Laury padewskie

Padwa? Jedni zakrzykną – uniwersytet! Jeden z najstarszych w Europie, Mekka żądnych wiedzy przybyszów z Niemiec, Węgier i całej Słowiańszczyzny, miejsce, gdzie wykładał Galileusz. A drudzy i liczniejsi powiedzą – święty Antoni Padewski, patron rzeczy zgubionych i spraw niemożliwych, sanktuarium, do którego ciągnie cały świat chrześcijański. A trzeci jeszcze, mrużąc tajemnicze oczy, szepną: kaplica Scrovenich, wymalowana całkowicie przez wielkiego Giotta. Zaczęliśmy właśnie od niej.
Ale żeby do niej dotrzeć, trzeba przejść przez całe Muzeum Eremitan, gdzie kiedyś mieścił się kościół polski i polska konfraternia studencka, a teraz jest wspaniałe muzeum miejskie. A wspaniałe, to znaczy ogromne, od Etrusków do Canowy. Do Giotta dotarliśmy całkiem już otępiali. Kaplica Scrovenich ma szczególną historię. Był sobie w XIII wieku lichwiarz sławny z bogactwa i niezwykłego okrucieństwa – taki średniowieczny Balcerowicz. Słyszały o nim całe Włochy. Otóż syn tego Scroveniego, w trosce o duszę ojca wystawił kaplicę przebłagalną, którą wymalował mu jeden z największych malarzy, Giotto di Bondone. Ale zapamiętałem niewiele, postać chciwca z workiem pieniędzy, podpiekanego z dołu przez płomień. Nie wiem, czemu pomyślałem sobie o naczelnym “Przeglądu”, Jurku Domańskim.
A potem święty Antoni, o którym padewczycy mówią po prostu Święty, czyli Santo. Przyznam, że nawet po Wenecji i Rawennie zbaraniałem. Ogromna bazylika, a przed nią jeden z najsłynniejszych posągów konnych świata, Gattamelata Donatella. Ale jego replika przed warszawską ASP robi większe wrażenie – w Padwie cokół jest bardzo wysoki i mniej widać. W samej bazylice także ołtarz Donatella i w ogóle bogactwa z całego świata. A już sam marmurowy grobowiec Świętego to cała budowla, przepych niesłychany. Ale sam Święty ogromnie sympatyczny, może i pomógłby takiej, co “zgubiła serce pod miedzą”? Do zaplecza grobu nieustanna kolejka – trzeba dotknąć grobowca. Ale czy Bożej świętości wystarczy dla wszystkich? Byłem, dotykałem, a nawet Tadeusz zaciągnął mnie do kaplicy, gdzie zostałem osobno pokropiony wodą święconą, i dotąd nic… Ale bazylika wspaniała, a za nią ciągną się w nieskończoność arkadowe dziedzińce, w którymś z nich najstarsza i największa magnolia świata, a trochę za nią, jeśli nie mylę z katedrą, mieszkał Petrarka. Ale chyba mylę.
No i wreszcie uniwersytet. Może to zresztą już następnego dnia, bo w tutejszym hotelu spędziliśmy aż dwie noce. Aż… Uniwersytet był intelektualnym zapleczem Wenecji, do dziś stoi tu drewniana, profesorska katedra, z której wykładał Galileusz. Na dziedzińcu, pod którego arkadami zanotowano nazwiska wybitniejszych studentów, mnóstwo nazwisk polskich. Ale nadaremnie szukaliśmy Kochanowskiego; może nie był wybitnym studentem? Nazwisk są tu zresztą tysiące. Na sąsiednim dziedzińcu wielki napis, sławiący Mussoliniego, dobrodzieja uniwersytetu (?).
Ale największy jubel czekał nas na zewnątrz. Okazuje się, że świeżo upieczeni absolwenci uczelni muszą z siebie robić malownicze widowisko. Każdy z wieńcem laurowym odczytywał swój komiczno-ośmieszający życiorys, stawał pod fontanną (a był marzec!), a widzowie bluzgali na niego to jogurtem, to różnymi farbami. On zaś musiał się śmiać i częstować wszystkich winem. Bardzo nas to bawiło, bo było ogromnie śmieszne i przy tym sympatyczne. Na brzegu tej fontanny siedzieliśmy właśnie, pożerając oliwki i suszone pomidory. W polskim średniowieczu też była znana instytucja okrzesywania beana, ale bean był przecież kandydatem na studenta, a nie absolwentem. Tego dnia wyjątkowo nie padało. Ale nasi przyjaciele, którzy akurat w tym czasie byli w Neapolu i na Capri, trzęśli się z zimna w strugach marznącego deszczu. Od czasów Tyberiusza nie było chyba takiej siurpryzy.
Z całego Veneto Padwa najbardziej przypomina normalne miasto, w którym można żyć, uczyć się i pracować. Nie znaczy to, że jest najmłodsza, przeciwnie, jest ogromnie stara. Wedle legendy, została założona przez Antenora przybywającego tu z Troi. Jest nawet ogromny grobowiec bohatera. Już w czwartym wieku ante Christum natum odgrywała ważną rolę polityczną jako stolica Wenetów (Wenecjan?). Stąd pochodzi największy historyk Rzymu, Liwiusz. A w następnym felietonie – koniec.

Wydanie: 2000, 23/2000

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy