Jak Lesko powiatem zostało

W podjazdowej walce z Ustrzykami wszystkie chwyty były dozwolone

W 1998 roku na słupach ogłoszeniowych w Lesku zawisły klepsydry: „Dnia 10 sierpnia umarła śmiercią naturalną nadzieja na powstanie powiatu leskiego, o czym zawiadamiają pogrążeni w żalu mieszkańcy miasta”. W tym samym czasie w Ustrzykach Dolnych publiczne śpiewano „Sto lat” burmistrzowi, który przywiózł z Warszawy wiadomość, że Ustrzyki zostały stolicą powiatu.
31 maja br. kilkaset osób od wczesnych godzin rannych oblegało ratusz w Lesku, czekając na wiadomości ze stolicy. Kiedy o godzinie 10.00 burmistrz Robert Petka zadzwonił, że ich miasto odzyskało status powiatu, polał się szampan. Największą, pięciolitrową butelkę otworzył Kazimierz Baraniewicz. Za pół godziny przyszła z Warszawy kolejna radosna wiadomość: „Gmina Olszanica też nasza!”. Wystrzeliły korki z następnych butelek, a Ryszard Owsiany przy burzy oklasków ściągnął z ratusza spłowiały, bo wiszący od dawna transparent: „Lesko powiatem – akcja protestacyjna”.
Ludzie padali sobie w objęcia, całkiem obcy całowali się, gratulowali wygranej. Kiedy wieczorem wrócili z Warszawy przedstawiciele władz, na rynku powitał ich wiwatujący tłum. – Przyjechali z tarczą – mówili z nieskrywaną dumą leszczanie.

Uśpili jego czujność
Między obydwoma miastami od dawna się nie układało. Gdy w 1951 roku „prostowano” granicę z ZSRR, Polska dostała Bieszczady Zachodnie z Ustrzykami i osadnikami zebranymi z całej Polski. Tym ostatnim obiecano, że będą mieszkać w powiecie. I tak się stało. Lesko, które chlubi się, że już w 1556 r. miało urząd starościński, poczuło się skrzywdzone. Historia odwróciła się za „wczesnego Gierka”; w 1972 roku miasto na powrót odzyskało status powiatu.
– Nie protestowaliśmy, bo to były inne czasy – mówi obecny przewodniczący Rady Miejskiej Ustrzyk, Stanisław Nahajowski. – Tłumaczyliśmy sobie po cichu, że w pobliżu jest rządowy Arłamów, oficjele chcą odpoczywać i bawić się w spokoju, bez świadków, więc skazują miasto na powolne wymarcie.
Starsi ustrzyczanie do dziś pamiętają szczegóły tamtej przeprowadzki. „Ci z Leska” zabierali z urzędów wszystko: dywany, krzesła, obrazy, nawet kwiaty i firanki z okien. Dziś boją się, czy nie będzie podobnie…
W Lesku mówi się, że w 1998 roku o siedzibie powiatu bieszczadzkiego zdecydowała polityka. – Jeszcze w maju na spotkanie z Buzkiem i Stępniem burmistrzowie jechali wspólnym samochodem. Andruch, wiceburmistrz Leska, miał potem żal do kolegów z Ustrzyk, że go wykiwali w grze o powiat. A oni, oferując mu miejsce w aucie, dokładnie go wybadali. Uśpili jego czujność, a w trakcie pobytu w Warszawie też mieli pełną wiedzę, z kim rozmawia i jak załatwia. Przed samym „czarnym piątkiem” radzili mu: „Niech pan pojedzie do Warszawy, wynajmie pokój w hotelu, aby być w tym gorącym okresie na miejscu i pilnować sprawy. W Lesku niech pan utworzy sztab antykryzysowy, który działaniami protestacyjnymi wesprze pana w stolicy”. Odpowiedział, że nie ma takiej konieczności, bo zapewniono go, że wszystko jest na najlepszej drodze. Ufał Osiatyńskiemu, który telefonował, że sprawa załatwiona.
– Wszystkie drogi prowadziły do gabinetu Buzka – oświadczył, także dla prasy, Henryk Gocek, były burmistrz Leska. – W piątek rano Adam Pęzioł (były wojewoda przemyski, obecnie opolski, szef Bieszczadzkiej Agencji Rozwoju Regionalnego), był u premiera, żeby się wstawić za Ustrzykami Dolnymi. Kiedy wychodził, spotkał go Alot:
– I co, Adam, załatwione? – Załatwione – odpowiedział Pęzioł.
Obecny burmistrz Ustrzyk, Henryk Sułuja, uważa, że zarzuty, jakoby swój status dostali dzięki politycznym gierkom, są wyssane z palca. Gdy swoimi „kanałami” dowiedzieli się, że ma powstać jeden powiat – bieszczadzki, z siedzibą w Ustrzykach lub w Lesku, rzeczywiście ówczesny burmistrz, Korczak i inni jeździli do Warszawy i pan Pęzioł naprawdę dużo zrobił i bardzo pomógł, ale na pewno nie działał na niekorzyść Leska, tylko dla dobra Ustrzyk.

Dla ochroniarzy
czarna dama
Tamta sobota w 1998 r. zapowiadała się w leskim drink-barze całkiem normalnie; zaraz po otwarciu przyszedł Jelcyn (wszyscy mówią: bliźniak prezydenta, taka sama łysinka czołowa i zainteresowania), wypił obowiązkową pięćdziesiątkę i poszedł na codzienny obchód miasta. Innych klientów nie było, więc barmanka Luiza włączyła kasetę z muzyką z filmu „Vabank” i zabrała się za wycieranie podłogi na mokro. Koło południa jak bomba wpadł do baru Maciek Lubas; wracał właśnie od fryzjera, a tam wszystkiego się można dowiedzieć. – Sprzedali nas Ustrzykom – krzyczał. – A przecież zapewnienia były inne!
Lubas w 1998 roku miał 25 lat i pracował w Krakowie. Gdy usłyszał, co się stało, rzucił wszystko i wrócił. – Mój dziadek walczył w powstaniu leskim w 1932 roku, wuj pracował w powiecie. Obydwaj przewracaliby się w grobie, gdybym wtedy odpuścił – mówi.
Sala bilardowa drink-baru w ciągu kilku dni zmieniła się w kwaterę główną Tajnego Młodzieżowego Komitetu Obrony Powiatu. Tu nocami szyto transparenty na demonstrację w Warszawie i drukowano ulotki. Niedługo niemal cała Polska dowiedziała się, że będą „bronić przekonań swych aż do ostatniej kropli krwi”. Obok młodzieżowego, tajnego, zawiązał się oficjalny obywatelski komitet, który rozpoczął działalność, organizując spotkanie mieszkańców z władzami Leska. – Omal nie zlinczowano wtedy burmistrza Tabisza i jego zastępcy, Andrucha, obu z PSL – wspomina Przemysław Ołdakowski.
W tydzień później, podczas drugiego mityngu, Stanisław Tabisz dostał owacje, bo się zrehabilitował, a nawet zasłużył na miano bojownika; zaproponował zorganizowanie manifestacji leskiej w Warszawie. Kiedy przygotowywano wyjazd, właściciele sklepów i hurtowni za darmo udostępnili mikrobusy, w drodze młodzież układała hasła i teksty piosenek do odśpiewania przed gmachem Urzędu Rady Ministrów. Pomysły poddawał Adam Owsiany do melodii „Uuuulalalala” Alexii i „Guantanamery”. Tak powstały oryginalne utwory pod tytułem „Jak świat światem, Lesko powiatem”, „Bieszczady zapłakane, bo Lesko oszukane” i inne. Tymczasem w mieście przed ratuszem stanęły głośniki. Spiker informował, jaką trasę przebyła już delegacja, czytał petycję wiezioną do ministra. Od południa grupy osób maszerowały po „zebrach” na jezdni, blokując drogę z Ustrzyk. Nazywało się to „kółkowaniem”.
Z grupą protestujących pojechała do stolicy „Czarna dama” z zamku Kmitów – symbol żałoby. Danusia Żytka specjalnie na tę okazję pożyczyła od sąsiadki długie, ażurowe rękawiczki, a paznokcie pomalowała trupioniebieskim kolorem. W długiej, czarnej sukni i woalce zakrywającej twarz paradowała między ochroniarzami i kokietowała, zamiast straszyć, policjantów. Na spotkanie z ministrem wprawdzie nie weszła, ale za to następnego dnia wszystkie gazety zamieściły zdjęcia „Czarnej damy” i o żądaniach Leska dowiedziała się cała Polska. To był jedyny efekt wizyty, jeśli nie liczyć telefonu od wojewody rzeszowskiego. Zażądał on od burmistrza wykazu nazwisk tych, którzy czynnie uczestniczą w protestach. Wojewoda chciał też wiedzieć, który z członków delegacji obraził polską rację stanu, mówiąc na zorganizowanym po powrocie ze stolicy wiecu: „Na budynku Rady Ministrów jest napis: Honor i Ojczyzna. Przysięgam, że ci, co tam siedzą, honoru nie mają za grosz”.
Wtedy miasto przybrało wygląd obronnej twierdzy. Zaczęły się blokady dróg, manifestanci krzyczeli: „Bu-zek – ło-bu-zek!”, a orkiestra dęta straży pożarnej grała marsze. W nocy ktoś zamalował czarną farbą pięć tablic kierunkowych z napisem Ustrzyki Dolne, w stronę samochodów z „wrogą” rejestracją leciały nie tylko grube słowa, ale jajka i kamienie. Na biurko burmistrza trafiały listowne propozycje: „Zorganizowaliśmy kilkunastoosobową grupę, gotową w każdej chwili przykuć się łańcuchami do ratusza”, „Jeżeli zajdzie taka potrzeba, mogę dokonać aktu samospalenia”, „My, uczniowie IV klasy liceum, pełnoletni i świadomi odpowiedzialności karnej, zamierzamy dokonać aktu sabotażu, np. poprzez podłożenie bomby w starostwie w Ustrzykach”.
Podczas wizyty wiceministra Jerzego Stępnia w Lesku najpierw odśpiewano mu „Sto lat” (akurat obchodził imieniny), ale zaraz potem młodzież wręczyła mu prezent – skórę barana! Była to zemsta za to, że – plotkowano – za załatwienie Ustrzykom statusu powiatu wziął skórę niedźwiedzia.

Rozdanie kart
– Błąd zrobiono na górze, ale my, tu, na dole, potrafimy go naprawić – zdecydowali lescy radni, widząc, że mogą liczyć tylko na siebie. Zdetronizowali burmistrza i Zarząd. – Koniec z dotychczasową melioracyjno-rzeczną strategią, wyrażającą się zawołaniem: „Pogłębiać dno, trzymać się koryta” – orzekli, uznając, że jej efektem jest tylko „martwe morze wokół nas, bez żadnej nadziei na wiatr”. Z etapu czczych manifestacji przeszli na formy działań zorganizowanych i celowych: uchwała za uchwałą, papierek za papierkiem, podpis za podpisem, wniosek za wnioskiem. Zaplanowali również wygranie wyborów do Rady Powiatowej.
Lesko z Baligrodem, Olszanicą, Soliną i Cisną miały 13 mandatów, Ustrzyki z Czarną i Lutowiskami – zaledwie 12. Teraz trzeba przekonać ludzi, żeby poszli do wyborów i głosowali, jak trzeba. Mając większość w Radzie Powiatowej, leszczanie mogą się obronić.
Atmosfera była napięta, do Urzędu Miasta dojechali w eskorcie policji. W Ustrzykach już wiedzieli, że może nie być po ich myśli. – Dziś jest 13 i do tego piątek, czarno wróżył radny z „dwunastki”. Całkowitej jednak pewności, że Lesko i sympatyzujące z nim gminy potwierdzą w głosowaniu swą liczebną przewagę i wygrają, nie było.
Pracują kamery telewizyjne, błyskają flesze. Dziennikarzy interesuje nie tyle siedziba powiatu, ile próba sił – wynik głosowania. Stosunkiem głosów 13:12 Henryk Gocek zwycięża kontrkandydata. A więc jest: leski starosta w Ustrzykach! Kogo zarekomenduje na swego zastępcę, kogo na członków Zarządu?
Gocek wali prosto z mostu: – Zwycięzcom przysługuje prawo wziąć wszystko. 7 sierpnia my byliśmy przegrani, Ustrzyki triumfowały. Dziś my rozdajemy karty i siła jest po naszej stronie.
Podrywa się z miejsca Zygmunt Krasowski, radny ustrzycki: – Gratuluję staroście wyboru na stanowisko, a równocześnie cynizmu! Jeśli po wyjściu stąd ktoś napluje mi w twarz, to mu podziękuję. I demonstracyjnie opuszcza salę. Leska „trzynastka” do końca trzyma się razem: – Nasi wyborcy pełną determinacji walką o powiat zasłużyli sobie na taką nagrodę.
17 stycznia 1999 roku mieszkańcy Leska dowiedzieli się, że Rada Powiatu Bieszczadzkiego w Ustrzykach podjęła uchwałę o podzieleniu go na dwa mniejsze: leski i ustrzycki. Sprawę secesji przeforsowali radni lescy, mający w tym gremium przewagę jednego głosu.

Stare kompleksy
31 maja br. rząd na nadzwyczajnym posiedzeniu podjął decyzję o utworzeniu siedmiu nowych powiatów; jednym z nich został powiat leski, stworzony po podziale bieszczadzkiego.
– Od 1990 roku, gdy zostałem radnym, burmistrzem Leska, a w końcu starostą bieszczadzkim, zawsze jestem na froncie – mówi dziennikarzom Henryk Gocek. – Im jest trudniej, tym lepiej się czuję w działaniu. W walkę o powiat dla Leska zaangażowałem się od początku, więc jest oczywiste, że satysfakcjonuje mnie decyzja rządu.
– Nowy podział powinien doprowadzić do współpracy między sąsiadującymi ze sobą, równorzędnymi, niepotrzebnie zantagonizowanymi ośrodkami – uważa wicestarosta Mariusz Wermiński.
– Dla obu środowisk rządowa decyzja oznacza, że będą same decydować o swoim losie, nikt też nie będzie nam już zarzucał, że nic nie robiliśmy, tylko osłabialiśmy pozycję Ustrzyk.
– Dlaczego Lesko nie lubi się z Ustrzykami? – zastanawia się Krzysztof Rajmański, redaktor naczelny miesięcznika „Wiadomości Leskie”. – Bo rzeczywiście się nie lubią, od zawsze. Może to wynikać z ustrzyckich kompleksów. W Lesku ośrodek administracyjny istniał od 1774 roku i trwał nieprzerwanie ponad 200 lat do roku 1975. Można zadać sobie pytanie, dlaczego zaborcy, tworząc swą administrację w Galicji i Lodomerii, za siedzibę tworzonego w Bieszczadach powiatu wybrali Lesko, a nie Ustrzyki? Były to wszak, tak jak obecnie, prawie równorzędne miasta, a Lesko nie miało przecież wtedy „swojego Pęzioła” na cesarskim dworze w Wiedniu. O ustanowieniu siedziby powiatu zdecydowało jego centralne położenie w stosunku do otaczających go gmin bieszczadzkich. W ciągu wielu dziesięcioleci wykrystalizowała się tu cała struktura powiatowa, tu istniały piwnice win węgierskich, świątynie trzech wyznań. W okresie przedwojennym był to największy, liczący ok. 120 tysięcy mieszkańców powiat w województwie lwowskim.

Tacy pazerni
Na dworcu autobusowym w Ustrzykach większość czekających na przejazd to mieszkańcy okolicznych wiosek. – Gdzie będzie powiat? – pytam. – W Lesku! Wszystko nam zabierają – wykrzykuje zagadnięty, młody mężczyzna.
Władysław Kopeć mieszka w Ustrzykach od niedawna. Mimo to nie lubi leszczan. – Takie jakieś pazerne są, wszystko pod siebie by ciągli. Jakby się dało, to asfalt z szosy by zdjęli, żeby nas całkiem od świata odciąć.
Maria Wałęga na słowo „Lesko” z pogardą wzrusza ramionami:
– U nich nawet autobusy są przelotowe i nie stają, żeby zabrać ludzi. Kolei też nie mają. Jak dostali już ten swój powiat, to niech i „swojego” starostę, tego „Gacka” zabierają. Z całą świtą. Bo zadufane to jakieś, nie otwarte dla obywatela.
Ustrzycki burmistrz, Henryk Sułuja, nie może się opędzić od pytań, co dobrego może przynieść dzielenie bieszczadzkiej biedy. Uważa, że Ustrzyki nie są gorsze od Leska i też je stać na walkę. Zamierza wykorzystać wszystkie możliwości prawne, by kilka sołectw z gminy Olszanica, które nie zgłosiły akcesu do powiatu leskiego, póki czas odeń odseparować.
Nie ukrywa też zamiaru reaktywowania powiatu ustrzyckiego w kształcie z 1972 roku. To jeszcze nie koniec walki.

Wydanie: 2001, 24/2001

Kategorie: Wydarzenia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy