Ile Kaczyńskiego w PiS, ile PiS w Kaczyńskim?

Ile Kaczyńskiego w PiS, ile PiS w Kaczyńskim?

Czy Jarosław Kaczyński stworzył PiS, czy przeciwnie – to PiS ukształtowało Kaczyńskiego?

Pytanie nie jest akademickie. Ono ma swoją wagę. Jeżeli bowiem uznamy, że to Kaczyński stworzył PiS, narzucił wielkiej partii swój sposób myślenia, postrzegania świata, zdejmiemy w jakimś stopniu z członków i sympatyków PiS, nie mówiąc o wyborcach, odium złych spraw i błędów, które ta formacja popełniła. Bo to nie oni – tylko on. Oni mogą być dobrzy, ale zostali omamieni, oszukani. Jeśli natomiast przyjmiemy, że jest wręcz przeciwnie – że Kaczyński, by być skuteczny w polityce, musiał się upodobnić do wyborców, myśleć jak oni, mówić jak oni, postępować jak oni, sytuacja będzie inna. Wówczas pisowskie skandale staną się błahe. Bo przecież Kaczyński nie robił nic nadzwyczajnego, taka jest Polska.

To jak było? Spójrzmy na filary państwa PiS. Zastanówmy się, skąd się wzięły. Wtedy o odpowiedź będzie łatwiej.

1. Równi i równiejsi

Rzecz wiadoma od zawsze – demokracja ma wadę. Górą są w niej lepiej wykształceni, zasobniejsi, mówiąc językiem ludu: bardziej wygadani i lepiej ustawieni, potrafiący wykorzystać mechanizm państwa. W sytuacjach kryzysu, przemian to oni radzą sobie lepiej, ofiarą padają wówczas ci z najmniejszymi zasobami – kulturowymi, finansowymi, społecznymi – bo nie wiedzą, jak działać, i nikt ich nie broni. Tak było w Polsce lat 90. (i w ogóle w byłych państwach socjalistycznych) i na tę przypadłość miał swoją receptę Kaczyński. Dokończenie solidarnościowej rewolucji. A kto miał ją dokończyć, rozbić stare struktury? Ludzie Kaczyńskiego.

Ludwik Dorn sformułował nawet projekt grupy „tysiąca sprawiedliwych”, czyli tysiąca funkcjonariuszy państwa, którzy mieliby nadzwyczajne uprawnienia, byliby ponad prawem i działali w imię ludu. Nie wiem, czy zdawał sobie sprawę, że powtarza ideę zawartą w „Poemacie pedagogicznym” Antona Makarenki – tam także pojawiała się podobna grupa, ludzi uczciwych, wyjątkowych, pogromców nieuczciwości – byli to funkcjonariusze NKWD. Tak czy inaczej, tego już się nie dowiemy.

Ważniejsze jest coś innego. Otóż Kaczyński stworzył opowieść, że w momencie przełomu pojawiła się grupa ludzi nieuczciwych, wywodząca się z dawnego aparatu PZPR, która wykorzystała nabyte umiejętności do zagrabienia części majątku narodowego. I teraz obowiązkiem stało się odebrać im Polskę. „Czyja Polska?!”, wołał 4 czerwca 1992 r. w Sejmie odwoływany premier Jan Olszewski. A Kaczyński opowiadał o spółkach nomenklaturowych. Potem zresztą do grona „nomenklatury”, do grona ludzi złych, dołączał kolejnych wrogów – WSI, byłych esbeków, „różowych”, czyli Unię Wolności, Donalda Tuska.

Tę myśl powtórzy później, mówiąc, że Polskę trzeba odrobaczać, były marszałek Sejmu Marek Kuchciński na spotkaniu z wyborcami w Kraśniku. Tym odrobaczaniem jest wyrzucanie z funkcji, ze stanowisk ludzi Platformy, lewicy, PSL. Tę myśl, faszystowską przecież, mogliśmy usłyszeć również nie tak dawno z ust minister klimatu Anny Moskwy. Ona z kolei mówiła o ludziach, którym powinno się odbierać paszporty, bo za granicą źle mówią o Polsce (to znaczy o PiS, ale ona tego nie rozróżnia). Rezonowała zresztą w rytm zadawanych jej w tej sprawie pytań.

