No i pojawiła się nam Monika Sobczak, protegowana Andrzeja Papierza, byłego dyrektora generalnego w MSZ. Będzie konsulem generalnym w Houston. I w zasadzie nikogo, kto orientuje się w realiach MSZ, nie powinno to dziwić.
Andrzej Papierz zdecydowanie nie zapisał się w historii ministerstwa złotymi zgłoskami. Wyrzucał urzędników kompetentnych i ciągnął swoją gromadkę. Odbywało się to w atmosferze awantur i skandali. Witold Waszczykowski, były szef MSZ, pisowski przecież, nazywał go Rasputinem. Jego zdolności intelektualne zweryfikowała ustawa o służbie zagranicznej, którą współtworzył i pilotował – okazało się, że nie uwzględnił w niej kosztów, które musi ponieść resort, wprowadzając ją w życie. Minister Rau zwolnił go więc ze stanowiska, choć w MSZ zostawił.
Monika Sobczak, zanim trafiła do MSZ, była działaczką NZS na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Potem była warszawską radną PiS. A później przez ponad rok asystentką Papierza. Gdy wiceminister Piotr Wawrzyk przedstawiał ją posłom, mówił, że pracowała w MSZ od roku 2018, najpierw w Departamencie Konsularnym, a potem w Biurze Dyrektora Generalnego na stanowisku eksperta.
Innymi słowy, Wawrzyk mówi, że była dla Papierza ekspertem, a resortowi plotkarze, że asystentką. Przyjmijmy, że jedno i drugie.
Potem z tej pozycji przeszła na stanowisko zastępcy dyrektora Biura Spraw Osobowych, de facto tym biurem kierując. Była zatem główną kadrową MSZ. Tę sytuację skomentował wspomniany wcześniej Waszczykowski takim wpisem na Twitterze: „Genialna zamiana złogów w MSZ. A ja głupi szukałem ekspertów, naukowców, profesorów do pracy w dyplomacji. A wystarczyło zatrudnić działaczy z Łowicza”. Ech, szanowny europośle, każdy szuka tego, co lubi.
Po odsunięciu Papierza Monika Sobczak została zastępcą dyrektora w Biurze Szefa Służby Zagranicznej. Czyli trafiła do Arkadego Rzegockiego, o którym można powiedzieć wszystko, ale nie to, że był przyjacielem jej patrona.
I to rodzi spekulacje – czy przypadkiem nie było tak, że Rzegocki wręcz lobbował za jej wyjazdem do Houston, byle tylko pozbyć się z własnego otoczenia obcego oka i ucha?
Albo lobbował on, albo załatwił jej ten wyjazd Papierz, albo zadziałał jakiś inny układ… W każdym razie, to chyba jasne, Monika Sobczak nie jedzie do Houston, bo jest dobrym konsularnikiem czy specjalistką od USA. Nigdy wcześniej nie była na żadnej placówce (o USA nie wspominając), nie pracowała w konsulacie, nie zajmowała się tymi sprawami, trudno traktować poważnie jej pobyt w Departamencie Konsularnym na początku jej pracy w MSZ.
Sytuacja wygląda tak, że Rzeczpospolita wysyła do Houston partyjną aktywistkę. I to na placówkę – po pierwsze – na obszarze działania której Polonia jest niechętna PiS. A po drugie, na placówkę, która może Polsce przynieść wiele dobrego, bo Houston to wielki ośrodek biznesu i nauki. Ale żeby coś uzyskać, powinno się wysłać tam kogoś, kto ma doświadczenie w takich kontaktach. I potrzebną wiedzę.
To jednak fantazja – Monika Sobczak deklarowała, że w pierwszym rzucie będzie się zajmować miejscami pamięci, centrami dziedzictwa itd. W sumie może to i dobrze. Niech się zajmuje tym, na czym się zna.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy