Kto ma rząd dusz

Kto ma rząd dusz

Marks mówił, że religia to opium ludu. Dziś odpowiednikiem tej kompensacji, co przeraża Kościół i stąd wynika jego agresywność, stają się supermarket, telewizja, ucieczka w świat wirtualny Prof. Mirosław Karwat, politolog – Przykład z ostatnich dni. Premier Tusk nagle ogłosił, że pedofilów trzeba kastrować. Reakcja i słownictwo rodem z PiS! Czy to przypadek? – Przypadek to nie jest. Ci ludzie są produktem swojej epoki. Dziś cechą języka potocznego, a więc i języka polityków, staje się przemieszanie gatunków. Łączenie elementów powściągliwości, kultury z elementami nonszalancji, wulgarności, a w polityce – wyrafinowanych abstrakcyjnych kategorii z popisami prostackiej demagogii. Taka jest kultura masowa. To jest wpływ telewizji, wzorców rozrywki, sportu. Oni są jej produktem. Kto włada kulturą… – Muszą więc mówić jak sierżanci? Prosto i z przytupem? Jak z PiS-owskiego elementarza? – Żyjemy w czasach absolutnej dominacji kultury masowej. Ona jest eklektyczna, to jest miszmasz. Jej ideologiczne zabarwienie w gruncie rzeczy zależy od tego, kto jest hegemonem, kto opanował środki masowego przekazu – po to, żeby narzędzia rozrywki przekształcić w narzędzia indoktrynacji. Bo cała sztuka panowania na tym polega. Gdyby kulturę i rozrywkę pozostawiono samej sobie, gdyby nikt do niej nie przemycał swojej ideologii, to rządziłby nią rynek, komercja, a więc tendencje do samoogłupienia postępowałyby jeszcze szybciej. Sama w sobie kultura masowa kieruje masy w kierunku apolityczności, a nawet gorzej – absolutnego braku zainteresowania polityką. Jeżeli już konsument tej wszechrozrywki zainteresuje się polityką, to jako przedmiotem zabawy, prześmiewki, spektaklem odbieranym jak zawody sportowe lub niezła awantura. Sensacja, skandal – to tak. – Ale te ingerencje przecież są. Widać je gołym okiem. – Bo już dawno zrozumiano, że zamiast nudnych referatów, broszur, sloganów wyborczych, które są absolutnym pustosłowiem, najlepiej do ludzi trafi się przez ranking gwiazd, przez umieszczenie tych gwiazd w treści programów rozrywkowych, sportowych, a potem w różnych honorowych komitetach. I tak sączy się indoktrynację albo doraźną propagandę polityczną. – Prawicową… – Teraz głównie tę. Współczesną lewicę dotknęły dwa nieszczęścia. Pierwsze – to tendencje kryzysowe. Jeszcze się nie pozbieraliśmy. Niektórzy rzeczywiście myślą anachronicznie, szukają ratunku w „powrocie do źródeł” czy do jakiegoś mitycznego złotego wieku. To jest myślenie zupełnie nieadekwatne do nowych okoliczności. Po drugie, żeby rzeczywiście osiągnąć jakiś sukces, nie mówię – wyborczy, ale żeby odzyskać już nie hegemonię, ale pełnoprawne uczestnictwo w życiu ideologicznym kraju, żeby np. obrona państwa świeckiego nie była nazywana od razu „wojną z Kościołem”, to lewica musiałaby mieć oparcie w naturalnej, kształtującej się w dużej mierze spontanicznie, mentalności ludzi i w dominujących cechach kultury masowej. A nie ma. W Polsce kultura masowa jest zawłaszczona przez myślenie prawicowe. W mentalności społecznej dominują wzorce konformistyczno-autorytarne, a nie wzorce „społeczeństwa otwartego”, racjonalizmu, krytycyzmu. I tak jest już do dłuższego czasu. Śmiem twierdzić, że już w PRL-u kto inny miał władzę polityczną, a kto inny rząd dusz. A to niesie ze sobą określone konsekwencje. – Jakie? – Kultura masowa, w wydaniu prawicowym, to absolutna apoteoza kołtuństwa, z dorabianiem do tego wyższych racji, ale inteligentniejsze formy indoktrynacji przemycają to w postaci kultu zabawy. Co z tego wynika? Świat przeciętnego człowieka dzieli się na obszar pracy i na obszar prawdziwego życia. Alienacja pracy, rozumiana po marksowsku, o której jeszcze niedawno pisał Adam Schaff, jest zjawiskiem bardziej rozpowszechnionym, niż myślimy. Stwarzał ją także socjalizm realny, ale przywrócony kapitalizm pogłębił. Ogromna większość ludzi, nawet jeżeli angażuje się w pracę, czuje się eksploatowana, niedoceniona albo też wykonuje pracę zupełnie niezgodną z zawodem, wykształceniem, zainteresowaniami. Często czują się upokorzeni albo zbędni. Badania socjologiczne to potwierdzają. Jak wielu Polaków jest zadowolonych z pracy? Ilu z nich pracę uważa (nie w deklaracjach) za najwyższą wartość? Ilu Polaków ma ochotę po pracy rozmawiać o pracy? Ich marzenia są takie jak dzieci chodzących do szkoły – dzwonek brzmi i już wszyscy jesteśmy w drzwiach, a nawet na schodach. To samo dotyczy przeciętnego pracownika w Polsce. Władcy ludzkich umysłów – Jakie to ma znaczenie polityczne? – Takie, że czas wolny jest traktowany jako przeciwieństwo pracy, jako ucieczka od pracy. A kultura masowa spowodowała, że ta ucieczka to przymusowy relaks.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2008, 38/2008

Kategorie: Wywiady