Prawicowy liberalizm czy nieliberalna demokracja? Jedną z przyczyn dominującej dziś w Polsce atmosfery nieufności jest niewątpliwie fakt, że przejście od socjalizmu do kapitalizmu było czymś nieoczekiwanym, niekonsultowanym społecznie, a więc łatwym do postrzegania jako rezultat spisku elit. Jacek Kurczewski, niegdyś jeden z liderów Kongresu Liberałów, nazwał to w „Tygodniku Powszechnym” („Rzecz solidarna”, „TP” 29.01.br.) kluczowym problemem naszej transformacji. Zgoda – ale nie ma jednak reguły bez wyjątków. Istniał bowiem wówczas wybitny działacz i myśliciel, który dążył do kapitalizmu, nie ukrywając tego, przeciwnie, głosząc wszem wobec przesadną wręcz pochwałę tego ustroju. Był nim Mirosław Dzielski, działacz umiarkowanego skrzydła „Solidarności”, założyciel Krakowskiego Towarzystwa Przemysłowego. Jego zaangażowanie na rzecz kapitalizmu bardzo różniło się jednak od działalności reformatorów z centrum. Dzielski propagował tworzenie kapitalizmu nie odgórnie, przez decyzje polityczne na najwyższym szczeblu, lecz oddolnie, metodą pracy organicznej, regionalnej, lokalnej. Kapitalizmu, dodajmy, innego niż Balcerowiczowski. Nie kapitalizmu wspieranego przez międzynarodowe instytucje finansowe, tworzonego mocą rządowych prywatyzacji wielkich zakładów przemysłowych i banków, lecz kapitalizmu drobnych wytwórców, rzemieślników przechodzących na produkcję drobnoprzemysłową, słowem, starego ludowego kapitalizmu producentów, przedsiębiorców, opartego na etyce pracy i kulturze pracy. Takiego kapitalizmu, który zdobył w Polsce aprobatę bardziej powszechną niż rezultaty odgórnej transformacji. Działalność Dzielskiego przerwała przedwczesna śmierć 15 października 1989 r. Wciąż ma on jednak grono oddanych sobie współideowców, zwłaszcza w Krakowie. Należy do nich były minister w rządzie Mazowieckiego, Tadeusz Syryjczyk. Nie jest jednak postacią tak znaną, jak na to zasługuje. W kręgu rządowych reformatorów, związanych początkowo z Unią Demokratyczną i Unią Wolności, był niedoceniany; postrzegano go jako prawicowca, a więc przeciwnika, oraz ideologa, a więc postać nieco anachroniczną (mimo że nie brakowało ideologicznych apologetów kapitalizmu również w kręgu „Gazety Wyborczej”). W środowisku liberałów gdańskich uważany był za ugodowca, a zarazem konkurenta. Lewica uważała jego apologię kapitalizmu za ekscentryczną skrajność. Prawica zaś po czerwcowym zwycięstwie wyborczym „Solidarności” bardzo szybko przestała kojarzyć się z geopolitycznym realizmem, umiarkowaniem oraz gotowością konstruktywnej współpracy z PZPR, a więc z ideami Dzielskiego oraz Klubu Myśli Politycznej „Dziekania”, działającego pod prezesurą Stanisława Stommy i skupiającego środowiska uważane wówczas za prawicowe. Po obaleniu komunistycznego monopolu władzy dominującą rolę odgrywać poczęli na prawicy przeciwnicy kompromisu Okrągłego Stołu, krytykujący premiera Mazowieckiego za politykę „grubej kreski”, domagający się radykalnej „dekomunizacji”. Jak wiadomo, idee te głoszone były na łamach „Tygodnika Solidarność” pod redakcją Jarosława Kaczyńskiego, a następnie przez partię braci Kaczyńskich – Porozumienie Centrum. W okresie III Rzeczypospolitej, rozpoczętym 22 grudnia 1990 r. od przejęcia władzy przez prezydenta elekta, Lecha Wałęsę, z rąk emigracyjnego prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego, przy ostentacyjnym pominięciu prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego, te właśnie idee stały się sztandarowymi hasłami prawicy. Alternatywna prawica – ewolucjonistyczna, przeciwna radykalizmowi zarówno w wersji lewicowej, jak prawicowej, stojąca na gruncie zachodniej kultury politycznej i gotowa konstruktywnie współpracować z postkomunistami w tworzeniu nowej, niepodległej państwowości – przestała istnieć jako odrębna siła polityczna. Do rangi symbolu urasta fakt, że jeden z jej intelektualnych przywódców, Bronisław Łagowski – pod wieloma względami porównywalny z Dzielskim, aczkolwiek różniący się od niego „genealogią” PZPR-owską – stał się tak pryncypialnym przeciwnikiem wojującego „antykomunizmu” prawicy, że musiał szukać sobie miejsca w lewicowym „Przeglądzie”. Na początku naszej transofrmacji było jednak inaczej, co warto chyba przypomnieć. Leży przede mną pierwszy numer „Polityki Polskiej” (lipiec ’90), pisma nawiązującego w swym tytule do znanej książki Romana Dmowskiego i mającego być organem „prawicy demokratycznej”. W jego Radzie Redakcyjnej byli m.in. Stefan Kisielewski i Stanisław Stomma, Tadeusz Syryjczyk i Aleksander Hall, Bronisław Łagowski i niżej podpisany. W Zespole i Redakcji zasiadali ludzie kojarzeni później z prawicowym radykalizmem, np. Wiesław Walendziak, Tomasz Wołek i Kazimierz Michał Ujazdowski, ale mimo to cały numer zdominowany był przez autorów niemających nic wspólnego z ideami „konserwatywnej rewolucji”. Na czołowym miejscu opublikowano mój artykuł „Totalitaryzm, czyli o potrzebie rozrachunków uczciwych”, dowodzący (z powołaniem się na Dzielskiego), że nonsensem jest nazywanie poodwilżowej PRL państwem totalitarnym. Zaraz po nim widzimy obszerny wywiad
Tagi:
Andrzej Walicki









