Kapitalizm jaki jest, nie każdy widzi

Kapitalizm jaki jest, nie każdy widzi

Rynkowi fundamentaliści maskują władzę wielkiego biznesu nad plastikowymi politykami

Ratowanie przez państwo publicznymi funduszami przedsiębiorców przed bankructwem ma m.in. taki skutek, że musieli zmienić śpiewkę rodzimi fundamentaliści rynkowi. Kształtują oni poglądy o dobrze funkcjonującej gospodarce, orzekają, na co może sobie pozwolić państwo jako reprezentant potrzeb zdrowotnych, edukacyjnych i socjalnych całej wspólnoty. W mediach społecznościowych królowało radosne dziamborzenie o cudach wolnego rynku i błogosławionych przedsiębiorcach tworzących miejsca pracy, co prawda często dla księgowego na Malcie. Wielbicielom utopijnego, nigdzie nieistniejącego kapitalizmu najbardziej przeszkadzają państwo, podatki, które ono nakłada, standardy zatrudnienia i jakości produktów, które narzuca, oraz paternalizm dotyczący zabezpieczenia na starość (zbrodnie ZUS). Głosili pochwałę indywidualnego przedsiębiorcy, samotnego żeglarza na oceanie wolnego handlu, samorealizującego się w „robieniu pieniędzy”. Ich ideałem stał się mały miś: właściciel biura rachunkowego, kantoru, kramiku internetowego bądź wykonawca teleinformatycznych usług dla biznesu. CD Projekt, który tak dobrze sobie radzi na giełdzie, wskazał im drogę. To utrefieni na ekspertów radykalni politycy prawicowi, trybuni gospodarczej wolności: Janusz Korwin-Mikke, Sławomir Mentzen, Artur Dziambor, a także pracownicy pseudonaukowych think tanków, tryskający młodzieńczym entuzjazmem dla wolnego rynku: Robert Gwiazdowski, Andrzej Sadowski, Tomasz Wróblewski. Robert Gwiazdowski próbował karmić libertariańską papką polskich wyborców. W 2019 r. zdobył poparcie w wyborach parlamentarnych w granicach błędu statystycznego. Jeszcze raz potwierdza się obserwacja Uptona Sinclaira: „Trudno spowodować, by człowiek coś zrozumiał, jeżeli jego pensja zależy od tego, żeby tego nie rozumiał”. Teraz dołączył do nich biznesmen Grzegorz Hajdarowicz, który marzy o przeniesieniu pracownika w realia stosunków pracy sprzed reform kanclerza Bismarcka.

Janusze biznesu i rekiny kapitalizmu

Kapitalizm jaki jest, nie każdy widzi. Czar pryska, kiedy ci lilipuci Janusze biznesu zderzą się z prawdziwymi rekinami wyczynowego kapitalizmu. Fakty im nie sprzyjają.

Po pierwsze, pomijają piętrową konstrukcję kapitalizmu: podział na wielkich przedsiębiorców na najwyższym piętrze i drobiazg na dole. Wielcy są w centrum rozgałęzionego systemu gospodarczego, mali – na peryferiach, jak w Polsce. Na samej górze są jego tytani. Początkowo byli to wielcy negocjanci, Jakob Fugger czy John Law. Teraz władcy aplikacji, tacy jak Jeff Bezos, twórca Amazona z majątkiem ocenianym na 138 mld dol. Ci na górze nie mają na ogół fabryk, mają za to jakiś nowy produkt czy usługę. Uruchamiają taśmę produkcyjną oplatającą glob, oferując marżę operacyjną na poziomie 2-3%. A oni sami jako ogniwo końcowe, np. Microsoft, przejmują 30-40%. To oni tworzą monopole, jak amerykańska GAFA i chiński BATX w przemyśle teleinformatycznym.

Inaczej jest na peryferiach. Gdzie mała wartość dodana produktów gospodarki, tam mrowisko małych firm. To drobnica na dole łańcucha produkcji: poddostawcy, mikrofirmy, specjaliści od dokręcania śrubek. Zbierają oni resztki z pańskiego stołu. Wśród aktywnych zawodowo największy odsetek przedsiębiorców jest w Burkina Faso – 28% i w Tajlandii – 25% (za Global Entrepreneurship Monitor). Według danych Eurostatu na 1 tys. mieszkańców działa w Niemczech 2,7 firmy, w Polsce 3,9 (ok. 2,2 mln), w Grecji 6,6, w Portugalii 7,6. Małe i średnie firmy nie są innowacyjne, bo ich konkurencyjność bierze się z niskich płac. W zglobalizowanej gospodarce źródłem wielkich zysków są wynalazki i innowacje produktowe. Można je wdrażać, wykorzystując surowce, energię i pracę dostępną w całej przestrzeni gospodarczej świata. Nie trzeba przy tym inwestować w majątek trwały, także wobec dużej zmienności produktów. Korporacja woli kontrolować rynek wiedzy naukowo-technicznej, by czerpać rentę z tzw. własności intelektualnej. Tylko tacy „wolni przedsiębiorcy” mają szansę trafić na listę „Forbesa”. Pod warunkiem że poprzez usuwanie konkurencji za sprawą przejęć i „papierowej przedsiębiorczości” stworzą gigakorporację, na dodatek działającą na różnych polach. W ten sposób nowoczesne, zbiurokratyzowane, planujące przedsiębiorstwo zadaje ostateczny cios mikroekonomicznej ortodoksji. Stawia ona na konkurencję między tymi, którzy, zaczynając od pucybuta, mogą stworzyć wielką firmę, jak CCC.

Rynek to nie suweren

Po drugie, w harmonijnym społeczeństwie wolność i bezpieczeństwo są syjamskim rodzeństwem. W polskim zaścianku dominuje liberalizm hołubiący darwinowską walkę o przetrwanie ludzi sukcesu materialnego, indywidualistów, którzy bez skrupułów potrafią ukraść nie tylko pierwszy milion. Ich ojcem duchowym jest Friedrich von Hayek – propagator spontanicznej ewolucji ładu społecznego. Jej napędem są ludzie przedsiębiorczy, często inaczej, choć się nie zabijają, tylko konkurują ze sobą. W praktyce to apologia kapitalizmu ze słabą siłą przetargową świata pracy. Rodzimi liberałowie, w przeciwieństwie do wielu badaczy orientacji socjalliberalnej, Johna A. Hobsona, Karla Polanyiego, Ha-Joona Changa, Andrzeja Walickiego, Andrzeja Szahaja, nie dostrzegają, że kapitalizm tworzy dwa rodzaje wolności: dobrą (wolność słowa, zrzeszania się, wyboru zawodu, wolność polityczną) i złą (wolność wyzyskiwania bliźnich, wolność uzyskiwania korzyści niewspółmiernych do wkładu i służby na rzecz wspólnoty). Dlatego rynek nie może być traktowany jako realny suweren, a każda ingerencja w jego funkcjonowanie jako zamach na wolność. Ta bowiem nie może istnieć bez bezpieczeństwa, te wartości nie są konkurencyjne, lecz się warunkują. Nie przeszkadza to temu, że motyw bogacenia się nie jest jedyny. Przedsiębiorcę pociąga również swoisty hazard, polegający na wygrywaniu w rynkowej grze z konkurentami i z przyrodą, w której wielu przegrywa.

Po trzecie, tylko dwóch-trzech chętnych może być przedsiębiorcami. Przed resztą stoi w najlepszym razie kariera specjalisty – najemnego pracownika korporacji, w gorszym zaś pracownika budżetówki, sektora usług personalnych, montażysty. Oni mogą wypełnić życie bogactwem więzi międzyludzkich czy dobrami kultury. I to ich łatwiej namówić do odejścia od koncepcji życia jako użycia, nieustannego dryfu od jednego modelu auta typu SUV do kolejnego. To im powinno zależeć na równym i powszechnym dostępie do usług wysokiej jakości: edukacji, opieki zdrowotnej, kultury; na bezpieczeństwie emerytalnym oraz łagodzeniu ryzyka utraty dochodów z pracy. W przeciwnym razie podzielą los miliarda samozatrudnionych w Indiach. Oni bez stabilnych dochodów żyją jak na krze lodowej. Szkoła powinna przygotować fachowca potrafiącego współpracować z innymi w firmie czy biurze, w środowisku życia i we wspólnocie narodowej. Obecnie jednak 49% młodych preferuje pracę na własny rachunek, a ich marzeniem jest własna firma (J. Czarzasty, A. Mrozowicki, badanie „Młodzi pracownicy prekaryjni w Polsce i Niemczech”, „Dziennik Gazeta Prawna”, 73/2018).

Po czwarte, faktycznie istnieje dylemat prorozwojowego państwa, ale drogą jest poszerzanie demokracji, choćby przez obywatelskie panele, a nie odwracanie się plecami do jedynej instytucji, która może reprezentować racjonalność ogólnospołeczną. Główny problem z państwem polega na tym, że wypełnia ono zadania konieczne do harmonijnego funkcjonowania społeczeństwa, ale zarazem może paść łupem poszukiwaczy okazjonalnych rent. Dzieje się tak, kiedy amator łatwego dochodu uszczknie coś ze wspólnej kasy, czy to w postaci ulgi podatkowej, czy subwencji dla start-upu, który wynajdzie tylko dobre uzasadnienie dla wniosku o dofinansowanie. Każde społeczeństwo musi ten dylemat rozwiązać samodzielnie. Wolnorynkowcy nie są w stanie pojąć, że „doskonaląc sferę publiczną i podejmując działania zbiorowe niemotywowane komercyjnie, poszerzamy wolność człowieka nie mniej niż przez wolny rynek. A może bardziej”, sądzi refleksyjny ekonomista Jerzy Wilkin. Boleśnie przekonują się teraz o tym błogosławieni twórcy „miejsc pracy” w Luksemburgu czy Nowej Kaledonii – ulubionych rynków naszych wolnych przedsiębiorców.

