Książka Marci Shore o grupie wpływowych lewicowych pisarzy przeciwstawia się antykomunistycznym stereotypom Poniżej drukujemy (za „Dziś” nr 3/2008) karty dziennika prof. Andrzeja Walickiego, zapisane po opublikowaniu amerykańskiego wydania książki Marci Shore „Kawior i popiół” i po pierwszych reakcjach na nią w „Gazecie Wyborczej”. Wybitne książki na tematy polskie są na Zachodzie rzadkością, a zatem już z tego względu zasługują na zainteresowanie. Tym bardziej gdy ich autorzy reprezentują punkt widzenia różny od naszych stereotypów, niepopularny w polskich kręgach opiniotwórczych. Było tak np. w przypadku książki Dawida Osta „Klęska Solidarności”. Wybitna książka Marci Shore1, w 2004 r. nagrodzona prestiżową nagrodą historyczną Fraenkel Prize, recenzowana była w „Gazecie Wyborczej” przez Dawida Warszawskiego („Futuryści w kompanii karabinów”, „GW” 6-7.05.2006), ale przekładu się nie doczekała2. Aktualność problematyki polsko-żydowskiej, w tym również rozliczeń z tzw. żydokomuną, nie zmniejsza się jednak, a wprost przeciwnie. Dlatego sensowne wydaje mi się opublikowanie refleksji, które spisałem po lekturze tej książki, a także artykułu o niej D. Warszawskiego w maju 2006 r. Przedmiotem książki „Kawior i popiół. Życie i śmierć pokolenia oczarowanych i rozczarowanych marksizmem” są losy wybitnej, wpływowej i reprezentatywnej grupy lewicowych pisarzy, powiązanych przeważnie (choć nie zawsze) z futuryzmem i (również nie zawsze) z Komunistyczną Partią Polski. Z punktu widzenia autorki, miał to być ważny rozdział w intelektualnej historii Europy Środkowo-Wschodniej. Recenzent „Gazety Wyborczej” wykazał zaskakujące lekceważenie tego ujęcia, redukując treść książki do opisu dziwacznych i trudno dziś zrozumiałych ideologicznych aberracji grona literatów. Przejawił się w tym, jak sądzę, zarozumiały ahistoryzm antykomunistycznego triumfalizmu. W optyce Warszawskiego, marksizm to kierunek całkowicie przebrzmiały, niegdyś znajdujący wyraz głównie w ideologicznych anatemach, w donosach do NKWD i w samokrytykach na zebraniach partyjnych, niemający żadnego odniesienia do rzeczywistości, w której święcił triumfy, a tym bardziej do naszej współczesności. Bohaterowie książki – lewicowi, komunizujący pisarze okresu międzywojennego, tacy jak Stawar, Stande, Bruno Jasieński, są dziś gruntownie zapomniani i nie wiadomo, czy w ogóle warto o nich pamiętać; pozostały po nich „co najwyżej strzępki legendy, i to głównie czarnej. Komuniści. Zdrajcy”. Nawet Broniewski i Tuwim błąkają się tylko „na obrzeżach pamięci”, a Czesław Miłosz przetrwał głównie „dzięki Noblowi i napisowi na gdańskim pomniku”. Czyżby? Naprawdę? Warszawskiego na pewno nie zachwyca ten stan rzeczy, ale jednak uważa go za naturalny i w gruncie rzeczy uzasadniony. Nie grzeszy sympatią do literackiej lewicy, Broniewskiemu przypisuje „fundamentalną hipokryzję”, Tuwimowi zaś „bezgraniczną głupotę polityczną”. Wymowa recenzowanej książki jest dlań całkowicie jednoznaczna: ze „ślepego zauroczenia marksizmem” w okresie międzywojennym, pozostały dziś jedynie popioły, bez ukrytego w nich diamentu. Takie czy inne pozytywne cechy bohaterów książki nie mogą i nie powinny zmienić surowego osądu historii. Osobiste dzieje komunistycznych i komunizujących pisarzy międzywojennych mogą być dla nas co najwyżej dodatkową przestrogą, dodatkowym potwierdzeniem tego, co i tak wiemy o komunistycznym „parowozie historii”. Dawid Warszawski nie cieszy się sympatią współczesnej prawicy polskiej i z pewnością nie chciałby być do niej zaliczany. Mimo to jednak jego refleksje nad książką młodej uczonej amerykańskiej odzwierciedlają wiele stereotypów myślowych polskiej prawicy narodowej, niechcącej traktować marksistowskiego komunizmu na serio, widzącej w nim kierunek importowany, zupełnie obcy polskiej glebie narodowej, prowadzący prostą drogą do narodowej apostazji i zwykłej zdrady. Rzecz w tym jednak, że Marci Shore nie ma z tymi stereotypami nic wspólnego. Książka jej nie zawiera argumentów na rzecz ich utrwalenia i umocnienia polskich antykomunistów w dobrym mniemaniu o sobie. Wprost przeciwnie: oryginalność jej polega na tym właśnie, że przeciwstawia się antykomunistycznym stereotypom z pozycji lewicowych, unikając jednocześnie jakiejkolwiek idealizacji przedmiotu swych badań i dystansując się od złudzeń opisywanej epoki. Spróbujmy to sprecyzować. We wstępie do książki autorka stwierdza, że przedmiot jej badań jest dowodem na rzecz tezy, iż „polski marksizm powinien być traktowany na serio, jako autentycznie rodzimy nurt myśli”, wywierający znaczny wpływ na polskie życie intelektualne na długo przed uzależnieniem Polski od ZSRR (s. 8). Polemizuje w tej sprawie z Miłoszem, podkreślając, że marksizm okresu międzywojennego, w odróżnieniu od powojennej stalinizacji Polski, nie był uprawianiem „Ketmana” lub połykaniem „pigułki Murti Binga”. Był integralną częścią marksizmu ogólnoeuropejskiego, jako reprezentatywnej ideologii nowoczesności,
Tagi:
Andrzej Walicki