Najgłośniej przeciwko zaangażowaniu USA w wojnę w Ukrainie protestuje radykalna prawica. I liczy, że Trump wróci do władzy Nowa zimna wojna w jednym kluczowym aspekcie jest nie kontynuacją, ale zaprzeczeniem tej pierwszej. Niegdyś w USA to lewica i skrajna lewica były przeciwne zaangażowaniu Waszyngtonu w konfrontację militarną ze Związkiem Radzieckim, wojnie w Wietnamie i wyścigowi zbrojeń. A im dalej na prawo, tym żywsze były antykomunizm, wrogość do ZSRR i wsparcie dla proxy wars, wojen przez pośredników, toczonych przez USA i ZSRR w krajach od Afganistanu po Nikaraguę. Dziś w odniesieniu do Rosji jest niemal dokładnie na odwrót. To Partia Demokratyczna, w tym jej lewicowe skrzydło, jest partią konfrontacji i ugrupowaniem antyrosyjskim. Sprzeciw wobec angażowania się USA w Ukrainie płynie zaś ze strony najbardziej skrajnych republikanów, tzw. alternatywnej prawicy i konserwatywnych intelektualistów. Nie tylko tych, którzy zostali zaczarowani wizją „Putina – przywódcy wolnego świata” już lata temu, ale także młodszych i bardziej dynamicznych polityków prawicy nowej generacji. To fascynujące – i momentami przerażające – z co najmniej kilku powodów. Po pierwsze, widzimy już, że ideologiczne i polityczne zmiany w USA, które przyniosła poprzednia dekada, nie skończyły się wraz z Trumpem. Po drugie, w amerykańskiej polityce nie da się oddzielić tego, co globalne (wojna w Ukrainie), od tego, co lokalne (ceny benzyny i brak mleka w proszku dla dzieci). A po trzecie, i może najważniejsze, zaangażowanie Bidena w wojnę w Ukrainie i obronę Europy stało się już elementem walki o reelekcję wiekowego prezydenta. A to znaczy, że przyszłość Ukrainy, Europy i globalnej architektury bezpieczeństwa zależy od ewentualnych zwycięstw lub porażek prawicowych populistów w kilku kluczowych stanach. Nic bowiem nie stoi na przeszkodzie, by w 2024 r. wybory prezydenckie wygrał kandydat republikański, który powie – zupełnie jak Trump kilka lat wcześniej – że nie będzie bronił cudzych granic i płacił za bezpieczeństwo (i święty spokój) reszty świata. A Europa, jeżeli ma jakiś problem, niech rozwiąże go sama. America first! Czyje granice? „Prawdę mówiąc, nie obchodzi mnie, co się stanie z Ukrainą”, przekonywał wyborców w lutym kandydat na senatora ze stanu Ohio, J.D. Vance. Vance stał się sławny kilka lat temu, gdy napisał bestsellerową autobiografię „Elegia dla bidoków”. Książka zdaniem wielu najlepiej tłumaczyła poparcie białych nędzarzy dla Trumpa i populistycznej prawicy. Dziś Vance – dawno już nie biedak – sam jest takim politykiem, jakiego opisywał. Bogaczem, który za pomocą brutalnego języka i wyrazistych opinii chce trafić do prostego człowieka. „Amerykańskie elity troszczą się o granice Ukrainy, ale nie obchodzą ich narkotyki przemycane przez granicę USA z Meksyku ani to, ilu ludzi przez to umiera. Nie obchodzi ich śmierć moich sąsiadów”, dodawał. Z powodu tych wypowiedzi wielu komentatorów wieszczyło porażkę Vance’a w prawyborach. Jednak w maju zdobył on nominację republikańską i będzie się ubiegał o mandat senatora z białego i postprzemysłowego stanu Ohio. Na razie, choć do wyborów jeszcze daleko, w większości sondaży idzie łeb w łeb z dużo bardziej doświadczonym demokratycznym konkurentem Timem Ryanem. Vance to oczywiście tylko jeden, acz bardzo głośny i wręcz celebrycki, przypadek. Ale jest reprezentatywny dla powszechniejszego trendu. Gdy prezydent Biden zażądał od Kongresu 33 mld dol., by odpowiedzieć na wojnę Rosji z Ukrainą, Kongres dał mu nawet 40 mld. Za pakietem, w ramach którego miliardy dolarów trafią również do producentów uzbrojenia, Pentagonu i CIA, zagłosowali wszyscy demokraci. W tym najbardziej lewicowa frakcja partii, nazywana The Squad, która wcześniej publicznie sygnalizowała, że nie poprze żadnych projektów zwiększających militarne zaangażowanie USA na świecie. Wszak prezydent Biden złożył obietnicę zakończenia amerykańskich „wiecznych wojen”, a po wyjściu z Afganistanu nie tylko wspiera Ukrainę (co budzi najmniej kontrowersji), ale także kontynuuje wsparcie dla toczącej wojnę w Jemenie Arabii Saudyjskiej, a teraz wysłał żołnierzy do Somalii. Cały sprzeciw wobec planów Bidena przyszedł z prawej strony. Podział na opak Kim są ludzie, którzy krytykują „wieczne wojny” z prawej flanki? To libertarianie (jak Rand Paul), alternatywna prawica (Josh Hawley) albo telewizyjni demagodzy (Tucker Carlson, który być może też wejdzie za jakiś czas do polityki). Angażując się w wojnę, administracja „przedkłada cudze bezpieczeństwo nad interes samych Amerykanów”, przekonują. I dodają, że prawdziwy wróg USA jest
Tagi:
amerykańscy oligarchowie, amerykańska polityka, biznes, debata publiczna, Donald Trump, Donbas, Doniecka Republika Ludowa, dziennikarze, geopolityka, internet, J.D. Vance, Jimmy Carter, Joe Biden, Josh Hawley, Kijów, konflikty zbrojne, Kreml, Ługańska Republika Ludowa, multimiliarderzy, NATO, Ohio, Partia Demokratyczna, Partia Republikańskia, populizm, prasa, prawicowy populizm, Ron DeSantis, Rosja, rosyjska armia, rosyjska propaganda, Siergiej Szojgu, skrajna prawica, totalitaryzm, Tucker Carlson, ukraińscy żołnierze, USA, Władimir Putin, wojna rosyjsko-ukraińska, wolność prasy, wolność słowa, Wołodymyr Zełenski, zbrodnie przeciwko ludzkości, zbrodnie wojenne, żołnierze










