Kłamstwa zgodne z rzeczywistością

Kłamstwa zgodne z rzeczywistością

Znany polityk i intelektualista w jednej osobie tak oto mówi o perypetiach lustracyjnych Józefa Oleksego i Włodzimierza Cimoszewicza: o żadnym z nich nie można powiedzieć, że jest człowiekiem naiwnym, a jednak bez przymusu i prostodusznie wyznali prawdę swoim wrogom, którzy nie ukrywali, że chcą ich i im podobnych zniszczyć politycznie. Oświadczyli mianowicie, całkiem zgodnie z prawdą, że nie byli tajnymi współpracownikami służb specjalnych. Uwierzyli oni, że lustratorzy zostali powołani po to, aby badać zgodność takich oświadczeń z rzeczywistością. Ale jak tu ustalić zgodność z rzeczywistością takiego ogólnikowego i wieloznacznego określenia, jak “tajny współpracownik”? Zadowoliło ono pod względem ścisłości prawników z Trybunału Konstytucyjnego, którzy przy innej okazji orzekli, że w czasie przechodzenia do kapitalizmu prawo może obowiązywać tylko w zawężonym zakresie. Jeszcze większe zadowolenie dało lustratorom, ponieważ pozwala oskarżyć o kłamstwo tych, którzy nie byli tajnymi współpracownikami i do tego się przyznali. Oleksy i Cimoszewicz mieli inne wyjście: napisać w deklaracji, że byli takimi współpracownikami i wówczas lustratorzy byliby wobec nich bezsilni. Zdaniem rzecznika lustracji, byłaby to prawda, ale w ich oczach byłoby to kłamstwo i mogliby sobie wyrzucać, że dla własnej korzyści świadomie wprowadzili w błąd osoby urzędowe. Jest taki przedwojenny dowcip: na peronie w Rzeszowie Rozenblum spotyka Blumenfelda i pyta go, dokąd jedzie. Ten jedzie do Lwowa, ale nie chce zdradzić celu podróży. Jeśli powie, że do Krakowa, Rozenblum domyśli się prawdy, chcąc go oszukać, mówi, że wybrał się do Lwowa. Prawdomówność jest piękną zaletą, ale nie w każdej sytuacji; żaden dysydent nie chwalił się jeszcze, że powiedział całą prawdę podczas śledztwa.
Posłowie SLD mieli przyzwolenie swoich wyborców na obronę polegającą na kłamliwym przyznawaniu się do współpracy ze służbami specjalnymi. Niestety, niektórzy posłowie mniej się liczyli z opinią swoich wyborców niż z głosami przeciwników. W wielu wypadkach było jeszcze gorzej, bo przyjmowano kryteria polityczne tych przeciwników. Niejeden poseł SLD głęboko wierzył, że służby specjalne, wywiady, kontrwywiady, agentury i co tam jeszcze było tajnego, to haniebne wymysły państwa totalitarnego, nigdzie poza nim nie widziane. Nawet ci, którzy w poprzednim ustroju zajmowali wysokie pozycje w hierarchii politycznej, zaczęli okazywać obrzydzenie dla służb, bez których tamten system i tamta hierarchia nie mogłyby się utrzymać. Trzeba ostrożnie posługiwać się kategorią całości, ale pod pewnym względem jest ona niezastąpiona w opisie społeczeństwa. Jeśli akceptowało się faktycznie (bo zastrzeżenia w duchu nie mają dużego znaczenia) istniejące państwo socjalistyczne, jeśli przyjmowało się obowiązujące w nim reguły rywalizacji i awansu, to akceptowało się jakoś również nie wystawiane na pokaz jego instytucje czy urzędy, bez których musiałoby upaść. Chronieni przez system byli nie tylko wysocy funkcjonariusze władzy, ale również laureaci nagród literackich czy filmowych i coś zawdzięczają mu również ci, co odziedziczyli pozycję społeczną po swoich uprzywilejowanych w PRL przodkach. Oczywiście, wywożenie śmieci nigdy nie stanie się zajęciem celebrowanym, mimo swojej absolutnej niezbędności, i żaden śmieciarz nie zostanie doktorem honoris causa, mimo że w milionowym mieście wykonuje czynności trochę ważniejsze niż niejeden z honorowych doktorów. Jeździec rozkoszujący się galopem nie może wybrzydzać, że koń ma kopyta. Jeżeli nie podobają mu się kopyta, niech jeździ na rowerze.
Kierowanie największej wrogości na tajne służby jest reakcją czysto emocjonalną. Nie SB wprowadziła socjalizm; mieliśmy do czynienia nie ze zwyczajnym systemem policyjnym, lecz z ustrojem ideokratycznym, podtrzymywanym przez policję polityczną; propagandyści, ideolodzy, “inżynierowie dusz” byli szkodliwsi niż funkcjonariusze służb specjalnych.
Gdyby ci posłowie, którzy przez przeciwników politycznych zostali wyselekcjonowani do ukarania, mieli więcej dystansu do “diabolizowania” policji politycznej, łatwiej by się zdecydowali złożyć nieprawdziwe deklaracje o współpracy w celu uniknięcia zarzutu o kłamstwo lustracyjne. Ale oni wstydzili się złożyć takie deklaracje, ponieważ w dużym stopniu ulegli duchowi Solidarności. SLD była przeciwna ustawie lustracyjnej i tej drugiej, ale swój sprzeciw manifestowała słabo, wdawała się nawet w poprawianie tych ustaw, pomijając aspekt najważniejszy, a mianowicie zrywanie przez nie ciągłości państwowej. Wydawało się, i nie na pozór, że posłowie lewicy marzą o zdystansowaniu się nie tylko od poprzedniego ustroju, co było ze wszech miar słuszne, ale także od państwa. Oczywiście, nigdy nie posunęli się tak daleko jak ich przeciwnicy, którym całkiem słusznie zarzucać się będzie zdradę narodową, gdy ujawnią się wszystkie konsekwencje tego, co trzeba nazwać retrospektywną negacją legalności państwa polskiego istniejącego w latach 1944-1989.

Wydanie: 24/2000

Kategorie: Bronisław Łagowski, Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy