Brytyjczycy przeciw interwencji w Syrii: Nie zgadzamy się na wciąganie nas w kolejny konflikt Korespondencja z Londynu – Nie mogę na to patrzeć. Wygląda na to, że właśnie pakujemy się w kolejną wojnę. Powtórzymy wszystkie błędy z Afganistanu i Iraku – mówi starsza kobieta, kurczowo trzymając zrobiony naprędce transparent z napisem „Ręce precz od Syrii”. – Wysłanie rakiet na Syrię nie przyniesie jej pokoju. A właśnie pokoju nam trzeba – tłumaczy jeden z mężczyzn. I dodaje, że przyszedł tu także tej nocy, gdy 10 lat temu brytyjskie wojska uderzyły na Bagdad. Oboje przekonują, że historia zatoczyła koło. Rozmawiamy przed monumentalnym budynkiem parlamentu. Siedzi tu już kilkadziesiąt osób z transparentami „Stop wojnie” i „Ręce precz od Syrii”. – Zupełnie tego nie planowałem, przechodziłem obok i pomyślałem, że muszę zademonstrować, że nie zgadzam się na wciąganie nas w kolejną wojnę – tłumaczy z przejęciem licealista, który spędza w stolicy wakacje. Obok wozy telewizji i fotoreporterzy. W Izbie Gmin trwa debata o interwencji w Syrii. Premier David Cameron apeluje do sumień opozycji, ale też dużej części własnych posłów: – Uderzenie na Damaszek to nasz moralny obowiązek – powtarza. Teoretycznie to może być wstęp do akcji militarnej. Mimo to pod Izbą Gmin atmosfera jest niemal piknikowa. Wszyscy wiedzą, co się stanie. Dziś: ogólna debata i głosowanie nad mało kontrowersyjną, pełną ogólników uchwałą – tak rozwodnioną, by poparła ją większość deputowanych. Prawdziwa potyczka dopiero przed nami. Trzeba będzie poczekać na raport inspektorów ONZ. To wtedy w Izbie Gmin zadecyduje się historia. – No wiadomo, dziś nie jest nas za dużo. Wpadnij za dwa dni na Trafalgar Square. Wtedy będzie mobilizacja! – mówi działaczka jednej z organizacji. Ale się mylimy. W sobotę żadnej demonstracji nie ma. Bo wieczorem tego dnia jest już po wszystkim. Parlament Jej Królewskiej Mości podnosi bunt i mówi pobladłemu Cameronowi „nie”. Po raz pierwszy od XIX w. i wojny krymskiej Izba odmawia premierowi poparcia w sprawach wojny i pokoju. Historia nie czeka na inspektorów. Cameron traci kontrolę Komentatorzy na Wyspach są zgodni: tego chyba nikt się nie spodziewał. Na pewno nie wtedy, gdy Cameron i szef brytyjskiej dyplomacji William Hague w trybie natychmiastowym ściągali posłów z wakacji. Cel – uzyskać poparcie dla interwencji humanitarnej, może nawet mimo weta Rosji w Radzie Bezpieczeństwa. Na położony nieopodal wybrzeża Syrii Cypr przybywają już pierwsze samoloty RAF, media analizują ewentualne cele militarne. Przez cały czas zarówno premier, jak i szef brytyjskiej dyplomacji uderzają w mocne tony. I powtarzają: – Na naszych oczach odbywa się najstraszniejsza masakra obecnego stulecia. – Uważamy, że bardzo ważne jest, by zdecydowanie na to odpowiedzieć. Dyktatorzy – Asad, ale także inni, którzy masakrują własny naród lub atakują inny – muszą wiedzieć, że użycie broni chemicznej to przekroczenie granicy. Muszą zdawać sobie sprawę, że gdy granica ta zostanie przekroczona, świat zareaguje – mówi Hague. I on, i Cameron podkreślają, że społeczność międzynarodowa nie może pozostawać bezczynna, gdy w XXI w. używa się gazu przeciw ludziom. Początkowo lewica wysyła sygnały zachęcające dla Camerona. Niecałą dobę przed głosowaniem zmienia jednak ton i ostrzega: „Głosowania muszą być dwa. To drugie – dopiero po raporcie inspektorów ONZ, tak byśmy znali wszystkie dowody”. Premier zgadza się również na to i w ostatniej chwili rozwadnia tekst proponowanej uchwały, przykrawając go pod lewicę. Kryzys wydaje się zażegnany. A potem? Potem wszystko wymyka się spod kontroli. Wielki powrót Milibanda – Kto jest za? – pyta marszałek Izby Gmin po ponad ośmiu godzinach burzliwej debaty. Słyszy w odpowiedzi donośne: Aye! – Kto przeciw? Rozlega się tak samo głośne No. – Podział! – krzyczy spiker, dając sygnał do rozpoczęcia procedury głosowania, takiej samej od wieków. Posłowie opuszczają główną salę obrad i idą do dwóch pokojów. Na prawo „za”, na lewo „przeciw”. – Jesteście hańbą! – wrzeszczy nieco później Michael Gove, arcykonserwatywny minister edukacji w rządzie torysów, patrząc, jak coraz więcej ludzi z jego własnej koalicji rządowej przechodzi na stronę „nie”.
Tagi:
Adam Dąbrowski