Tak oto Kaczyński zaszczepił w PiS przekonanie, że wróg nie jest czegokolwiek godzien.

2. Brudna ścierka

I nie dość, że nie jest czegokolwiek godzien, to jeszcze walka z tym wrogiem, choćby prowadzona nieuczciwymi metodami, jest słuszna.

PiS ma prawo się bogacić, nawet w podejrzany sposób. Ludzie PiS mają prawo grać nie fair, nikt zresztą czystej gry od nich nie wymaga. Kaczyński opisał to co najmniej na dwa sposoby. W rozmowie z Teresą Torańską mówił, że „jakbyśmy grali uczciwie, to nic byśmy nie osiągnęli”. Innym razem tłumaczył, że brudną ścierką też można sprzątać.

Te zasady to podstawa PiS. Brudna szmata? Kaczyński w polityce kadrowej kieruje się prostą zasadą użyteczności. Tak skompromitowane postacie jak Łukasz Mejza, Ryszard Czarnecki czy Dominik Tarczyński mogą się czuć bezkarne, bo służą PiS. Kaczyński może opowiadać, że PZPR i SB to największe zło – a jednocześnie wśród jego najważniejszych współpracowników mamy Kazimierza Kujdę, prokuratora Piotrowicza, panią Basię czy ambasadora Przyłębskiego. Kaczyński i jego ludzie mogą opowiadać, że byli inwigilowani w latach 90. przez grupę płk. Lesiaka, a zarazem aprobują podsłuchiwanie opozycji za pomocą zakupionego w Izraelu systemu Pegasus.

Wszystko, co służy partii, jest moralnie słuszne. A co stoi na jej drodze – jest złe.

Liderzy PiS mogli więc być przekonani, że w Smoleńsku mieliśmy katastrofę lotniczą, w której śmierć poniósł m.in. prezydent Lech Kaczyński, ale i tak nie mieli (i nie mają) żadnych zahamowań, by mówić o zamachu i podgrzewać związane z katastrofą emocje. To jest ta brudna ścierka.

3. Jedna telewizja, jedna racja

Mniej więcej rok przed zdobyciem przez PiS władzy rozmawiałem z dziennikarzem pracującym w TV Republika, prawicowej stacji programowo popierającej PiS. Opowiadał on taką historię: otóż program był tak skonstruowany, że najpierw była dyskusja publicystów, trzech związanych z prawicą i jednego kojarzonego z sympatii do PO. Po nich na antenę miała wejść rozmowa z Jarosławem Kaczyńskim. Prezes przyszedł do studia kilkanaście minut wcześniej i przyglądał się dyskusji. W pewnym momencie zapytał, po co tu jest ten od PO. Towarzyszący mu dziennikarz zaczął tłumaczyć, że to ożywia program, że należy prezentować różne punkty widzenia, poza tym ten jeden i tak polegnie, a przynajmniej zostanie zakrzyczany. Kaczyński wysłuchał, po czym odparł, że to bez sensu. Nie ma potrzeby zapraszać kogokolwiek innego, „obcego”. Przekaz powinien być jednoznaczny.

I tak się stało z TVP. Gdy PiS wzięło władzę, błyskawicznie podporządkowało sobie telewizję publiczną i Polskie Radio, robiąc z nich maszyny propagandowe. Media publiczne są więc dowodem na to, jak Kaczyński wyobraża sobie rolę mediów w państwie.

A że prowadzić to może do tragedii, jaką było zaszczucie syna posłanki Filiks, 16-letniego chłopca, nikogo w PiS nie rusza. Dziennikarz, który sprawę rozpoczął, Tomasz Duklanowski z Radia Szczecin, nie tylko nie tłumaczy się z haniebnego czynu, ale wciąż kieruje radiem i – pewnie w przekonaniu, że prowadzi ważną wojnę – dalej szczuje na ludzi opozycji.

Dlatego nie mam złudzeń – tego, że ja, Robert Walenciak, i grono kilkuset dziennikarzy w tym kraju nadal może coś napisać i coś powiedzieć, nie gwarantuje nam kształt państwa, który wszyscy akceptują. Po prostu Kaczyński nie ma jeszcze wystarczającej siły, by nas przykneblować. Rączki ma za krótkie. Ale gdyby mógł, toby przykneblował. Tak jak to zrobił Orbán na Węgrzech czy Erdoğan w Turcji.

4. Najlepszy obrońca Kościoła

Są jednak dziedziny, w których Kaczyński postępuje inaczej niż wtedy, gdy rozpoczynał karierę polityczną. Taką sferą jest Kościół i religia. I żeby była jasność – Kaczyński od początków III RP przedstawiał się jako polityk bliski Kościołowi, ale próbował utrzymywać pewien dystans. Był gotów zrezygnować z lekcji religii w szkołach albo zakwalifikować je jako zajęcia dodatkowe. Ostro krytykował Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, określając jego działania jako najkrótszą drogę do dechrystianizacji Polski. W późniejszych latach atakował ks. Tadeusza Rydzyka i jego rozgłośnię. Sugerował też, że Rydzyk ma powiązania z rosyjskimi służbami specjalnymi.

To się zmieniło. PiS przedstawia się jako główny obrońca Kościoła w Polsce. Jako gwarant jego pozycji. A Rydzyk jest głównym sojusznikiem Kaczyńskiego. Dziś zresztą sojusznikiem Kaczyńskiego jest także Jan Paweł II – bo po emisji filmu „Franciszkańska 3” PiS zaangażowało się w operację walki o dobre imię papieża. To Kaczyński patronuje manifestacjom w obronie Jana Pawła II, tak jak patronował akcji obrony kościołów, gdy wybuchły protesty kobiet w 2020 r.

Można rzec, że w sprawach stosunków państwo-Kościół Kaczyński skręcił w kierunku, w którym wcześniej szło ZChN. I pojechał dalej.

5. Przywódca ludu

PC, pierwsza partia Kaczyńskiego, miało być w założeniu ugrupowaniem centrowym, zorganizowanym wokół inteligencji, ale tej bliższej Kościołowi. Dzisiaj PiS jest partią, której trzon wyborców to mieszkańcy średnich i mniejszych miejscowości, gorzej wykształceni i mniej zarabiający niż wyborcy PO czy lewicowi.

Kaczyński postawił na elektorat ludowy. To nie nastąpiło szybko, było wieloletnim procesem. Pomógł w tym okres rządów koalicji PiS-Samoobrona-LPR z lat 2005-2007. Wtedy to, można rzec, na plecach koalicjantów Kaczyński przejął wyborców bliskich Kościołowi i tych związanych z wsią. Z kolei Solidarność, którą PiS faktycznie przejęło i podporządkowało sobie, okazała się dobrą trampoliną, by doskoczyć do środowisk robotniczych.

Ważnym etapem przechodzenia Kaczyńskiego w stronę elektoratu mniej zamożnego były rządy Platformy (2007-2015). PO czerpała wówczas polityczny napęd, kreując się jako siła, wobec której nie ma alternatywy (słynne słowa Tuska, że nie ma z kim przegrać) i która realizuje plan pogoni za bogatą Europą. Nie za bardzo patrząc na społeczne koszty tej pogoni. Kaczyński zaatakował więc PO w imieniu tych, którzy czuli się zepchnięci na boczny tor. Zbudował i konsekwentnie utrzymał narrację, że spór PO-PiS to wojna między Polską liberalną a Polską solidarną, socjalną.

