Kiedyś była „krakowska szkoła historyczna”. Uchodziła za konserwatywną, choć wedle obowiązujących dzisiaj standardów trzeba by ją uznać za liberalno-lewacką. Krytycznie patrzyła na dzieje nasze (grzech pierwszy i w zasadzie niewybaczalny), świętości szargała („ale Świętości nie szargać, bo trza, żeby święte były”, szydził Wyspiański, jednak dzisiejsze półgłówki, specjaliści od „polityki historycznej”, nie dostrzegły szyderstwa, wzięły ten cytat dosłownie i nawet często wytaczają jako argument w dyskusji). Nawet w podstawy wspomnianej polityki historycznej ta krakowska szkoła historyczna godziła, tłumacząc i przestrzegając, że fałszywa historia jest fałszywą przewodniczką polityki. Dziś krakowska szkoła historyczna ze swoim dorobkiem poszła, zdaje się, w zapomnienie, w historii państwowej (niedługo wszystko już będzie państwowe, czyli określone przez państwo), a niestety także w dużej części historii akademickiej wrócono do starego paradygmatu. Nawet próbowano tych, co spróbują „świętości szargać”, wsadzać do więzienia, uchwalając stosowną ustawę, chronić mającą wizję Polski wyłącznie szlachetnej, nieskalanej, bohaterskiej i uciemiężonej przez wszystkich. Ustawa, zanim się z niej cichcem wycofano, nie tylko ośmieszyła nas w świecie, ale nadto skonfliktowała z Izraelem, Ameryką, a nawet Ukrainą, na jej podstawie bowiem można było teoretycznie ścigać obywateli tych państw, gdyby mieli jakieś krytyczne uwagi do postaw Polaków w czasie II wojny światowej, zwłaszcza zaś ich postaw wobec Żydów. Jakaś nowa szkoła historyczna i tak nam się narodziła. Tym razem nie na uniwersytecie i nie w Akademii Umiejętności, ale w siedzibie partii politycznej i w organach policji historycznej, roboczo zwanej Instytutem Pamięci Narodowej. Kreśli więc nadal wizję historii Polski, dumną i infantylną, tyle że z arsenału argumentów w dyskusji historycznej na razie wykreślono sankcję prokuratorską. Gorzej, że ta infantylna, zmitologizowana historia jest wciąż przewodniczką naszej polityki zagranicznej. Ale nie o historykach chciałem dziś pisać. Chciałem o filozofach. Ściślej, o trzech krakowskich filozofach. Dwóch doktorach i jednym profesorze. Zgodnie z akademicką hierarchią wypada zacząć od profesora. Od kilku tygodni cały Kraków obwieszony jest billboardami prof. Ryszarda Legutki, europosła. Jaki jest sens wywieszania tych billboardów, nie wiem. Ich treścią jest prof. Legutko. Jego podobizna, imię i nazwisko, fakt, że jest europosłem i przewodniczącym czegoś tam w europarlamencie. Nie ma teraz żadnych wyborów, nic też wielkiego z udziałem prof. Legutki się nie wydarzyło. Tak po prostu postanowił pan profesor przypomnieć się krakowianom? Na przystanku dwie starsze panie. Tak na oko – drugi sort. Czekają na tramwaj. Z naprzeciwka z billboardu patrzy na nie prof. Legutko. „Podobny do Lenina”, mówi ta pierwsza. „Eee tam”, odpowiada druga. „Raczej do profesora Filutka”. Młodszemu pokoleniu wyjaśnię: profesor Filutek to taki zabawny ludzik rysowany przez Zbigniewa Lengrena, którego historyjki umieszczane były przez lata na ostatniej stronie „Przekroju”. Coś pośredniego zatem między Leninem a Filutkiem. Ciekawa pozycja. Przez lata zajmował się prof. Legutko Platonem. Jak mówią znawcy, z dobrym skutkiem. Po co mu była polityka? No, może jako profesora nie stać go było na billboardy ze swoją podobizną. Teraz może się pokazać krakowianom na billboardach. Zrealizował skrywane marzenia? Stał się sławny. Zamienił przy tym Platona na Kaczyńskiego. Teraz jego myśl rozwija i objaśnia. Z dylematu: z Platonem bez billboardów albo z Kaczyńskim na billboardach, wybrał to drugie. Taka postawa filozoficzna. W Krakowie znany jest też drugi filozof. Doktor filozofii. Nazywa się Łukasz Gibała. Prywatnie jest siostrzeńcem kolejnego doktora filozofii – Jarosława Gowina. Był posłem Platformy, potem Ruchu Palikota. Gibały nie stać na billboardy. Firma tatusia ma kłopoty. Drukuje afisze i gazetki, które bezrobotni rozdają na skrzyżowaniach. Gdy kandydował do Sejmu, jego ulotki były we wszystkich sklepach monopolowych. Niektórzy kupujący zawijali sobie w nie nabyte butelki wódki. Ostatnio sklepy monopolowe nie reklamują już Łukasza Gibały, być może z powodów ogólnie znanych kłopotów rodzinnej firmy Alti Plus, kontrolującej kilkadziesiąt hurtowni. Nie chcę tego wątku rodzinno-polityczno-biznesowego, a ostatnio także kryminalnego rozwijać. Jest znany z mediów. Teraz Łukasz Gibała postanowił zostać prezydentem Krakowa. W drukowanych przez siebie materiałach ogłosił „alternatywę dla Krakowa”, a siebie obwołał „alternatywą dla prezydenta Majchrowskiego”. Jak przystało na doktora filozofii, nie jest to zwykła alternatywa, tylko „logiczna alternatywa”. Tak ją nazwał. Nie bardzo wierzę, żeby swoją „logiczną









