Kroplówka z kurkumy

Kroplówka z kurkumy

Niniejszym postanawiam: jak kontroler biletów w tramwaju zaproponuje mi ozonowanie krwi – to emigruję.

Zaczęło się od wizyty u dentystki. Z gabinetu pani doktor wyszłam z pełnym makijażem – teatralnym, ciężkim. A weszłam sauté, prosto od komputera. Kremem tylko chlapnęłam, bo mam psa i go mierzwię, i nie chcę przenosić zapachów. Ległam na fotelu dentystycznym, buzię otworzyłam, a pani, że trzeba natychmiast coś zrobić z brwiami, że oka nie ma, ust nie ma i że trzeba narysować tej twarzy „jakieś granice” (sic!). Nie lepiej mieć twarz bez granic? Ale ona – hyc do torebki i zaraz mi nałożyła masę rzeczy: kilo na rzęsy, krecha na usta, te słynne cienie. I o włosach, że siwe to jednak ZNAK i czy ja na pewno chcę takie ZNAKI dawać. OK, to już przerobiłam. Po wizycie u fryzjera pani recepcjonistka zawsze pyta dobrotliwie, kiedy odsiwianie. Po czym wstaje nagle, zrywa się, jakby chciała za mną biec, by powstrzymać przed wyjściem na ulicę i totalną kompromitacją. To z lubienia, wiem. I miło, że człowieka drugi człowiek obchodzi.

Ale że coś ze mną jest nie tak, pomyślałam już w warzywniaku, kiedy pani mi podała saszetki na refluks. Tak po prostu, z burakami. Że to zbawienne, bez skutków ubocznych i każdy może. Strach pomyśleć, co zaproponuje ginekolog. Kilka lat temu zupełnie inna dentystka wysłała mnie na ustawienia Hellingera. To ta metoda grupowej psychoterapii, podczas której uczestnicy (pacjenci?) wcielają się w (odgrywają?) różnych członków rodziny. Powiedziała, że skoro nazwałam psa Edward, muszę mieć w rodzinie jakiegoś Edwarda – nieżyjącego pradziadka może? Takie ustawienie wiele rzeczy by mi wyjaśniło.

W ogóle mam dwie dentystki, obie ekscentryczne, i nigdy nie wiem, jak je obdzielić dziurami. Za każdym razem, kiedy idę do jednej, czuję, że zdradzam drugą. Od dziś robię górę u pierwszej, a dół u drugiej. Albo odwrotnie. W każdym razie kiedy trafiałam do którejś z bólem szczęki – wychodziłam z receptą na psychotrop. Że niby zaciskam zęby do niemożliwości. Potrzebny głęboki relaks! Chemia!
Ale żeby to tylko w obszarze medycyny takie dziwne przesunięcia. Dwa tygodnie temu wyszłam z teatru po premierze mojej sztuki. Wiadomo, zmęczona, blada, ze ściśniętym żołądkiem – normalka. Troskliwa przyjaciółka zaproponowała wtorkowy wyjazd za miasto do specjalnej kliniki, gdzie magicy ze wschodu robią kroplówki z kurkumy. Podczas imprezy, kiedy najmniej spodziewałam się ciosu i bogu ducha winna ględziłam o czymś bez znaczenia, chłopak mojego przyjaciela, znany wrocławski proktolog, polecił przeszczep kału. Ten znakomity zabieg przywraca jelitu jego dziecięcą sprawność, cudowną nadczynność. Ale uwaga: tylko jedna osoba na 300 ma odpowiedni kał, kał tylko specjalnych dawców warto przeszczepiać. Być tak przydatną społecznie to marzenie każdej pisarki. Na razie dziękuję, ale niczego nie skreślam!

Wczoraj ukochana lekarka od gardła zaproponowała mi peeling. Pierwszy w życiu. Idę w piątek. O co chodzi? Muszę wzbudzać politowanie. A może po prostu jestem siwa, blada, mam doła i pryszcze? Kiedy prowadziłam z Andrzejem Grabowskim w telewizji program o książkach, przed nagraniem następowały różne przygotowania. Andrzeja pudrowano, na fotelu charakteryzatorki spędzał dziesięć minut. Mnie męczono przez godzinę. Andrzej stawał wtedy nade mną, uśmiechał się szeroko i mówił coś w rodzaju: no i kto tu jest naturalnie piękny?

Gorzej było tylko, jak byłam w ciąży. Co druga kioskarka radziła mi poród podczas burzy, mycie okien i schodów, kiedy przyjdzie tzw. termin, wciąż dostawałam tajemnicze ziółka jak bohaterka „Dziecka Rosemary”. Niedawno znajoma joginka obiecała nauczyć mnie oddychać. Sąsiadka – trenerka osobista – obiecała nauczyć mnie chodzić. „Polacy nie umieją chodzić! – krzyczała. – Stąd bierze początek całe zło!”. Podobno traumy związane z własnymi narodzinami można trwale usunąć, aranżując swoiste reurodziny, przyjmując pozycję embrionalną. Czym się odwdzięczę, kiedy zaczną mi to proponować?

Tagi: rady, zdrowie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy