Mam potąd!

Mam potąd!

Pan też dokuczał Oldze Lipińskiej?

– Nic takiego nie robiłem.

Zamiast dowcipkować, wolał pan patrzeć, jak robi to Jan Kobuszewski?

– Pewnie i ja coś tam robiłem, tylko już tego nie pamiętam. (…)

Pamiętam, jak nadchodziły imieniny jednej z członkiń kabaretu, Baśki Wrzesińskiej. Olga postanowiła zrobić o tym scenę w kabarecie: „Z tej okazji trzeba jej dać jakiś prezent”. Kobuszewski: „No to dajmy jej szaliczek i pół litra”. Lipińska: „Szaliczek rozumiem, ale dlaczego pół litra?”. Sytuacja się powtarza. Za drugim, piątym, a nawet dziesiątym razem! Wreszcie Olga się wkurza: „Człowieku, zostaw te pół litra, na Boga!”. „No dobrze”. Gramy tę scenę jeszcze raz. Dochodzi do kluczowego dialogu i znowu słyszymy: „No to szaliczek i pół litra!”. Przez kolejne minuty Olga próbowała wybić to Jankowi z głowy: „Janek, zostaw te pół litra! Jak tak bardzo chcesz, żeby to był alkohol, to powiedz »butelkę wina«”. „Dobrze”. I po raz kolejny to samo: „No to szaliczek i pół litra!”. Wreszcie Lipińska się poddała i zostało wyemitowane to pół litra.(…)

Skąd wziął się w Kabarecie Olgi Lipińskiej pański gest „mam tego potąd!”?

– Inspiracją była moja żona. Nierzadko mówiła: „Wojtek, potąd mam tego wszystkiego!”. Bardzo mi się to podobało. Do tego stopnia, że na którejś z prób powiedziałem, naśladując Hanię: „Mam potąd!”. Później często dochodziło do tego, że ludzie, spotykając mnie na ulicy, nic nie mówili, tylko pokazywali ten gest. (…)

Kto był ulubieńcem Olgi Lipińskiej?

– Ona nikogo nie faworyzowała. Może Fronczewskiego trochę. I Kobuszewskiego, ale zazwyczaj wszyscy byli traktowani na równi. Byliśmy zgraną paczką. Damska część chodziła nawet razem na zakupy. W trakcie prób i występów spędzaliśmy ze sobą tyle czasu, że musieliśmy się lubić, by to przetrwać. (…)

Ostatecznie pańska współpraca z Olgą Lipińską nie zakończyła się happy endem. „Rozstaliśmy się w burzliwych okolicznościach” – to pańskie słowa.

– Nasze stosunki zaczęły się pogarszać w 1977 r., kiedy Olga została dyrektorem warszawskiego Teatru Komedia. Padła wtedy z jej strony propozycja, bym wyreżyserował sztukę dla młodzieży zatytułowaną „Krasnoludki, krasnoludki”. Opowiadała o stworach żyjących we współczesnych czasach, nawet UFO miało zjeżdżać z sufitu. Jedną z piosenek miała śpiewać sekretarka-wróżka, Agnieszka Fitkau-Perepeczko. Na próbach robiła to tak marnie, że musiałem ją przeprosić i zarazem jej podziękować.

Wyczuwam w powietrzu konflikt.

– Olga Lipińska uparła się, że będzie inaczej: „Ona będzie to śpiewać!”. „Nie będzie, bo to jest zła decyzja dla sztuki i teatru”. „Nie szkodzi. Będzie tak, jak ja zadecyduję! W końcu ja tu jestem dyrektorem”. Nie wiem, kto w końcu zaśpiewał tę piosenkę. Dłużej tego nie wytrzymałem, trzasnąłem drzwiami i więcej mnie w tym teatrze nie widziano.
Powiedziałem sobie wtedy: „Koniec mojego romansu z panią Olgą Lipińską”. To trwało parę lat. Nie kolegowaliśmy się ze sobą, ba, nie rozmawialiśmy nawet. Wszystko przez jedną piosenkę.

Mimo tego incydentu potem pan powrócił do Kabaretu Olgi Lipińskiej.

– Później bardzo długo Olga namawiała moją Hanię, by mnie przekonała do reaktywowania naszej współpracy. Dzwoniła do niej i mówiła: „Hanka, ja strasznie go potrzebuję. Zrób coś, namów go!”. „To dzwoń sobie do niego i go przepraszaj”. Ostatecznie żona namówiła mnie do przeproszenia się nawzajem. (…)

Czasem Olga Lipińska do państwa dzwoni?

– Ze dwa tygodnie temu dzwoniła z propozycją. Nie chcę zdradzać szczegółów, by nie zapeszyć, ale być może uda się przywrócić do życia jej kabaret z obsadą aktorów z moich czasów. Jest pomysł na to, by wyemitować stare fragmenty kabaretu przeplatane nowymi nagraniami.

Tytuł i skróty pochodzą od redakcji

Fragmenty książki Z Pokorą przez życie. Wojciech Pokora w rozmowie z Krzysztofem Pyzią, Prószyński i S-ka, Warszawa 2015

Foto: archiwum prywatne

Strony: 1 2 3 4 5

Wydanie: 2015, 45/2015

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy