Kariera papierowego tygrysa

Prawo i obyczaje Po upadku realnego socjalizmu nastał w Polsce złoty wiek dla prawa konstytucyjnego. Politycy zaczęli traktować serio konstytucję, widząc w niej podstawowe źródło wszelkich praw. Prawnicy przesadnie nawet szermowali przy każdej okazji przepisami konstytucyjnymi, lekceważąc rolę praw pisanych „małą literą” (zawartych w ustawach zwykłych). Obywatele PRL-u („lud pracujący miast i wsi”) mieli oczywiście też konstytucję, ale opozycja szydziła z jej fasadowości. E. Łętowska porównała ją wyśmiewczo z serem szwajcarskim („Po co ludziom konstytucja”, Warszawa 1994). W odróżnieniu od konstytucji z 1952 r. (zwanej nieściśle stalinowską) konstytucja Trzeciej „Najjaśniejszej” z 1997 r. cieszy się w teorii czcią niezmierną. W zamierzeniu jej twórców miała stać się wręcz ewangelią państwa prawnego. W preambule napisano, że wszyscy, który tę konstytucję będą stosowali, powinni poszanowanie jej zasad mieć za „niewzruszoną podstawę Rzeczypospolitej Polskiej”. Słowa, słowa, słowa. Z dawnego kultu konstytucji niewiele już praktyce pozostało. Politycy, zwłaszcza neoliberałowie, z tą „ewangelią” w ogóle się nie liczą. Częste są wypadki omijania jej przepisów, a nawet brutalnego ich łamania. W lutym br. Platforma Obywatelska wystąpiła z projektem nowelizacji kodeksu pracy, proponując między innymi, by firma znajdująca się w złej kondycji gospodarczej (zagrożona upadłością, likwidacją itp.) mogła „zawiesić” stosowanie przepisów kodeksu pracy utrudniających przezwyciężenie kryzysu. Strojąc się w szaty uzdrowicieli rynku pracy, platformatorzy przeszli całkowicie do porządku nad konstytucją, która nie przewiduje możliwości zawieszania przez podmioty prowadzące działalność gospodarczą jakichkolwiek przepisów ustawowych obowiązujących w obrocie prywatnym (handlowym, cywilnym, pracy). W stosunkach pracy obie strony (pracodawcy i pracownicy) są formalnie równorzędnymi partnerami. Pomysł zatem, by jedna z tych stron (pracodawca) mogła odbierać drugiej stronie (pracownikowi) – choćby na czas tylko przejściowy – jakieś prawa przewidziane w ustawie, jest wręcz kuriozalny. Nie ma i nie może być w prawie pracy stanów wyjątkowych, nadzwyczajnych, które mógłby wprowadzać według własnego uznania pracodawca. Wnioskodawcy z PO odnieśli się do ustawy zasadniczej z bezprecedensową nonszalancją bądź co najmniej dali przykład ignorancji prawnej. Nieprawdą jest, że ustawodawcy wszystko wolno. Zakres swobody tworzenia prawa określa konstytucja, przewidując możliwość wprowadzenia w państwie „odpowiedniego stanu nadzwyczajnego” (m.in. w przypadkach klęski żywiołowej), ale tylko w sytuacjach szczególnych zagrożeń, kiedy zwykłe środki konstytucyjne są niewystarczające. Bardziej jeszcze spektakularnego zamachu na konstytucję, a nawet na prawa człowieka, dopuścili się dwaj tacy, którzy w dzieciństwie ukradli… księżyc. Jak podał „Przegląd” (nr 7 z 18.02.2002), słynni bracia, jako właściciele marketu Eden w Zambrowie, podjęli bezwzględną walkę ze złodziejami, wywieszając zdjęcia złoczyńców na specjalnej tablicy, a gdy to nie pomogło, zamykali złodziei w klatce z prawymi rękami umieszczonymi w dybach. Aliści także ten sposób wprowadzania w życie ideałów prawa i sprawiedliwości nie zadowolił okradanych braciaszków, wymyślili bowiem dla złodziei karę chłosty, którą w majestacie bezprawia zaczęto wymierzać nieuczciwym klientom na miejscu „zbrodni”. Organy prokuratorskie nie wystąpiły ponoć ani razu w obronie zhańbionych dup złodziei, gdyż żaden z nich nie miał czelności upomnieć się o swe ludzkie prawa. I słusznie, bo złodzieje nie mają godności i powinni być w ogóle wyjęci spod prawa! Odkrył to już dawno Hammurabi, król Babilonu (XVIII w. p.n.e.). W swym wiekopomnym kodeksie ustanowił za złodziejstwo jedną tylko karę – śmierci. Myślał, że tym sposobem uda mu się na zawsze złych i nikczemnych wytracić. Od tego czasu upłynęło z górą 3800 lat, a ludzie nadal kradną. I tak będzie zawsze. Także w krajach muzułmańskich, mimo iż w Koranie, świętej księdze islamu, zapisano: „Złodziejowi i złodziejce obcinacie ręce” (sura V, wers. 38-39). Pomysł zamykania złodziejaszków w klatkach hańby nie jest wcale nowy. Jedną z takich dawnych klatek można dziś oglądać na rynku w słowackiej Lewoczy. W średniowieczu wymyślono klatkę nazwaną „latawcem biskupa”, mającą kształt osoby ludzkiej. G. Herling-Grudziński napisał po zwiedzeniu wystawy narzędzi tortur w Rzymie w 1984 r., na której pokazano ów „latawiec”, że pomysł ten narodził się pewnie z „podświadomej imitacji ukrzyżowania” („Dziennik pisany nocą 1984-1988”, Warszawa 1989, s. 31). Apologetom prawa konstytucyjnego wydaje się, że dzisiaj nikt już nie odważy się propagować powrotu do nieludzkiego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 11/2002, 2002

Kategorie: Felietony