież profesor historii. Pisząc o Wojciechu Jaruzelskim, zarzucił mu w zasadzie wszystko i stwierdził, że zamiast ogłaszać stan wojenny, powinien był, tak jak Kościuszko, stanąć na czele insurekcji narodowej. „W obliczu rosyjskiego zagrożenia nie zachował się jak bohater narodowy generał Tadeusz Kościuszko, który w 1794 r., mając za sobą o wiele słabsze niż Jaruzelski wojsko i o wiele mniej skonsolidowany naród, z bronią w ręku bronił wolności i suwerenności Polski – napisał Nałęcz. – On zaś zniewolenie Polaków przez Sowietów zastąpił własnoręcznym założeniem narodowi kajdan”.

Cóż za dezynwoltura! Z powstaniem Kościuszki łączy się nierozerwalnie, jako ostatni jego akt, rzeź Pragi. Wymordowanie ok. 10 tys. cywilnych mieszkańców prawobrzeżnej Warszawy przez żołnierzy Suworowa. Profesor historii chyba o tym się uczył. A jeżeli nie, polecam wizytę na Pradze i zapalenie świeczki przed krzyżem upamiętniającym tamten horror, stojącym przy ulicy Jagiellońskiej.

Dla Nałęcza wymordowanie tysięcy Polaków przez armię Suworowa to być może detal historii, a na pewno ciekawe wydarzenie, ale dla Jaruzelskiego wspomnienie rosyjskich interwencji było mrożące. Oto więc zderzenie profesora historii tryskającego odwagą Lenina i frontowego generała, mającego odwagę przywódcy. I poczucie odpowiedzialności.

Chyba już wiemy, dlaczego tak wiele mówi się o Polsce Ludowej, choć nie ma jej od 34 lat. Bo obecna władza, atakując ją, szuka swojej legitymizacji. Ale też musi grać sentymentem do tamtych czasów, bo szuka w narodzie popularności.

Nie ma we mnie wcale optymizmu. Prof. Andrzej Werblan lubi powtarzać, że marzyło mu się, że po roku 1989 nastąpi jakieś złączenie tego, co najlepsze w Polsce Ludowej, z nowym systemem, czyli demokracją i kapitalizmem. Nic takiego nie nastąpiło, więc może dlatego ustrój, który mamy, straszy i tumani tanimi opowieściami o PRL, by odwrócić naszą uwagę, by jakoś się upiększyć.

Łatwym w tym miejscu zakończeniem byłyby słowa, że PRL, im więcej nań plują, tym bardziej obleka się w patynę i pięknieje. Tak można skończyć, ale nie byłoby to prawdą. Bo jest różnie. Bo coś zawsze się przykleja. Jak plamy farby na pomnikach. Zwłaszcza że nie ma kto ich zmyć.

Fot. NAC

Wydanie: 2023, 29/2023

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy