Godziny pożądania

Godziny pożądania

fot. Piotr Mecik/East News Studzianki, 06.09.2016 Szkola Podstawowa w Studziankach N/Z Prawos?awno-katolicka lekcja religii w zerowce prowadzona jednoczesnie przez dwuch ksiezy prawoslawnego i katolickiego.

Religia, po języku polskim, matematyce i WF, jest największym pożeraczem uczniowskiego czasu Przy okazji prób zawłaszczania przez polski Kościół kolejnych obszarów życia społecznego bądź przy co większych kompromitacjach kleru karierę w internecie robią memy przypominające niebywałą liczbę godzin lekcyjnych poświęcanych na naukę religii. Bo też sumarycznie ten przedmiot jest, po języku polskim, matematyce i WF, największym pożeraczem uczniowskiego czasu. Przynajmniej tego spędzanego w szkole. Taki jest skutek dwóch godzin religii tygodniowo przez całe 12 lat szkolnej nauki. Niektórym te dwie godziny w tygodniu mogą się wydać mało znaczące, więc warto je z czymś porównać. Otóż Warszawa, najbogatsze miasto w Polsce, funduje swoim uczniom trzy godziny – czyli niewiele więcej! – tygodniowo wszystkich (!) zajęć pozalekcyjnych (kółka, zajęcia wyrównawcze itd.) na klasę. Właściwie fundowało, bo jeszcze przed październikowym lockdownem pod pretekstem pandemii z tego zrezygnowało. Inne polskie samorządy aż tak bogate nie są, więc fundują mniej albo wcale. Religia zżera zatem ubogiej polskiej szkole więcej środków niż wszystkie zajęcia pozalekcyjne razem wzięte. Warto wobec tego przyjrzeć się temu przedmiotowi nieco szerzej, choć generalnie cała lista przedmiotów i siatka godzin wołają w polskiej edukacji nieco paradoksalnie o „pomstę do nieba”. W religii bowiem jak w soczewce skupiają się prawie wszystkie problemy z tym związane. Akurat w przypadku religii w szkole Kościół był ostrzegany nawet przez swoich co bystrzejszych zwolenników (w rodzaju Anny Radziwiłł!), że to się dobrze nie skończy. I rzeczywiście – po 30 latach sprawdza się znane powiedzenie ks. Tischnera o marnych katechetach wychowujących ateistów. Sama pamiętam swoją religię z przykościelnych salek katechetycznych i jej atmosferę, pamiętam licznych swoich uczniów zafascynowanych aktywnością w ruchu oazowym w latach 80. Dziś to wszystko należy już do przeszłości – religia stała się zwykłym, banalnym szkolnym przedmiotem. Na dodatek zaabsorbowała kościelne kadry do tego stopnia, że na inne, atrakcyjniejsze formy aktywności brakuje im czasu i energii. Wygląda na to, że kościelny Lewiatan zdecydowanie przecenił swoje siły – mimo państwowego sponsoringu dwie godziny religii tygodniowo stanowczo przekraczają jego kadrowe możliwości. Okazuje się bowiem, że w rynkowej Polsce, w bogatych wielkich miastach, gdzie o atrakcyjne oferty pracy nie tak trudno, a średnia płaca jest wysoka, etat nauczyciela nie wydaje się kuszący – stąd braki kadrowe wielkomiejskich szkół (pisałam o tym problemie parę razy na łamach PRZEGLĄDU, ostatnio: www.tygodnikprzeglad.pl/zatrzymac-nauczycieli/). Brakuje też chętnych do zawodu katechety. Nie są więc odosobnione przypadki, gdy godziny katechety po jego rezygnacji z pracy czy długiej do niej niezdolności miesiącami pozostają nieobsadzone. Pod wpływem braków kadrowych wielkomiejskie kurie coraz częściej wyrażają po cichu zgodę na nauczanie religii w wymiarze jednej godziny tygodniowo – takim, jaki istniał przez kilka lat po wprowadzeniu tego przedmiotu do szkół. Oczywiście znakomicie utrudnia to również jakąkolwiek selekcję katechetów. Niemniej jednak kościelny Lewiatan, niepomny doświadczeń, wciąż próbuje zjeść więcej, niż może. Ostatnio biskupom szczególnie zamarzyła się matura z religii, a minister Czarnek obiecuje to marzenie spełnić. W zasadzie każdy wojujący ateista powinien temu przyklasnąć i trzymać za ministra Czarnka kciuki. Jest bowiem całkiem sporo księży i katechetów, którzy prowadzą religię z talentem i sporym zaangażowaniem, zyskując szacunek i sympatię uczniów. To ci, którzy potrafią na swoich lekcjach dyskutować o różnych fascynujących młodzież sprawach i mają z uczniami dobry albo wręcz świetny kontakt. Ich atutem jest znaczna swoboda w prowadzeniu zajęć i podejmowaniu różnorodnych atrakcyjnych tematów. No bo akurat oni nikogo do żadnego egzaminu przygotowywać nie muszą. Jeśli jednak ci ze szkoły średniej, gdzie trudno zbyć młodzież byle czym, będą mieli w klasach osoby zdające z religii maturę, to siłą rzeczy będą musieli się skoncentrować na „realizacji” maturalnego sylabusa. A to już dla pozostałych uczniów atrakcyjne nie będzie. Warto wspomnieć o pewnej manipulacji polityków przy okazji wprowadzania w szkołach religii, której koszty ponoszą dziś niczemu niewinni dyrektorzy szkół. Otóż, ponieważ nie jest to przedmiot obowiązkowy (proces rezygnacji z niego znacznie ostatnio przyśpieszył!), politycy obiecywali wtedy, pokonując społeczny

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 11/2021, 2021

Kategorie: Opinie