Opinia publiczna nie ma wątpliwości – polscy żołnierze powinni opuścić Irak. Ale czy politycy uznają jej racje? Wyjść czy zostać? – jak wynika z oficjalnych deklaracji, nad tym pytaniem głowią się w tej chwili członkowie gabinetu Kazimierza Macinkiewicza. Sam premier potwierdził, że do połowy grudnia poznamy dalsze losy polskiego uczestnictwa w irackiej misji. Ostateczna decyzja ma zapaść po zapowiadanej na najbliższe dni wizycie ministra obrony, Radka Sikorskiego, w Waszyngtonie. A przecież kilka miesięcy temu sprawa wydawała się jasna – po tym jak ówczesny rząd Marka Belki zapowiedział powrót polskiego kontyngentu wraz z końcem tego roku. W samym Iraku jeszcze nie tak dawno dowództwo obecnej, V zmiany rozpoczęło zwijanie obozu w Al-Hilli – po to, by pod koniec roku zgrupować kontyngent w bazie Echo w Diwanii, co znacznie uprościłoby proces wycofywania. Wśród zwykłych żołnierzy wzmogło to przekonanie, że ich zmiana będzie ostatnią stacjonującą w Iraku. Argumenty sojuszników Tymczasem kilka tygodni później w najlepsze trwa przygotowywanie kolejnej rotacji. Na razie „na wszelki wypadek”. Ale czy istotnie owo domniemanie jest zasadne? Wszyscy znamy stanowisko Amerykanów i irackiego rządu – Polacy powinni zostać. Zwłaszcza że przedłużenie do końca 2006 r. rezolucji Organizacji Narodów Zjednoczonych, zezwalającej obcym wojskom na przebywanie w Iraku, stwarza ku temu odpowiednie ramy prawne. Biorąc pod uwagę postawę sojuszników oraz gotowość polskiego rządu do rozmów, spokojnie można uznać, że decyzja o pozostaniu czy wycofaniu to wyłącznie kwestia argumentów, jakich użyją Amerykanie i Irakijczycy. A tych naszym sojusznikom nie brakuje. Zacznijmy od Irakijczyków. „Dzięki kontraktowi z Irakiem mamy tysiąc nowych miejsc pracy w całej grupie Bumar. 400 mln dol. jest na koncie w Polsce. Jest to wielki sukces i efekt doskonałej współpracy z władzami Iraku”, mówił kilka dni temu Radek Sikorski podczas prezentacji wozów opancerzonych Dzik-3, wyprodukowanych dla armii irackiej (umowa na dostawę 600 pojazdów wartości 100 mln dol. została podpisana w maju br.). „Kontrakty zawierane przez polskie firmy z Irakiem są uzależnione od obecności naszych żołnierzy w tym kraju. Irak ma politykę dokonywania zakupów od tych państw, które pomogły mu uwolnić się od reżimu Saddama Husajna”, dodał minister. Czyli argumenty ekonomiczne. O tym, że polski rząd nie pozostanie na nie głuchy, świadczy deklaracja Radka Sikorskiego, złożona w „Gazecie Wyborczej”. „Kwestie ekonomiczne będą brane pod uwagę przy podejmowaniu decyzji o naszym pozostaniu w Iraku”, przyznał szef resortu obrony. Nie tylko zresztą te, związane z kolejnymi kontraktami na dostawy uzbrojenia. Obecny rząd nie ukrywa, że zamierza dążyć do dywersyfikacji źródeł energii, głównie ropy naftowej. Cel ten, częściowo, mógłby zostać osiągnięty dzięki współpracy polsko-irackiej, a ściślej – poprzez dzierżawienie irackich pól naftowych. Tak przynajmniej uważają przedstawiciele gabinetu Marcinkiewicza. O tym, że pomysł sprowadzania ropy z Iraku do Polski jest nierealny, nikogo chyba przekonywać nie trzeba. Jedyna techniczna możliwość to wykorzystanie tankowców – przy tak długiej drodze, jaką musiałyby pokonać do Polski, ekonomicznie nieefektywna. Zatem dywersyfikacja to pustosłowie, choć samo dzierżawienie – nie. Można sobie bowiem wyobrazić, że część zysku ze sprzedaży ropy z „naszych” pól zasilałaby polski budżet. Tyle że w warstwie symbolicznej takie postawienie sprawy sprowadza się do rodzącego wątpliwości etyczne hasła „zyski za krew”. To prawda, podejmując decyzję o wysłaniu polskich wojsk i budując wizje wielomilionowych kontraktów dla naszych firm, rząd Leszka Millera takich oporów nie miał. Lecz ówczesny gabinet działał w zupełnie innej rzeczywistości społeczno-politycznej. Dziś, w przeciwieństwie do sytuacji sprzed ponad dwóch lat, przewaga przeciwników polskiego udziału w irackiej interwencji jest wśród opinii publicznej miażdżąca, a rząd Kazimierza Marcinkiewicza dopiero zaczyna swoje urzędowanie. Podjęcie tak niepopularnej decyzji, jaką byłoby przedłużenie misji, mogłoby zatem okazać się groźnym falstartem, zakończonym dramatycznym spadkiem społecznego poparcia. Kij i marchewka Świadomość takich uwarunkowań nie jest zapewne obca ani politykom PiS, ani Amerykanom. Ze strony tych drugich, w ramach zachęty, można się zatem spodziewać – poza „poparciem” deklaracji Irakijczyków – zwiększenia zakresu finansowania kosztów polskiej misji
Tagi:
Marcin Ogdowski









