Kataklizm zwany Giertych

Kataklizm zwany Giertych

Nie można mieć pretensji do protestującej młodzieży, ale to ona czyni ruchy pana ministra jeszcze bardziej niezdarnymi Edukacyjne pomysły ministra Romana Giertycha są niepoważne, a jednak niebezpieczne. Minister porusza się po dziedzinie, którą przyszło mu zarządzać, niczym słoń w składzie porcelany. I to bynajmniej nie z powodu jego wielkich gabarytów, lecz raczej przeciwnie – małości. Intelektualnej. Nie można mieć pretensji do protestującej młodzieży, ale to niewątpliwie ona czyni ruchy pana ministra jeszcze bardziej niezdarnymi. Gdyby była posłuszna i nie myślała z takim zaangażowaniem o swojej przyszłości, pan minister – być może – przycupnąłby gdzieś w kącie i sycił się swoim politycznym sukcesem. A tak musi reagować, stawiając tę przyszłość pod poważnym znakiem zapytania. Patriotyzm, bogobojność, porządek Premier Giertych co rusz rodzi jakieś kuriozalne pomysły edukacyjne i niczym bąki wypuszcza je z siebie z wielkim medialnym hukiem. Do pomysłu „wychowania patriotycznego” i rozdziału historii Polski od historii powszechnej minister doda z pewnością wkrótce zestaw okresów i nazwisk, których uczeń powinien się uczyć, i tych, których stanowczo – ze względów patriotycznych – nie powinien. Sądzę, że podobne kryteria warto też zastosować wobec historii powszechnej: np. lepiej wymazać historię Niemców, nie tylko dlatego, że skomplikowana, ale by ci więcej „nie pluli nam w twarz”. Pomysł prosty, a od razu przyniesie panu ministrowi dwie zasługi: mniej nauki, więcej patriotycznych uczuć. Można też wprowadzić obowiązkową modlitwę przed lekcjami historii i polskiego (zalecaną również przed innymi lekcjami) – by triadzie wartości, do których LPR i cały nasz rząd są tak przywiązani (Patriotyzm, Bogobojność, Porządek), stało się zadość. Warto pomyśleć o śpiewaniu hymnu na każdej lekcji, a już na pewno na początku dnia, i oddawaniu hołdu godłu polskiemu, które wraz z portretem papieża, premiera i ministra Giertycha powinno się znaleźć w każdej polskiej klasie, a nawet w innych miejscach polskiej szkoły. W czasach Gierka, gdy takich pomysłów było mnóstwo, choć z nieco inną symboliką, wprowadzono jako obowiązkowy przedmiot „przygotowanie do życia w rodzinie socjalistycznej”, teraz prócz wychowania patriotycznego warto może sklecić jakiś programik poświęcony „przygotowaniu do życia w polskiej rodzinie patriotycznej” i w lekcje tego przedmiotu wrzucić, prócz hymnu, roty i „Bogurodzicy”, czytanie „Rodziny Połanieckich”. To wystarczy. Rzecz prosta, niewymagająca nakładów finansowych, a każdego patriotę ucieszy. „Pan Tadeusz” i III część „Dziadów” powinny być wyuczone na pamięć, niczym życiorys Kim Ir Sena w szkołach koreańskich. Młodzież może się popisywać recytacją w przypadku wizyt przyjaciół z bratnich krajów, np. Białorusi, jak również zajmować nią czas podczas przerw, o ile te nie będą akurat poświęcone patriotycznej gimnastyce (bo jednak gimnastyka to podstawa). Trzeba przemyśleć (może jakaś specjalna komisja?), czy młodzież polska powinna czytać Żeromskiego, bo ten – nie da się ukryć – wyraźnie lewicował. „Chłopi” Reymonta są – ostrzegam! – za bardzo PSL-owscy, choć chłopski przepis na wykluczanie poza społeczność feministek (Jagna) prosty i skuteczny. „Ziema obiecana” z kolei wykazuje duże powinowactwa z pomysłami ekonomicznymi niektórych polityków z PO. „Lalkę” Prusa można zostawić, tylko wyciąć z niej należy kilka pomysłów głoszonych przez Wokulskiego, które przypominają hasła głoszone przez Henrykę Bochniarz z Konfederacji Pracodawców Prywatnych. Jeśli chodzi o Gombrowicza (z jego ironią), Miłosza (z jego kosmopolityzmem i intelektualizmem), Szymborską (z jej otwartością i uniwersalnością), to powinni się znaleźć tam, gdzie ich miejsce – na śmietniku polskiej historii, za burtą polskiego patriotyzmu. Pozostaje nam Konopnicka (akceptowalna nawet z jej postawą kobiecej kontestacji: „Pucu, pucu, chlastu, chlastu, nie mam rączek jedenastu”) oraz Sienkiewicz. Ten jest dobry na wszystko. Sądzę, że niektóre fragmenty z trylogii, np. te, gdy Pan Zagłoba, upijając Rocha Kowalskiego, wylicza ich rzekome powinowactwa, nadają się nawet na lekcje matematyki. Trylogia jest tak obfita w opisy przyrody, że można spokojnie włączyć ją również w lekcje biologii, zwłaszcza gdy wyrzuci się z niej różne teorie stworzone przez obcokrajowców (np. genetykę tak, skądinąd, niezgodną z nauczaniem papieża!), a ewolucję zastąpi wreszcie kreacjonizmem (podręcznik autorstwa ojca obecnego ministra jest już gotowy). Zamiast nowego, niesłusznie wprowadzonego przez postkomunistów, przedmiotu „przedsiębiorczość” należy wprowadzić lekcje, których program będzie wypełnieniem hasła

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2006, 27/2006

Kategorie: Opinie