Klipy Konradów Wallenrodów
W Polsce najchętniej rozdaje się cudze. Stąd mamy opłacaną przez obywateli telewizję publiczną, która jest obligowana przez polityków do świadczenia im usług w ramach tzw. misji. W okresie wyborów misja owa polega na wielomiesięcznym zamulaniu dzienników telewizyjnych obrazkami kameralnych spotkań potencjalnych kandydatów z przypadkowym społeczeństwem albo swymi poplecznikami partyjnymi. A także cytowaniu ich dramatycznych apeli, na ogół na nutę — Polska ginie! Jeszcze gorzej jest w okresie tuż przedwyborczym, gdy pretendenci dostają szansę pojawiania się za darmo w specjalnych, godzinnych blokach wyborczych, albo jako tzw. goście w programach publicystycznych. Cóż, Polak musi sam płacić za ich duby smalone w ramach pseudoedukacji obywatelskiej. Udręka telewidza publicznego nie miałaby granic, gdyby nie łatwość ucieczki do telewizji komercjalnej.
A gdy telewizja publiczna ujawnia rzeczywisty charakter prawicowego kandydata, to odzywa się część Rady Etyki Mediów (której notabene jestem członkiem, ale pozorantem, bowiem z reguły różnię się w sądach), wymachując Kartą Etyczną. Protest tym razem wywołała rozmowa kandydata Krzaklewskiego z Piotrem Gembarowskim. Większość Rady uważa, że zachowanie dziennikarza było całkowicie nieprofesjonalne i naruszyło podstawowe standardy moralne. Nic bardziej błędnego. Rada nie widziała nic złego w grze papieżem, natomiast nie spodobało jej się ujawnienie o kandydacie Krzaklewskim. A przecież redaktor Gembarowski istotnie był ostry w pytaniach, ale dzięki temu w wyśmienity i profesjonalny sposób ujawnił skryte za uśmiechami oblicze kandydata – brak kompetencji, wodolejstwo, słabe panowanie nad swoją mimiką, kiepskie nerwy. Rosyjskie przysłowie powiada: “Niczewo pieniat na zierkało, kol roża kriwa”, co w tłumaczeniu brzmi tak: “Nie należy się gniewać na lustro, kiedy gęba jest krzywa’’. Może jednak miał rację Krzaklewski, gdy podkreślał, że zaszkodziły mu obrazy w publicznych mediach. Wygrał bowiem tam, gdzie one nie docierały, w Argentynie oraz w polskim Jackowie w Chicago. I tam należy mu się prezydentura.
Ciekawe, czy Wysoka Rada Mediów potępi też red. Monikę Olejnik, która w “Kropce nad i’’ usiłowała przerwać monolog premiera profesora Buzka:
Premier – Pani redaktor, czy ja mogę skończyć?
Red. Olejnik – Może pan, ale pan premier mówi przez 3/4 programu.
Premier – Chyba takie jest założenie, że gość mówi przez większość pani programu?
Red. Olejnik – Warto by było, aby gość odpowiadał na moje pytania.
Premier dalej monologuje, a red. Olejnik przerywa mu pytaniami.
W końcu premier nerwowo – Czy pozwoli mi pani odpowiedzieć na to pytanie?
Red. Olejnik – Nie.
W kampanii telewizyjnej i radiowej nic nie zostało nam oszczędzone. Kandydaci pletli duby smalone, co gwarantowała im ordynacja wyborcza. Kilkuminutowe klipy promocyjne były w większości przygotowywane przez telewizyjnych Konradów Wallenrodów, którzy podstępem pozbawiali swych zleceniodawców szans wyborczych.
I tak, Dariusz Grabowski skakał ze spadochronem – zapewne aluzja do jego umiejętności przetrwania, choć może wejście do klatki z wygłodzonymi Iwami byłoby bardziej przekonujące.
Generał Wilecki uznał, że dawne polskie powiedzenie “Za mundurem panny sznurem” jest nadal aktualne, więc kokietował zupackim wyglądem i marsową miną. Jednak generał generałowi nierówny – wyborcy nie pomylili silnego człowieka z telewizyjnego ekranu z Wojciechem Jaruzelskim.
Piotr Ikonowicz przybrał pozę miejskiego Leppera, broniąc własnym ciałem eksmitowanych lokatorów przed bezlitosnym komornikiem. “Nie tak miało być, przyjaciele”, śpiewał zza kadru głos damski w tonacji songu “Janek Wiśniewski padł”. Jednak w wyborach padł Piotr, zapewne dlatego, że bezdomni, nie mając stałego zameldowania, nie mogą głosować. Zresztą na ogół nie mają też telewizorów.
Lech Wałęsa pozwolił przemówić królowi Jagielle, Mickiewiczowi, Słowackiemu i… uwaga, uwaga… Leninowi. Wszyscy oni dostrzegli w Lechu genialnego stratega, który samotrzeć obalił komunizm. Niestety, pominął Miloszevicia. Ten jednak, jakby na złość, dziesięć lat potem padł w czasie kampanii wyborczej Lecha!
Jednak rekord w głupocie klipu wyborczego należy niewątpliwie do geniusza z Kolbuszowej. Gra papieżem wciągnęła w politykę licznych hierarchów, zdezorientowała zdezorientowanych i przysporzyła głosów…. Olechowskiemu, raczej słudze Mamony i Cezara niż Kościoła. Sekwencja zerżnięta z kultowego filmu nastolatków “Matrix” pokazuje spektakularne salto wzorcowego wyborcy, zakończone wrzutem kartki w urnę. Krzaklewski 2000 – dudni głos w systemie dolby surround. Jednak większość wyborców nie trenuje gimnastyki akrobatycznej, stąd tylko co siódmy tak celnie trafił do urny. Krzak – nie tak.
Oszczędzę Czytelnikom przypominania innych szczegółów koszmarków wyborczych. Zamulały one najlepszy czas antenowy, więc wyrok odbiorców był bezlitosny – zaledwie trzech z 12 kandydatów otrzymało głosy powyżej progu równego rozkładowi wyborów. Bowiem gdyby wybory były całkowicie równe, jak czas antenowy, to znaczy wszyscy byli jednakowo popierani, to każdy z pretendentów powinien otrzymać aż 8 procent głosów! Tymczasem 9 znalazło się grubo poniżej tego progu, dwóch – Olechowski i Krzaklewski – przekroczyło go zaledwie dwukrotnie, a jedynie prezydent Kwaśniewski – sześciokrotnie.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy