Legwan z Żoliborza

Legwan z Żoliborza

Tarantula na podwórku

Oferta polskich sklepów zoologicznych jest niestety coraz bogatsza. Były sprzedawca opowiadał mi, jak setki razy z największą odwagą wobec pracodawcy i uporem wobec klientów usiłował tłumaczyć, że kupowane zwierzątko nie jest żywą zabawką i w przeciwieństwie do pluszaka ma swoje, często spore i absorbujące, potrzeby. Daremnie.

Bywalcy okolic placu Teatralnego oraz Ogrodu Krasińskich codziennie mogą obserwować, jak wygląda i zachowuje się pochodzący z Ameryki Południowej ostronos rudy. Biega szybko, zagląda w każdy zakamarek, wszędzie wsadza swój długi, chciwie węszący nos w poszukiwaniu mrówek (to jego wielki smakołyk!) i nowych wrażeń zapachowych. Poprzedni właściciel tego sporego ssaka z długim, puszystym ogonem trzymał go w ciasnej klatce, w której zwierzak nie mógł nawet się obrócić. Miniu (takie imię nosi wścibski młody ostronos) miał jednak niezwykłe szczęście. Obecny opiekun poświęca mu wiele czasu, dobrze zna jego potrzeby, wyprowadza go na długie spacery, a przy okazji cierpliwie odpowiada na setki pytań przechodniów. Oprócz zaspokajania ludzkiej ciekawości uzupełnia edukację zoologiczną, mało obecną w programach szkolnych i mediach.

Podobne przykłady można mnożyć: dorodny tropikalny legwan śmiga po żoliborskich podwórkach, na takich spacerach widywano już także pająki ptaszniki i tarantule, różne węże, płazy, gady, fretki. Po schwytaniu zabłąkanego zwierzaka właściciel nie ujawnia się, zapewne ze strachu, że zostanie obciążony kosztami obławy albo spotka go kara za niezarejestrowanie pupila. Przepisy teoretycznie mamy dobre, ale praktykę kształtuje ludzka bezmyślność i niekontrolowana żądza pieniądza.

Handlarz żywemu nie przepuści

Legalny i nielegalny handel powoduje, że w ręce niewprawnych „hodowców” trafiają okazy z całego świata. Śliczny, bardzo egzotyczny prezent najpierw cieszy oko, potem, niewłaściwie żywiony i trzymany w nieodpowiednim środowisku, zwykle pada albo – nie wiadomo, co lepsze – przeżywa i… rośnie. Kilkunastocentymetrowy albinotyczny pytonik, kiedy osiągnął kłopotliwe rozmiary i nabrał gigantycznego apetytu, dostał od właściciela prawie zabójczy cios w głowę (lub serię uderzeń) i trafił do lasu. Często okrutny los spotyka zwierzaka z powodu kompletnej niewiedzy nowego właściciela.

Znana jest opowieść o nabywcy puchatego szczeniaka, mającego być owczarkiem kaukaskim, który jednak okazał się… małym niedźwiadkiem. To miejska legenda, ale dobrze ilustruje bezwzględność handlarzy oraz naiwność kupujących.

Pewien amator domowych zwierzątek (historia sprzed kilkunastu dni) zakupił – jak zapewniał, wedle informacji sprzedawcy – „wiewiórkę australijską”. Śliczne stworzonko było tymczasem prawnie chronioną popielicą, schwytaną gdzieś w Polsce lub w Rosji. Pewnie już wyginęła populacja, z której pochodziła, a środowisko zniszczono. Handlarz żywemu i ładnemu nie przepuści. Na jeden paszport sprowadzi setkę podobnych zwierzaków, a w podwójnym dnie walizki przewiezie kilkadziesiąt zawiniętych w ciasne ruloniki barwnych ptaków. Co z tego, że przeżyje mała część?

Strony: 1 2 3 4

Wydanie: 2015, 28/2015

Kategorie: Obserwacje

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy