Husaria
Już w swoim pierwszym przemówieniu, rozpoczynającym kampanię prezydencką Marian Krzaklewski, wódz AWS-u, okazał się bez wątpienia najbardziej przebiegłym, wyrafinowanym i po mistrzowsku posługującym się subtelną aluzją historyczną politykiem współczesnym. Nie jestem tylko pewien, czy nasza prostoduszna i wychowana na telewizyjnej “Randce w ciemno” publika zdołała to uchwycić.
Oto bowiem zapowiadając ofensywę AWS, porównał ją do bitwy pod Kircholmem (koło Rygi), które to wydarzenie prof. Tazbir nazywa “wspaniałym zwycięstwem, które odniósł hetman wielki litewski Karol Chodkiewicz nad Szwedami”, co jednak “nie przyniosło decydującego sukcesu stronie polskiej”, wplątując ją raczej w kłopotliwe konflikty i tarapaty. Trudno powiedzieć, czy uczestnicy zjazdu AWS zrozumieli tę aluzję, lecz Krzaklewski, używając tego porównania, zapowiedział wyraźnie, że rzuci się jak huragan do przodu, ale za to, co z tego wyniknie, nie może ręczyć.
Nie może, ponieważ patrząc na salę, musiał sobie pomyśleć, cóż znaczy jeden Chodkiewicz, jeśli stoi za nim tylko solidarnościowa husaria, do której porównał swoich zwolenników?
Otóż właśnie w tym porównaniu do husarii maestria kandydata wypowiedziała się najwyraźniej. Jest pewne, że gdyby Krzaklewski nie owijał tego, co chciał powiedzieć, w bawełnę, lecz powiedział to wprost, zamiast oklasków zostałby wygwizdany i wytupany przez obrażonych słuchaczy.
Czym bowiem była husaria naprawdę?
Słynny historyk obyczaju, Jan Stanisław Bystroń, w „Dziejach obyczajów w dawnej Polsce” (tom II, wyd. III, 1976) pisał – grubo przed wojną gdyby ktoś miał wątpliwości, co do proweniencji tego uczonego – że była to “chluba i duma Rzeczypospolitej”, w której służąc, “synowie pierwszych rodzin demonstrowali swe ambicje bitności i wystawności”. Wojsko to wyglądało przepięknie, ale pożytek ż niego był niewielki. Francuz, Karol Ogier, opisując w roku 1635 – a więc w 30 lat po Kircholmie – husarzy, pisze: “Skóry tygrysów, lwów i lampartów spływają im z barków; noszą kopie niezmiernie długie, u których końca zwieszone proporce igrają z wiatrem. Na barkach ich sterczą wzniosłe skrzydła. Wędzidła u koni srebrne lub złote. Nasi całą tę okazałość uważają za zawadzającą”.
I słusznie, ponieważ historycy wojskowości, mówiąc o husarii, zgodni są co do tego, że było to wojsko robiące swymi piórami mnóstwo szumu, ale całkowicie niezdatne do manewrowania w czasie bitwy. Rozpędzony husarz był jak czołg bez kierownicy, pędził przed siebie i jeśli trafił w przeszkodę lub w przeciwnika, to go taranował, jeśli jednak go minął, długo nie mógł wyhamować i gnał dalej bez opamiętania, na podobieństwo RS AWS- Dlatego też zakutą w blachy husarię zastępowali stopniowo jeźdźcy lżejsi i sprawniejsi.
“Towarzysze husarscy nie mogli być popularni – pisze Bystroń. – W chorągwiach husarskich służyli (…) zamożni, nieraz bajecznie bogaci, dumni, wyniośli; demonstrowali oni zazwyczaj swoją wyższość w formach, które nie podobały się średniej szlachcie”.
Mimo że pochodzili z bogatych rodzin, wielkim zamiłowaniem husarzy było jednak dalsze gromadzenie wszelkiego dobra, czyli po prostu wszystkiego, co wpadało im w ręce. Inny Francuz, Beauplan, mówi, że rotmistrz husarski miał na głowie misiurkę, u pasa zaś, oprócz szabli i tuku, “nóż, szydło, sześć łyżek srebrnych, bogatą chustkę, pistolet, wiaderko skórzane do picia, trzy łokcie jedwabnego postronka do wiązania jeńców”, nie licząc wspomnianych już wyżej skór zwierzęcych i innych precjozów. “Wszystko to w czasie boju musi wielce zawadzać”, pisze praktyczny Francuz.
Wyszukaną elegancję husarii i jej łakomstwo na bogactwa potwierdza w swojej “Kronice” Kitowicz. “Koń pod komenderującym wart był najmniej sto, a czasem i dwieście czerwonych złotych. (…) Przy prawym uchu konia buńczyk z gałką pozłacaną kameryzowaną zawieszony (…) wierzchnią część głowy końskiej okrywał czepiec albo siatka srebrna lub złota, z kutasami takimiż”. Posiadali także husarze “dek aksamitny, srebrem lub złotem suto haftowany, w czym taki u niektórych panów panował zbytek, że się tak kosztownemu fantowi szargać po błocie dopuszczali”.
“Przepych ten – komentuje Bystroń – który takie uznanie zyskiwał rewiom husarskim, rozwijając się coraz to bardziej, doprowadził z czasem do upadku tak niegdyś groźnego znaku. W związku ze zmianą technicznych warunków wojny postępowała na zachodzie Europy szybka przemiana rodzajów broni, dostosowana do nowych wymogów; husaria pozostawała konserwatywną formacją, która stopniowo coraz to częściej tylko do “asystencji” służyła, a więc do parady”.
Cechą husarii, jak pisze w innym miejscu ten sam znakomity uczony, było coraz częstsze “absentyzowanie” na wojnach. “W literaturze satyrycznej tych czasów towarzysz husarski występuje jako burda, opój, samochwał, chętnie o swych przewagach wojennych opowiadający. Zapewne więcej o tych sukcesach opowiadano, im mniej ich było”.
Natomiast zachowała husaria ogromne przywiązanie do parad, a także solidarność wobec swoich, zwłaszcza na urzędach. Kitowicz pisze, że za Augusta III “chorągwie husarskie nie były do innych ekspedycji, tylko na asystencję jakiemuś wjazdowi pańskiemu na starostwo lub województwo, albo pogrzebowi podobnemuż”. Z tej też ostatniej racji, według opinii kronikarza, husarię zaczęto nazywać „wojskiem pogrzebowym”.
Otóż pytanie polega na tym, czy mógł Marian Krzaklewski bardziej wyraźnie powiedzieć o zaletach “wojska pogrzebowego”, które podjął się poprowadzić do boju o prezydenturę? Oczywiście – nie mógł. Ale czy mógł powiedzieć to zjazdowi AWS wprost? Byłoby to nie do pomyślenia.
Nie brak, niestety, takich, którzy twierdzą, że Krzaklewski, powołując się na owe husarskie podobieństwo Akcji Wyborczej Solidarność, nie wiedział, co mówi. Nie możemy przecież dopuszczać takiej możliwości w odniesieniu do kandydata na prezydenta, bądź co bądź, i kluczowego polityka III Rzeczypospolitej. Chodziło mu więc z pewnością o to, że kiedy przegra, będzie mógł z podniesionym czołem powiedzieć: – A nie mówiłem wam tego na samym początku, husarzy?
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy