Jak z Mrożka
Sławomir Mrożek skończył 75 lat. Z tej więc okazji w prasie i radiu pojawiły się dość liczne doniesienia, że Mrożek jest teraz znacznie mniej czytany i niewątpliwie znacznie rzadziej grany w teatrach, oraz opinie, że stał się anachroniczny. Podobno pomiędzy nim a generacją, która obecnie rządzi w teatrze, leży „konflikt pokoleń”. Jedna pani, z teatru podobno, powiedziała nawet, że język jego dialogów, zbudowanych z pełnych zdań, o wręcz finezyjnej konstrukcji, jest językiem „papierowym” i nie nadaje się do teatru, ponieważ dzisiaj nikt już tak nie mówi. Autorzy tych opinii chcieli zapewne sprawić jubilatowi rzadko doświadczaną przez piszących przyjemność i pokazać mu za życia, co powiedzą o nim potomni. Ale sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana i nie sprowadza się bynajmniej do zwykłej zmiany pokoleń czy też zmiany gustu. Nie ulega kwestii, że język Mrożka z pewnością odbiega od języka Masłowskiej, a konstrukcja i jego utworów prozatorskich, i dramatów różni się od konfliktów, zawiązywanych w powieściach Grocholi. Mrożek różni się jednak od tych autorek w tym samym dokładnie stopniu, jak różnią się od nich Wyspiański, Witkacy czy Szaniawski. Znamienne natomiast, że ów anachronizm Mrożka obwieszcza się nam w momencie, kiedy jak nigdy dotąd żyjemy w świecie mrożkowskim. Zwrot: „jak z Mrożka” słyszy się obecnie niemal na każdym kroku, mimo to jednak nikt najwyraźniej nie zamierza zadać sobie trudu, aby rozszyfrować to potoczne powiedzenie. Uważa się bowiem, że chodzi tu po prostu o zwykły nonsens, a więc o to, że urzędnik plecie głupstwa albo że kasjerka na dworcu wypisała bilet z fałszywą datą i na nieistniejący pociąg, co zdarzyło mi się niedawno. „Z Mrożka” oznacza w naszej obecnej mowie potocznej nieporozumienie, qui pro quo, czasami zgrywę. Nie sięga jednak ani trochę głębiej, co wskazuje, że ze współczesnej świadomości kulturalnej wyparowało w przedziwny sposób nieomal wszystko, co w rzeczywistości stanowi najważniejszy sens tej twórczości. I podejrzewam, że nie wyparowało przypadkiem. O czym bowiem naprawdę pisał w najlepszych swoich utworach Mrożek? Pisał on tak lub inaczej o kryzysie polskiej tożsamości. Pisał o ludziach albo wręcz o całej społeczności, której świadomość jest rozdarta. Jedną częścią, w istocie mniej ważną, kontaktuje się jakoś z realną rzeczywistością, ale jej część główna pogrążona jest w mirażach i mitach. Są to bądź mity, należące do minionej przeszłości, odeszłych obyczajów i manier, bądź też miraże, produkowane przez nierealne urojenia i ambicje. Bohaterowie Mrożka są jakoś umiejscowieni w istniejącej dookoła nich realności, w rzeczywistości zaś są kimś innym niż wynikałoby z przypisanych im ról. Żeby zrozumieć tę konstrukcję, wystarczy poprzyglądać się rysunkom, których Mrożek stworzył setki, jeśli nie tysiące. Otóż na większości z nich Polak jest człowieczkiem, który wygłasza jakieś z pozoru współczesne kwestie, ale odziany jest w sukmanę i krakuskę z pawim piórem na głowie. Te rysunki powstawały w czasach PRL-u i bawiły nas do łez, tak jak bawiły, a zarazem przejmowały grozą podobnie rozszczepione w swojej świadomości postacie z „Tanga” czy „Indyka”. Ten kontrast stawał się czasem źródłem satyry, czasem ironicznej nostalgii, zawsze jednak oznaczał problem egzystencjalny, którego podstawą była niepewność dotycząca własnej osobowości. Tak to przynajmniej wyglądało w czasach, kiedy Mrożek pisał swoje główne utwory, na które publiczność waliła do teatru drzwiami i oknami, doskonale rozumiejąc ich zawartość. Czy jest w stanie zrozumieć je dzisiaj? Nie tak dawno na własne oczy widziałem świeżo uszyty kontusz szlachecki z pasem słuckim i narzuconą nań delią, który nie był bynajmniej kostiumem teatralnym, lecz który pewien całkiem współczesny, cieszący się niezłym wzięciem i rozległą praktyką lekarz kazał sobie uszyć na, o ile dobrze pamiętam, doroczny zjazd szlachty mazowieckiej, mający się odbyć gdzieś w okolicy Warszawy. Na zjazd ten mieli przybyć, także rzecz jasna w stosownych kontuszach, kołpakach i deliach, inni szlachcice ziemi mazowieckiej. To oczywiście drobiazg, zabawa, tak jak zabawami są turnieje rycerskie organizowane w coraz większej liczbie rekonstruowanych zamków, w których mieszczą się także restauracje i hotele, do których klienci zajeżdżają mercedesami i płacą kartami kredytowymi. Ale nie jest już dziwaczną zabawą to, że na ulicach miast polskich od czasu do czasu i niestety coraz częściej napotkać można marsze i pochody młodych ludzi nazywających się „wszechpolakami”, owiniętych od stóp do głów w biało-czerwone barwy narodowe i głoszących,









