Świat długo nie dostrzegał groźnego fenomenu Haidera. Dziś bardziej broni innych krajów niż samej Austrii Kiedy należy bić na alarm w polityce? W momencie, kiedy panuje jeszcze spokój i tylko gdzieś na odległym horyzoncie czają się złowieszcze symptomy kryzysu? Czy może dopiero po fakcie, kiedy – używając potocznego stwierdzenia – mleko i tak już się wylało? Patrząc na Austrię, w której przywódca, skrajnie radykalnej partii tzw. Wolnościowców (FPO, Joerg Haider, gra niemal pierwsze skrzypce w układzie rządowym, postawione powyżej pytanie powraca niczym bumerang. Zaprzysiężony właśnie gabinet, kierowany przez chadeckiego kanclerza, Wolfganga Schueessela, obiecuje realizację równie proeuropejskiej i demokratycznej polityki jak poprzednie rządy Austrii, pozbawione obecnego liszaju prawicowego ekstremizmu. Nowy kanclerz, a także sam Haider, usilnie namawia świat, by sądzić ich po czynach, jakie popełnią w przyszłości, a nie według formułowanych na wyrost obaw. Są tacy, którzy pytają w związku z tym, czy Europa, głośno krytykująca powstanie koalicji FPO i austriackiej chadecji OVP, nie strzela przypadkiem z armaty do wróbla. Sam Joerg Haider w jednym z ostatnich wywiadów metaforycznie bagatelizuje obecne od Paryża i Madrytu po Sztokholm i Oslo strachy przed Wolnościowcami, mówiąc: „Strasznie dużo zamieszania jest w europejskim kurniku, chociaż lis jeszcze się tam wcale nie zakradł”. Wiedeńska gazeta ”Die Presse” napisała nawet pod adresem obywateli zjednoczonego kontynentu: „Będziecie jeszcze zawstydzeni, kiedy przekonacie się, jak bardzo dobrymi jesteśmy ludźmi”. Padają ostrzeżenia, że swoimi groźbami ostracyzmu Europa wyrządza krzywdę austriackiemu społeczeństwu. Refleksem poczucia niesprawiedliwej oceny Austriaków mogą być nawet napisy na plakatach trzymanych przez antyhaiderowskich, a jakże, demonstrantów przed wiedeńskim Hofburgiem: ”Na FPO głosowało zaledwie 25% obywateli”. Zepchnięci do kąta obywatele kraju nad Dunajem mogą przesunąć swoje sympatie wyraźnie w stronę Joerga Haidera, choćby Europie na złość, przewidywali w ostatnich tygodniach politolodzy. Potwierdziły zresztą te prognozy najnowsze polityczne sondaże, według których popularność FPÓ wśród Austriaków (bombardowanych słowami potępienia) wzrosła z 25 do ponad 30%. ALARM ZBYT PÓŹNO Ci wszyscy, którzy sugerują, by milczeć, poważnie się jednak mylą. W istocie – należałoby raczej powiedzieć -: Europa przeciera oczy zbyt późno. Wbrew temu, co wmawia nam dzisiaj przywódca FPÓ, austriacki lis już od dawna obecny jest w europejskim kurniku. Skoncentrowany na tysiącach innych spraw Stary Kontynent nie dostrzegał jednak wcześniejszych sygnałów alarmowych. Np: szokującej informacji sprzed ponad dwóch lat, że austriackie społeczeństwo wiedzie absolutny prym wśród unijnych narodów w zdecydowanym sprzeciwie wobec rozszerzenia Unii Europejskiej. Obradujący w 1998 r. w Wiedniu specjaliści od integracji naszego kontynentu poinformowani zostali dodatkowo, że Austriacy szczególnie niechętnie odnoszą się do perspektywy masowego napływu do ich kraju Polaków (co od biedy można by jeszcze zrozumieć) i… Estończyków. Socjologowie pytani, skąd ten strach przed niespełna milionowym narodem estońskim, który i tak, jeśli chciałby szukać pracy w granicach UE, jechałby raczej do Finlandii i Szwecji niż odległej o półtora tysiąca kilometrów Austrii, wzruszali ramionami. Przypadek, zastanawiali się całkiem i poważnie, choć z perspektywy rozwoju wydarzeń widać, że należało raczej mówić o symptomie niechęci do (jakichkolwiek) obcych. Dziś można chyba powiedzieć, że nie wolno było tego nie zauważyć. Bardziej nawet niż prohitlerowskie wypowiedzi Joerga Haidera groźne są bowiem ksenofobiczne sentymenty w Austrii, które FPO z premedytacją wykorzystuje i próbuje rozwijać. Być może zbyt łatwo zapomnieliśmy także o niesławnej aferze Kurta Waldheima. Mimo międzynarodowej anatemy, jaką świat obłożył prezydenta Austrii z nazistowską plamą na życiorysie, sami Austriacy wielokrotnie dawali dowody przeświadczenia, że ich krajowi – a także samemu Waldheimowi – dzieje się krzywda. Kurt Waldheim bił rekordy w rankingach popularności. Europa zbagatelizowała te informacje. Podobnie jak poważniejsi politycy poza Austrią tylko wzruszali ramionami, kiedy startujący dopiero do politycznej kariery Joerg Haider pozwalał sobie na gloryfikowanie Waffen SS i pochwały pod adresem hitlerowskiej polityki zatrudnienia. Prawie nikt nie dostrzegł też, że przez długi czas ataki Wolnościowców na cudzoziemców i hasła ksenofobii były na rękę co najmniej części „poważniejszych” polityków
Tagi:
Mirosław Głogowski