Gdy niewiniątka już spały, Szczuka ścięła się z Gretkowską Wracam do domu ze spaceru i uprawiam dalsze spacery po tzw. dyskursie społecznym, i to najbardziej autentycznym. Jak? A tak: włączam telewizor i oglądam kolejne przesłuchanie sejmowej Komisji Śledczej w sprawie afery Rywina. O, jakże barwny (lub bezbarwny) korowód postaci. Oglądałam więc pana prezesa Zarządu TV publicznej, Kwiatkowskiego, który z widocznym wysiłkiem i bez wdzięku osłaniał, zdaje się, własną skórę. Z kolei pan Niemczycki, wiceprezes Zarządu Agory, jest nietypowy jak na ten kraj i jak na swoją płeć. Z kolczykiem w uchu i raczej refleksyjną twarzą wygląda na postać z jakiejś intelektualnej lub artystycznej bajki. Eurosodoma, rejent i cześnik Gdy pan Niemczycki odpowiada na pytania posłanki Samoobrony, sytuacja robi się powieściowa jakaś czy filmowa. Ona: partia populistyczna, on: elita. On: sofisticated, ona: raczej nie. Kogo też ona w nim widzi? Żyda, pedała, masona? Eurosodomitę? (Widziałam transparent: „Polaku! Nie czyń Eurosodomy!”) Mężczyznę upadłą? Kogoś do pożądania czy do pogardzania, czy jedno i drugie? Czemu go pyta, jakby mara z PRL-u, czy miał do czynienia z psychologami? Miałem, odpowiada pan Niemczycki ze swoim niejako rzetelnym namysłem nad słowem, ani się nie zwierzając, ani nie zeznając. Poszedł sobie do psychologa, gdyż cierpiał na depresję. Aha, myśli być może posłanka Samoobrony, ale pewnie by nie cierpiał, gdyby miał lepszy zestaw wartości. Podsumowując fakt, że pani Helena Łuczywo z „Gazety Wyborczej” miała do czynienia z propozycją korupcyjną, posłanka Samoobrony jakoś pod nosem to komentuje – że wszystko to trudno jej pojąć, gdyż o n a takich propozycji nie miała. No jasne, uczciwym ludziom nie składa się propozycji korupcyjnych ani nie odwiedzają oni psychologów lub psychiatrów. Wszystko im idzie bez skandali i problemów, jak pani Dulskiej. A tu już kolejny bohater, pan Czarzasty, człowiek lewicy, czyli jednocześnie postępu i sukcesu finansowego. Daje huraganowy show, jakby w kontraście do swojego milkliwego przyjaciela, rejenta (przyjaźnią się, rejent Milczek i cześnik Raptusiewicz). Pan Czarzasty kipi, wrze, burzy się od poglądów, od samoakceptacji i zalewa wysoką komisję jeszcze wyższą od jej wysokości falą swojej kompetencji („Panie krwawy tyranie szanowny”, jak ujął to Jerzy Pilch, czy zechce pan uprzejmie w swej niezmierzonej łasce zauważyć, o czym łaskawie pana informuję, że nie jest pan poza podejrzeniami? – Nie!). Czarzasty poinformował komisję, że z rejentem Milczkiem od lat rozmawiają głównie o zaletach dzieci, gdyż – jak wiadomo – i tak Klara pójdzie za Wacława i wszystko zostanie w rodzinie. Dodał, jak to człowiek lewicy, że Bóg go strzegł przed wdawaniem się w aferę, na koniec wśród nieustających zapewnień o szacunku dla komisji dał wyraz oburzeniu, że go tu przyszargano i wyszargano. Jak na moje oko, miał jedno tylko przesłanie dla komisji: naskoczcie mi! Najbardziej przykre lub najśmieszniejsze jest w tym wszystkim to, że muszę sympatyzować z Janem Marią Rokitą, którego zazwyczaj nie cierpię. Trudno jednak – cenię dociekliwość i inteligencję. Dobrze, że do aprobaty został jeszcze pan Nałęcz, co mnie ratuje przed depresją. Jednak to, co z tej sytuacji wyniknie w szerszej politycznej perspektywie, wcale nie będzie zabawne. Wie też o tym jedyny niezależny i zaangażowany świadek widzący dalej niż koniec swego nosa, czyli Jerzy Urban. Pomieszanie języków w obłędzie genderu Można też, zwiedzając dyskursy, pójść sobie na dyskusję panelową. Byłam na tej, która odbyła się wokół świeżo wydanej w Polsce książki Amerykanki Shany Penn, „Podziemie kobiet”, opisującej w wielu aspektach niebanalny i niemały udział kobiet w podziemnej „Solidarności”. Penn, czytając o polskim podziemiu i jego (męskich) przywódcach, jako feministka zadała sobie kilka pytań, które tu i wtedy raczej nikomu nie przyszłyby do głowy. Gdzie są kobiety? Czy są zaangażowane? Czy są wśród przywódców ruchu? Przyjechała do Polski na początku lat 90. i rozmawiając z kobietami z „Solidarności”, studiując historię Polski i poznając polską tzw. genderową świadomość (a raczej jej brak), odpowiedziała i sobie, i nam na wiele z tych pytań. Shana Penn w efekcie napisała niezwykłą książkę. Zachowała w niej feministyczną perspektywę, dzięki której zobaczyła o wiele więcej, niż można było dostrzec z „uniwersalnej” czy „zwyczajnej” perspektywy. Ta książka z wielkim szacunkiem odnosi się do swoich bohaterek, do ich odwagi,
Tagi:
Bożena Umińska