Nie ma co ukrywać – to był polityczny wehikuł, bardzo udany, ale przecież nieautentyczny. Kaczyński nie ma nic wspólnego z klasami ludowymi, sam pogardliwie nazywał Tuska „chłopcem z podwórka”, podkreślając swoje inteligenckie pochodzenie. Widzimy zresztą na różnych obrazkach, jak źle się czuje podczas objazdów po kraju, zapraszany na rosół i schabowego. To nie są jego klimaty. Ale przełamuje się i wyciąga z sytuacji, ile się da. To jego siła.

Tę elastyczność doskonale widać w sprawie Ukrainy. W roku 2014 Kaczyński pojechał do Kijowa, występował na Majdanie i krzyczał „Sława Ukrainie!”. Gdy rządził, dokonał zwrotu, stosunki z Ukrainą za PiS były na najniższym poziomie, a minister Waszczykowski mówił Ukraińcom, że z Banderą to oni do Europy nie wejdą. Dzień 24 lutego 2022 r. zmienił perspektywę. Polska poparła Kijów, strofując Europę, że nie chce bardziej się angażować w pomoc Ukrainie. Ale na to nakłada się obecny kryzys – import zboża z Ukrainy, które zapchało magazyny w Polsce. Wobec tego premier Morawiecki ogłasza, że na zboże ukraińskie zostanie nałożone cło. Można zatem rzec, że stosunek PiS do Ukrainy jest funkcją nastrojów społecznych.

6. Bat na odmieńców

Tych obrazków mogliśmy się naoglądać do woli – podczas objazdu po Polsce Kaczyński wyciągał z uporem temat osób LGBT i snuł ku radości zgromadzonych działaczy opowieści, że ktoś był Władysławem, a zaraz potem jest Zosią. Szczucie na niewinnych ludzi to jeden z ostatnich wynalazków politycznych Kaczyńskiego. Można mniemać, że dopasował się tu do nastrojów prawicowego elektoratu. I pogłębił związane z tym strachy i fobie. Wrogość wobec obcego i odmieńca. Wobec inności. Pogardę tłumu wobec słabszego. Strach przed innym i nowym wykorzystał także, budując kolejny filar określający miejsce PiS na polskiej scenie – niechęć do Unii Europejskiej i do Niemców.

Dla PiS to niełatwa sytuacja, Polacy bowiem w większości są za obecnością w UE, uważają, że to wielkie osiągnięcie. W dodatku PiS, realizując wielki plan transferów socjalnych, potrzebuje pieniędzy z Unii, a ze względu na sądy fundusze te są zablokowane. Prezes jednak się nie poddaje. I ma odpowiedź: PiS chce Unii, ale tej, do której Polska wchodziła w roku 2004, a nie tej, która jest obecnie, lewackiej (LGBT!) i zdominowanej przez Niemcy. PiS walczy więc, również z Niemcami, o tę lepszą Unię, gwarantującą równość, wolność i pieniądze. Tę bardziej konserwatywną, a nie pędzącą do przodu, wegetariańską, elektryczną, bez silników spalinowych i bez węgla.

W tej konstrukcji PiS prezentuje się jako obrońca dotychczasowych zwyczajów i stylu życia przed niebezpiecznymi lewackimi ekstremistami. Czy taką narrację uda się Polakom sprzedać?

Kaczyński jest bardzo elastyczny, jeśli chodzi o środki, których używa. Socjal, 500+, obrona Jana Pawła II itd. to dla niego narzędzia polityki. Natomiast celem jest władza. Władza nieograniczona działaniami opozycji – dlatego wszelkimi metodami opozycję zwalcza. Władza niekontrolowana przez media – dlatego tak ważne jest ich podporządkowanie. I taka, która nie musi się obawiać rozpraw sądowych – bo sądy kontroluje. Właśnie o domknięcie tej ostatniej furtki toczy się polityczny bój. Dlatego miliardy, które Polska w wyniku tej walki traci, są z punktu widzenia Nowogrodzkiej sprawą drugorzędną. Bo Kaczyński nie walczy o pieniądze. On walczy o władzę.

Fot. Zbyszek Kaczmarek/Gazeta Polska/Forum

Wydanie: 14/2023, 2023

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy