Niebezpieczeństwem dzisiejszych czasów jest bagatelizowanie miłości Rozmowa z prof. Marią Janion – Pani profesor! Spotykamy się w przededniu 8 marca, Dnia Kobiet. To okazja, żeby porozmawiać o kobietach i o feminizmie, zwłaszcza że polskie feministki uważają panią za swojego dobrego ducha. Czy lubi pani 8 marca? Bo wiele kobiet wprost nie znosi tego „święta”. – Nie oburzam się na Dzień Kobiet, ale nie traktuję go jako święta. Jak mi uświadomiły moje studentki, jest to dobry moment, żeby zorganizować manifestację – one mówią: „manifę” – w której można umieścić ważne hasła, często dowcipne, np. „Mam tego dość”, podpisane: „Matka Polka”. Albo: „Całej pensji i połowy władzy”. To jest dzień, w którym ujawnia się radość kobiet z tego powodu, że są razem. Dzień, w którym mogą być zauważone feministki – i to nie jako jędze. – Co pani rozumie przez feminizm? Wokół tego pojęcia narosło wiele nieporozumień. – Feminizm interesuje mnie zarówno jako pewna postawa krytyczna w historii literatury, w historii kultury, czyli krytyka feministyczna, która rozbija uniwersalistyczne schematy myślenia i ujawnia to, co jest szczególne: kobiecy punkt widzenia. Ale przez feminizm rozumiem też określoną działalność społeczną i polityczną, która jest, mówiąc najogólniej, walką o równouprawnienie kobiet, o przyznanie im prawa do decydowania o swoim życiu. – Uważa pani, że w Polsce nie ma równouprawnienia kobiet? – Oczywiście, że nie ma. Przeciwnie, jest dyskryminacja kobiet, objawiająca się we wszystkich dziedzinach życia. Powszechnie wiadomo, że kobiety mniej zarabiają, rzadko zajmują wysokie stanowiska. A teraz jeszcze objawiła się zatrważająca niskość planowanych kobiecych emerytur! A jak trudna jest droga kobiety w nauce! Tego się nie da się porównać z drogą naukową mężczyzn. – Dlaczego? – Jakiś czas temu uczestniczyłam w uroczystości nominacji w Polskiej Akademii Nauk: na sali było ponad stu mężczyzn i trzy, cztery kobiety. Takie są proporcje. Dlaczego? Kobiety są eliminowane ze współzawodnictwa naukowego bardzo wcześnie. Nawet jeśli biorą udział w wielkich odkryciach naukowych, w pewnym momencie bywają marginalizowane. Wiele książek amerykańskich dokładnie to opisuje. – Ale w Ameryce feminizm to potężna, masowa siła. – Tak. I tam feminizm przyczynia się do tego, że wypadki eliminowania kobiet są ujawniane i nie przechodzą płazem. Kobiety mają silną samoświadomość i walczą o swoje prawa. Ich głosu się nie lekceważy. – Czyli odwrotnie niż u nas. Za to w Polsce, w ostatnich latach, kobiety zdominowały powieść. Jak to wytłumaczyć? – Kiedyś, w XVIII wieku, powieść była domeną kobiet. Dlaczego? Powieść miała źródła plebejskie, była uważana za gatunek niższy, gorszy niż poezja czy dramat – w sam raz dobry dla kobiet, które zresztą zawsze były bliższe codzienności, a to jest domena powieści. Dopiero w romantyzmie dokonano rozbicia klasycystycznego podziału na gatunki i powieść stała się gatunkiem bardziej cenionym. A z jakich względów kobiety są nauczycielkami? To jest zawód bardzo źle płatny i nisko ceniony, więc dobry dla kobiet. Dzisiaj wiele się mówi o feminizacji pewnych zawodów. Niestety, zawsze okazuje się, że to są zawody gorzej opłacane, niżej cenione. Mamy do czynienia z systemem, który pretenduje do tego, żeby swoje wartości przedstawiać jako uniwersalne. Polemika z nim może polegać na tym, żeby pokazywać właśnie jego nie-uniwersalność. – Rok temu przeprowadzono wśród mężczyzn ankietę, w której pytano, czy chcieliby, aby ich żony czy narzeczone zarabiały więcej od nich. Odpowiedzi były niemal jednomyślne: nie, mężczyzna powinien więcej zarabiać niż kobieta, a w najgorszym przypadku tyle samo. Wielu respondentów wręcz stwierdziło, że jeśli kobieta zarabia więcej, to mężczyzna czuje się upokorzony. Czy to nie śmieszne? – Owszem! A dlaczego mężczyzna czuje się upokorzony? Bo w naszym systemie kultury kobieta stoi niżej. Więc jak można zaakceptować, żeby ktoś, kto stoi niżej, zarabiał więcej? Niedawno oglądałam film dokumentalny Fidyka „Taniec trzcin”. Jest tam scena, kiedy reżyser, na prośbę swojej żony, pyta króla Suazi: dlaczego u nich mężczyzna może mieć kilka żon, a kobieta nie może mieć kilku mężów? I, zamiast odpowiedzieć na pytanie, król i jego świta wybuchają szalonym śmiechem, że jak w ogóle można wpaść na tak absurdalny pomysł. Pomyślałam,
Tagi:
Ewa Likowska