Dzieje naszych chłopskich przodków są przemilczane albo wyparte

Dzieje naszych chłopskich przodków są przemilczane albo wyparte

Jako wspólnota narodowa jesteśmy dzisiaj w punkcie, w którym coś szczęśliwie runęło Paweł Maślona – reżyser i scenarzysta filmowy Zabrałeś się do opowieści historycznej o Tadeuszu Kościuszce. Jak to się stało, że zostałeś reżyserem „Kosa”? – Długo fantazjowałem o stworzeniu filmu gatunkowego w scenerii XVIII- lub XIX-wiecznej Polski, dotykającego tematu pańszczyzny. Kiedy Michał A. Zieliński pojawił się z pomysłem zrobienia „westernu kościuszkowskiego”, pomyślałem, że może wreszcie znalazłem odpowiedni materiał. Dostałem szansę na zrealizowanie filmu, którego sam nigdy bym nie napisał. Nie wiedziałbym, jak się odnaleźć w tak odległych realiach historycznych. Dość szybko przekonałem do tego projektu producentów, Leszka Bodzaka i Anetę Hickinbotham. Leszek przeczytał wstępną wersję scenariusza i zaczęliśmy rozmowy o kształcie filmu. Michał kontaktował się wcześniej z kilkoma producentami, którzy chwalili jego koncepcję, ale twierdzili, że jest zbyt trudna do zrealizowania w polskich warunkach. Leszek widział to trochę inaczej. Kolejne dwa lata pracowaliśmy nad scenariuszem, a w międzyczasie przygotowywaliśmy się do zdjęć. Od spotkania z Michałem do premiery minęły dokładnie cztery lata. Co było najbardziej fascynujące i zaskakujące w scenariuszu? – Przede wszystkim fakt, że przez opowieść o Kościuszce udało mu się zaadresować temat pańszczyzny i włączyć film w nurt ludowych historii Polski. Scenarzysta użył do tego narzędzi kina gatunkowego. Przyłożenie matrycy westernu do realiów XVIII-wiecznej Polski wydało mi się świetnym pretekstem, żeby zmierzyć się z mitologią sienkiewiczowską, nadal kształtującą nasze myślenie o przeszłości. Drugim wielkim atutem scenariusza jest postać Dominga, czarnego adiutanta Kościuszki, który istniał naprawdę i odwiedził nasz kraj. Obecność przybysza z zewnątrz daje sposobność do tego, żeby sprowokować widza, stawiając znak równości między amerykańskim niewolnictwem a polską pańszczyzną. W dodatku Michałowi udało się stworzyć bardzo oryginalną strukturę opowieści. Można powiedzieć, że „Kos” ma dwóch głównych bohaterów, Tadeusza Kościuszkę i chłopa Ignaca Sikorę, których drogi się krzyżują i nawzajem komentują. To był bardzo trudny koncept do przeprowadzenia i myślę, że wyszło znakomicie. Z jakich źródeł czerpałeś wiedzę o Kościuszce i jego epoce? – Przeczytałem biografię Kościuszki i zrozumiałem, z jak ważną i nietuzinkową postacią mam do czynienia. Poza pracami o polskim dowódcy studiowałem większość książek na temat pańszczyzny, które ukazały się w ostatnich latach. Miałem w ręku „Ludową historię Polski” Adama Leszczyńskiego, „Chamstwo” Kacpra Pobłockiego i „Pańszczyznę. Prawdziwą historię polskiego niewolnictwa” Kamila Janickiego. W podobnym czasie wyszła także powieść Radka Raka „Baśń o wężowym sercu albo Wtóre słowo o Jakóbie Szeli”. Nie będę jednak udawał, że poznałem dogłębnie tamten wycinek dziejów. Nie jestem typem mola książkowego, który chciałby się przebić przez wszystkie opracowania historyczne. Sporą część pracy wykonywała też moja ekipa, np. cały pion scenograficzny był obłożony książkami i przekazywał mi wiele niezbędnych informacji. Podobnie działali kostiumografka Dorota Roqueplo i jej współpracownicy, którzy sami zamawiali konsultacje historyczne. Najbardziej palącą kwestią było dla mnie zrozumienie rzeczywistości, o której opowiada „Kos”, poznanie obyczajów panujących w 1794 r. Nie chodziło nam o dokładne odtwarzanie realiów, o których czytaliśmy, tylko o sprawdzanie, jak daleko możemy się posunąć w fantazjach na temat tamtego okresu. Jak zwrot ludowy w humanistyce zmienił twoje myślenie o historii Polski? – Zwrot ludowy rozbroił pewien mit, na którym się wychowałem, a który zawsze wzbudzał moje wątpliwości. Kończyłem szkołę z przekonaniem, że chłopi byli krnąbrnymi, leniwymi ludźmi, niezainteresowanymi państwowością i niepodległością. Nie chcieli brać udziału w powstaniach, do tego zdarzały im się krwawe jatki w postaci rabacji galicyjskiej. Mój obraz przeszłości, zbudowany przez podręczniki do historii, był pełen białych plam i niezrozumienia dla dawnych stosunków społecznych. Nagle, gdy ukazały się książki Leszczyńskiego czy Pobłockiego, wszystko wróciło na miejsce i nabrało dla mnie głębszego sensu. Zrozumiałem, jak bardzo potrzebujemy opowieści, która upodmiotowi w końcu naszych przodków. Funkcjonowaliśmy dotąd w fałszywej i cudzej narracji, przeżywaliśmy historię klasy panującej, która była promilem całego społeczeństwa. Dzieje naszych chłopskich przodków są zaś przemilczane i wyparte. A to jedna z najważniejszych historii do opowiedzenia i wstęp do budowania zdrowej wspólnoty opartej na prawdzie. Nie na dość naiwnej mitologii, która powstała ku pokrzepieniu serc i przypominała o państwowości, której nie mieliśmy w XIX w. Można zrozumieć motywacje Sienkiewicza

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 05/2024, 2024

Kategorie: Kultura