Lew w opałach

Lew w opałach

Kim jest Lew Rywin, człowiek, który chciał od Adama Michnika 17,5 mln dolarów łapówki? Potężnej postury, dla przyjaciół dusza człowiek, dla pracowników surowy i wymagający, w interesach twardy i bezwzględny, potrafi wydobyć pieniądze spod ziemi, jeden z najbardziej wpływowych ludzi w branży filmowej. Przez długie lata był wzorem do naśladowania dla tych, którzy chcieli wspiąć się na szczyty. Zawsze blisko pieniędzy i władzy. Łatwo nawiązuje kontakty, ma znajomych wśród polityków, biznesmenów i ludzi filmu. W jego posiadłości na Mazurach gościły osoby z pierwszych stron gazet, niezależnie od ich preferencji politycznych. Z kim trzyma Lew Rywin? Ze wszystkimi, z którymi trzeba. – Rywin szkołę średnią skończył w USA, studia w Polsce, potem znów pracował w USA. Zna perfekcyjnie język i obyczajowość amerykańską. Jest też mocno zakorzeniony w kulturze żydowskiej, chodził nawet kiedyś do żydowskiej szkoły pod Legnicą. W świecie filmowym, w jego w otoczce biznesowej bardzo dużą rolę odgrywali amerykańscy Żydzi pochodzący z Polski. Byłem z Rywinem na uroczystej promocji „Wichrów wojny” i widziałem, jak znajomość kultury, a także języka jidysz ułatwiała znakomicie porozumienie się z tamtymi ludźmi. Zawsze był bardzo kontaktowy i rubaszny, mówił dowcipne anegdoty, co też znacznie ułatwiało poruszanie się w biznesie – opowiada Janusz Kasprzycki, dziennikarz „NIE” i były współpracownik Rywina. Sam Rywin nigdy nie ukrywał, że do zrobienia kariery potrzebne są znajomości, układy i układziki. – Myślę, że w naszym życiu biznesowym i politycznym nie decyduje racja obiektywna, na decyzje mają wpływ racje czysto subiektywne (układy, stosunki międzyludzkie, kumpelskie, społeczne, nienawiść i zależność polityczna) – stwierdził w wywiadzie dla „Angory” w 1999 r. Urodził się w 1945 r. w Pińsku na Ukrainie (wówczas ZSRR). Dopiero jako 14-letni chłopak dowiedział się od ojca o polskich korzeniach. Dwa tygodnie później cała rodzina wyjechała w ramach repatriacji do Polski. Trzy lata spędzone w Polsce były – we wspomnieniach Rywina – jednym z najlepszych jego okresów, lecz jako młody chłopak znów wyjechał, tym razem do USA. Po kilku miesiącach rodzice wrócili do Polski, ale namawiali syna, aby osiadł za oceanem. Tyle że w pamięci Rywina Polska, nawet ze swoimi niedostatkami, nęciła bardziej niż bogata Ameryka. W Stanach ukończył szkołę średnią, świetnie opanował język, nauczył się pracować i poznał wartość pracy. I z takim kapitałem rozpoczął znów życie w Polsce. Na studia wybrał Wyższe Studium Języków Obcych na UW. Wtedy niewiele wskazywało na to, że z Lwa Rywina wyrośnie rekin branży filmowej. – Po dyplomie zajmowałem się lingwistyką, językoznawstwem i tłumaczeniami. Przez wiele lat byłem też belfrem – opowiadał w 1998 r. na łamach „Przeglądu Tygodniowego”. Wreszcie załapał się w Agencji Prasowej Interpress, o której plotkowano, że jest przybudówką służb wywiadowczych PRL. Najwyraźniej spodobał się osobie dobrze ustosunkowanej – generałowi Mirosławowi Wojciechowskiemu, specjaliście od propagandy, którego – jak szeptano – wyrzucono z USA za szpiegostwo. – Kiedy mój szef został prezesem Radiokomitetu, zaproponował mi pracę u siebie. Broniłem się przed tym, miałem wygodną posadę, wcale nie chciałem iść na Woronicza, ale w końcu musiałem. Zwykła wtedy rzecz, decyzją polityczną usunięto mnie z Interpressu, no więc poszedłem do telewizji – mówił o zdarzeniach z 1983 r. w „Przeglądzie Tygodniowym”. Wiele osób zastanawiało się wtedy, jak to się stało, że mało znana postać, bez większego doświadczenia nagle zostaje szefem biura handlu zagranicznego TVP, które przekształcił w Poltel, firmę handlującą filmami i usługami filmowymi. Sam Rywin przyznał, że trafił tam „na zasadzie przypadku i kompletnie nieprzygotowany”. Miał uczynić z Poltelu instytucję dochodową. A Rywin niewątpliwie miał talent do zdobywania. Wsławił się załatwieniem rekordowego jak na owe czasy kontraktu dla telewizji. Uparł się bowiem, żeby w Polsce produkowany był amerykański serial „Wichry wojny”. Chociaż była to okazja do zarobienia upragnionych pieniędzy, uzyskanie zgody wcale nie było takie łatwe. Ówczesny sekretarz partii do spraw kultury był temu przeciwny, Rywin więc zwrócił się do prezesa Radiokomitetu, Wojciechowskiego, i przekonał go do pomysłu. Sprawą zajął się rząd i ostatecznie wydał zgodę. W ten sposób Rywin zarobił dla Poltelu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2003, 2003

Kategorie: Media