Kacza zupa
To, że historię piszą zwycięzcy, należy do poczciwych banałów. Równie jednak poczciwie i banalnie brzmi maksyma, że prawda, prędzej czy później, wychodzi na jaw. Jednak wychodzi na jaw, i to nie dlatego, że ludzi nagle rusza sumienie, odzywa się w nich potrzeba dziejowej sprawiedliwości, słowem nie z pobudek idealistycznych i moralnych, ale z przyczyn całkowicie praktycznych. Po pewnym czasie okazuje się bowiem, że budowanie czegokolwiek na nieprawdzie, a więc na sfałszowanym, nieprawdziwym obrazie rzeczywistości, staje się przyczyną coraz większej ilości kłopotów, sprzeczności i nonsensów, z których nie wiadomo jak się wyplątać. W takiej właśnie sytuacji znalazł się nasz obecny rząd i obóz rządzący z dwoma swoimi sztandarowymi inicjatywami politycznymi – dezubekizacją i dekomunizacją. Słyszy się niekiedy, że obie te inicjatywy wysunięte zostały na czoło polityki Kaczyńskich dlatego, że nie mają oni żadnego pomysłu, jak kierować Polską, nie mają prawdziwych planów gospodarczych i społecznych ani też logicznej wizji politycznej, czym powinna być Polska we współczesnej Europie i świecie. A więc hasła dezubekizacji i dekomunizacji rozdmuchane zostały jako zabawa dla ludu i zasłona dymna nieporadności. Moim zdaniem jednak, Kaczyńscy naprawdę uważają dezubekizację i dekomunizację za najważniejsze działania, jakie Polska ma do wykonania. Tkwi to w ich katolicko-nacjonalistycznej ideologii, w ich wychowaniu, w ich charakterach. A także w ich wyobrażeniu o historii, wyhodowanym w ciasnym, hermetycznym kręgu drobnomieszczaństwa. Ale tu właśnie zaczynają się schody, po których wbrew pozorom zarówno w opinii publicznej, jak i prawnej, krajowej i międzynarodowej, zjeżdżają właśnie oba sztandarowe pomysły PiS. Bądźmy jednak sprawiedliwi – nie są to tylko pomysły PiS. Przypomnijmy sobie bowiem moment, kiedy po krótkim okresie narodowej rekoncyliacji, wyprowadzonej z ducha Okrągłego Stołu, po logicznej i twardej grubej kresce Tadeusza Mazowieckiego, w obozie solidarnościowych zwycięzców zaczęła brać górę filozofia całkowicie przeciwna, oparta na dwóch zakłamanych aksjomatach: że pokonanie hitlerowskiego okupanta przez koalicję antyhitlerowską, w której uczestniczyła także Polska, zarówno „londyńska”, jak i „lubelska”, stało się początkiem nowej, radzieckiej tym razem okupacji oraz że lata 1945-1989 były dla narodu polskiego jednym pasmem cierpień, ucisku, marazmu i zniewolenia. Oba te zakłamane aksjomaty miały przydać blasku zwycięzcom, monumentalizować ich triumf. W konsekwencji jednak one właśnie stały się źródłem obecnej sytuacji Kaczyńskich, którzy te aksjomaty postanowili podnieść do rangi prawa. W niedawnych wyborach prezydenckich we Francji, które wygrał dość dwuznaczny kandydat prawicy Sarkozy, jedno wydaje mi się imponujące – że oboje kandydaci, Ségolčne Royal i Nicolas Sarkozy, zakończyli swoje przemówienia powyborcze tym samym okrzykiem: Vive la République, vive la France! Miało to znaczyć, że niezależnie od tego, co stanie się później, a także niezależnie od tego, jakimi epitetami obrzucała się wcześniej dwójka kandydatów, nie ma tu mowy o negowaniu państwa, o dzieleniu narodu, o odrzucaniu wspólnych zasad prawnych, na których wspierają się republika i Francja. U nas natomiast, jak wiemy, stało się dokładnie odwrotnie, a rządy Kaczyńskich są apogeum tego procesu. Przyjętą jako prawda historyczna tezę o zamianie jednej okupacji na drugą, a także wizję „czarnej dziury”, jaką była Polska lat 1945-1989, postanowili oni oblec w formę ustaw i dekretów i oprzeć na tym ład państwowy. Tym ładem zaś ma być podział społeczeństwa, rozbicie go na dobrych i złych, swoich i obcych. Sprzyja temu nie tylko osobista zajadłość braci, ale także upływ czasu. Sądzą oni po prostu, że wyłoniło się już pokolenie, którego pamięć jest kaleka i które nie potrafi odróżnić wyciągnięcia z przedsionka komory gazowej czy spod ściany rozstrzelań, czym było dla Polaków wejście Armii Czerwonej w roku 1945, od ograniczonej suwerenności państwa polskiego, którym była Polska Ludowa. Pokolenie to również przez kilkanaście już lat wychowywane jest w osobliwej schizofrenii kulturalnej, a więc z jednej strony rozkoszuje się produktami literatury, malarstwa, muzyki, filmu czy teatru, które powstawały w latach 50., 60., 70. i następnych i do których żywi prawdziwą ciekawość, z drugiej zaś bezmyślnie łyka slogany o terrorze komunistycznym, niszczącym kulturę, które ostatnio niezbędne są nawet przy zdawaniu matury. Co innego jednak matura, kontrolowana przez Giertycha i Orzechowskiego, a co innego państwo i prawo. Podjęta obecnie przez PiS próba ujęcia podstawowej nieprawdy historycznej w rygory