Kult ducha świętego rynku

Rynki są zaledwie jednym z mechanizmów organizowania działalności gospodarczej wspólnot ludzkich. Zapomniała o tym ekonomia głównego nurtu. Bada ona ludzi dążących do maksymalizacji korzyści w warunkach wolnej konkurencji i wolnego handlu. W tych warunkach, jeśli tylko nie przeszkadza państwo, powstaje równowaga rynkowa. Co więcej, powstaje też dobrobyt społeczny. Dlatego należy praktykować liberalizm gospodarczy, do czego namawiają praktyczni realizatorzy doktryny – wyznawcy wolnorynkowej religii. Ale suma jednostkowych działań może dawać inny wynik, niż oczekuje tego każdy podmiot z osobna, np. kiedy rano wyjeżdżają do pracy kierowcy z określonej dzielnicy, powstaje korek na drogach prowadzących do centrum miasta. To niepożądany rezultat ich racjonalnych jednostkowych decyzji. Tylko utopiści nie chcą widzieć globalnych efektów wolnorynkowego kapitalizmu. Jednym z tych efektów jest antropopresja. Doprowadziła ona do fragmentacji środowiska naturalnego i zaniku sanktuariów, do zanieczyszczeń chemicznych oraz do obecności w nowych siedliskach gatunków obcych. Gatunki fauny i flory tracą swoje siedliska, zmniejsza się bioróżnorodność, dokonuje się interwencja w cykle biogeochemiczne – obiegu węgla, tlenu czy wody. Powstał swoisty wolny rynek genów do wykorzystania przez różne gatunki, zwłaszcza patogeny. Łatwo znaleźć wehikuł do poszerzenia ekspansji między gatunkami (SARS-CoV-2 prawdopodobnie pokonał drogę: nietoperz-cyweta-człowiek).

Jednak przetrwają mimo kryzysu i rynkowi fundamentaliści, i ich patronka ekonomia głównego nurtu. Pełnią bowiem ważną funkcję ideologiczną. Mianowicie maskują raz mniejszą, raz większą władzę wielkiego biznesu nad pracownikami i ich płacami, nad cenami dla dostawców i konsumentów, nad plastikowymi politykami. Według badaczy z Politechniki Federalnej w Zurychu zaledwie 147 grup finansowo-przemysłowych, których jądrem są znane giganty finansowe, takie jak Goldman Sachs, Barclays Bank, JPMorgan Chase, kontroluje 40% światowej sieci przedsiębiorstw. To operatorzy aktywów finansowych świata. Ich władza staje się nieprzejrzysta, gdyż powstaje wrażenie, że to rynek ustala płace, wynagrodzenia, stopy procentowe, ceny dla dostawców i wszechwładnego konsumenta. Skoro zatem suwerenem jest rynek, to nie mogą jej mieć nawet najbogatsi krezusi czy gigakorporacje. Stąd paradoks władzy w koncepcji klasycznych ekonomistów. „Choć wszyscy przyznają, iż władza rzeczywiście istnieje, to teoretycznie nie istnieje ona wcale”, pisał John. K Galbraith w książce „Ekonomia w perspektywie”. Zamieniając wyrażenie „kapitalizm” na „system rynkowy”, w którym króluje bezosobowy rynek, ekonomia głównego nurtu stała się, jego zdaniem, „ekonomią niewinnego oszustwa”. I dlatego znajduje się na pograniczu nauki i ideologii, choć maskuje ten fakt protezą tzw. ekonomicznego nobla.

 

Tadeusz Klementewicz – profesor na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych UW. W książkach „Stawka większa niż rynek. U źródeł stagnacji kapitalizmu bez granic” (2015, nagroda PAN), „Kapitalizm na rozdrożu. Obłęd zysku czy odpowiedzialny rozwój” (2019, Instytut Wydawniczy Książka i Prasa) analizuje przyczyny i następstwa strukturalnego kryzysu wyczynowego kapitalizmu

Fot. Adobe Stock

Wydanie: 18/2020, 2020

Kategorie: Opinie

Komentarze

  1. GGG
    GGG 1 maja, 2020, 11:35

    Kapitalizm nie wystepuje w jednej postaci. USA znaczaco rozni sie od Szwecji czy Niemiec w zakresie interwencji w sprawy podzialu majatku narodowego. Obecnie krytykowany NEOliberalizm przypisywany jest do USA – ogromny rynek wewnetrzny pozwalajacy na rozrost wielkich korporacji nakazywal szerzenie ideologi i zasad (swiatowa organizacja handlu – USA) ULATWIAJACYCH tymze korporacja wykupywanie podmiotow w krajach biedniejszych.

    Wiec co do tego ze USA ma problem jakim jest deindustralizacja niektorych regionow natomiast ogromne bogactwo innych to pelna zgoda. Ale jakis konsensus znajda w koncu…

    Jak sie ma w tym Polska ?
    Korwinizmy kraju dobrobytu nie zbuduja ale co do socjalistow z kraju nad Wisla to nie spodziewalbym sie drugiej Szwecji…
    Raczej nepotyzm i mala wydajnosc urzedow/uniwersytetow/instytucji + 10tys miesiecznie na konto bankowe.

    Mam wrazenie ze w takich krajach jak nasz problem lezy znacznie glebiej niz w wyborze ” KORWIN czy ZANDBERG „

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy