Nie zawsze jestem dobrze zrozumiany, ale jedną z głównych idei mojej publicystyki dokładnie sformułował Tomasz Gabiś, nonkonformista i wróg wszelkich „głównych nurtów”. „Bronisław Łagowski – pisze on – w felietonach publikowanych na łamach PRZEGLĄDU w latach 2001-2006 wypracował ideę przedawnienia jako pewnej nadrzędnej zasady porządkującej stosunek Europejczyków do przeszłości, zasady korzystnej dla całej Europy, dla wszystkich jej narodów i obowiązującej w odniesieniu do wewnętrznych i międzynarodowych problemów pozostałych po II wojnie światowej czy – szerzej rzecz ujmując – po całej Wielkiej Europejskiej Wojnie Domowej lat 1914-1989. Zasada przedawnienia stanowi podwalinę europejskiego pokoju…”. Cytuje też Jadwigę Żylińską, która w „Tygodniku Powszechnym” wyraziła tę ideę w języku bardziej emocjonalnym, poetyckim i z większą żarliwością. O ile z moimi poglądami dzisiejsi Polacy najzwyczajniej się nie zgodzą, to słowa Żylińskiej uznaliby za naigrawanie się z rzeczy „świętych”. „Po każdej wojnie musi ktoś posprzątać”, pisała, zapożyczając się u Wisławy Szymborskiej. Po ostatniej wojnie ludzie w naszej części Europy złamali tę zasadę. „A gdyby tak oświęcimy uwiecznić w innej skali pojęciowej? Posprzątać, zaorać miejsce kaźni, posadzić róże i zrobić ścieżki, po których wędrowaliby pielgrzymi. (…) Spoiwem najmocniej łączącym ludzi jest nienawiść. Takim spoiwem jest Oświęcim, gdyż wbrew intencjom umacnia zło”. Jeśli się przyjrzeć rzeczywistości, to się zobaczy, że narodem, który ze względu na swoje interesy materialne i moralne powinien być najbardziej zainteresowany w ustanowieniu żelaznej zasady przedawnienia – zaraz po Niemcach z innych względów – są Polacy. A właśnie w Polsce, jeśli pominąć Ukrainę i kraje bałtyckie, najwięcej czyni się starań w celu rewitalizacji najobrzydliwszych konfliktów, symboli (a także dowodów materialnych) ostatniej, miejmy nadzieję, europejskiej wojny domowej. Historycy podzielili się na szkoły, rywalizując, kto więcej tego obrzydlistwa pokaże i lepiej je wyeksponuje. Jeszcze raz zacytuję Tomasza Gabisia: „Przedawnienie, puszczenie w niepamięć, powszechna amnestia, zatarcie wyroków, ostateczne zamknięcie wszystkich kwestii odszkodowań, roszczeń, restytucji i reparacji, zakończenie rozliczeń, wyliczeń i przeliczeń, wyrzucenie do kosza starych weksli, faktur, rachunków, porachunków, rozrachunków i obrachunków, umorzenie i anulowanie, kasacja, zasiedzenie, oddzielenie przeszłości »grubą kreską« – to wszystko przyniesie ludziom (…) »pożytek, godność, przyjaźń, zaufanie i pokój«”. (Cytaty z książki zbiorowego autorstwa „Teka Łagowskiego”). Polacy już płacą, a płacić będą jeszcze więcej, za swoje życie historią, za swoją „pamięć” oczywiście fałszywą, za „politykę historyczną” narzuconą krajowi przez partyjne wcielenia Solidarności, owe AWS-y, Platformy Obywatelskie i PiS-y. Po kilku czy nawet kilkunastu latach kultywowania „pamięci”, nieustającym przetrząsaniu archiwów, ekshumacjach w swoim kraju, w krajach sąsiednich i niesąsiednich doszli do tego, że już nie wiadomo, kto dokonał Holokaustu, z coraz silniejszym na świecie podejrzeniem, że byli to Polacy. Czy trzeba było aż oddać sprawę „rozliczeń” i „pamięci” w ręce specjalnie do tego wyselekcjonowanych durniów? Czy nie pamiętamy, że „prawdę” odkrywać zaczęła już elita Solidarności i „demokratyczna opozycja”? Doczekaliśmy takiego triumfu prawdy nad kłamstwem, że premier myśli, iż 50 lat temu nie było państwa polskiego. A może ono jednak było, tylko rozpierzchło się po ONZ-ecie i ambasadach wszystkich państw istniejących na świecie. Muzeum II Wojny Światowej stworzyli historycy, którzy nie wiedzieli dokładnie, kiedy ta wojna się skończyła, po nich przyszli inni, którzy mówią, że ona jeszcze trwa. Wokół Marca 1968 r. czyni się taki harmider, że nie wiem, jak się włączyć, aby być słyszalnym. Dużo do powiedzenia nie mam, ale chciałbym zwrócić uwagę dziennikarzom, że to nie cała rządząca partia opowiedziała się przeciw „syjonistom”, że PZPR była podzielona w tej kwestii od góry do dołu, a różnice były nie mniejsze niż dziś między PiS a Platformą. Na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie pracowałem, nie doszło do żadnych „czystek”, Komitet Uczelniany był antymoczarowski, z miejsca zmarginalizował kilkuosobową może grupkę, która miała ochotę – to domysł – oczyścić „szeregi”. Żadnego podobieństwa do tego, co się działo w Warszawie. Po Marcu na własne uszy słyszałem, jak prof. Henryk Wereszycki twierdził, że wyraźnie odczuwa większą swobodę w badaniach historycznych. Nie wiem, co to znaczy, gdy skądinąd sympatyczna mi internetowa „Kultura Liberalna” publikuje wypowiedzi profesora i rektora, że straty, jakie nauka polska poniosła w wyniku Marca 1968 r., są równe stratom poniesionym w czasie wojny.









