Sąd Lustracyjny, po wnikliwym zbadaniu sprawy i po głębokim namyśle orzekł, że Aleksander Kwaśniewski nie pracował w redakcji “Życia Warszawy”. Na tym, że tam pracował, opierało się oskarżenie. Potwierdził w ten sposób swoją mniemaną reputację sądu bardzo niezawisłego. Gdyby był sądem stronniczym, podatnym na życzenia rządu albo jakiegoś sztabu wyborczego, mógł orzec, że Aleksander Kwaśniewski jednak tam pracował. Tą niezawisłością sądu bardzo zbudowani zostali idealistyczni zwolennicy lustracji. Ich sumienia są już spokojniejsze, mają pewność, że swoją ideę powierzyli właściwemu sądowi.
W sprawie Wałęsy sąd wydał wyrok salomonowy. Trzeba powiedzieć, że był tym razem w sytuacji trudniejszej niż podczas badania składu redakcji “Życia Warszawy”. Skoro sprawa Wałęsy już się znalazła przed Sądem Lustracyjnym, ten mógł wybierać tylko między kompromitacją lustracji a utratą swojej własnej wiarygodności. Wybrał to drugie. Wyrok dla Wałęsy niekorzystny byłby zdemolowaniem legendy i głęboką krzywdą, wyrządzoną temu człowiekowi. Orzeczenie, jakie zapadło, świadczy, że sąd jest gotów w sytuacjach wyjątkowych wziąć pod uwagę względy wobec prawa poboczne i lustrować według zasad “prawa naturalnego”, a nie ustaw sejmowych. Nareszcie to “prawo naturalne”, na które solidarnościowi prawnicy tak lubią się powoływać, do czegoś się przydało.
Skoro sąd już wszedł na drogę sądzenia według słuszności, a nie prawa pisanego, powinien iść tą drogą dalej, jak również cofnąć się i znaleźć sposób na zrewidowanie wyroku w sprawie Mariana Jurczyka, tak samo niewinnego jak Wałęsa. Teraz jeszcze wyraźniej widać, jaką moralną potwornością był wyrok na szczecińskiego działacza. Od swojego kandydata na prezydenta będę się domagał, aby po wybraniu go na drugą kadencję zastosował wobec Mariana Jurczyka akt łaski, jeżeli ma do tego prawo, lub wystąpił z odpowiednim projektem ustawodawczym do Sejmu. Nie mogę pojąć, jak społeczeństwo, tak systematycznie wyczulane na krzywdy z dalekiej przeszłości, może milczeć wobec krzywdy wyrządzonej na jego oczach.
Wśród reakcji na lustrowanie Wałęsy moją uwagę przyciągnął wybuch złośliwo-płaczliwych uczuć Henryka Wujca. Czego nie ma w jego artykule “Pies im mordę lizał”! Jest i Katyń, i wszystkie męki zadane narodowi, łącznie z “opluwaniem”. Tytuł jest wyrazem szlachetnej idei przebaczania tym, którzy na wiele sposobów skrzywdzili Wujca i cały polski naród. Ten tytuł wyrwał się autorowi spod serca i chyba dokładnie wyraża moralną naturę tego przebaczania. W ciągu dziesięciu lat autor był i posłem, i wiceministrem rolnictwa, i pewnie inne jeszcze dobrze płatne stanowiska zajmował. A jednak to, co na tych wysokich stanowiskach przeżył, jakoś nie odbiło się w jego psychice. Problemy wagi państwowej, jakie rozstrzygał, nigdy go nie roznamiętniły tak, jak jego własne i kolegów perypetie związane z działalnością zakazaną. Pewnie nigdy nie zadał sobie pytania, o czym świadczy to, że nie jest w stanie przejąć się sprawami Rzeczypospolitej Polskiej, którą współrządzi, tak jak swoimi osobistymi krzywdami sprzed lat. Czy nie świadczy to, że nie jest stworzony do polityki w wymiarze państwowym, a wiceministrem rolnictwa został w nagrodę za kiedyś odbyty areszt?
Że Henryk Wujec mógł zostać wiceministrem akurat rolnictwa, jest skandalem złagodzonym w swoim wyrazie jedynie dzięki dużej ilości podobnych skandali. Można by o tym nie mówić, ale na wasze grzeczne przemilczenie on odpowie: “Pies wam mordę lizał”.
W swoim artykule ciągle powtarza o wyrzucaniu z pracy w mrocznych czasach PRL. Kto te czasy pamięta – na pamięci Wujca polegać nie można – ten wie, że “wyrzucenie z pracy” oznaczało tylko zmianę pracy, bywało, że na lepszą. Świadczą o tym życiorysy większości tych wyrzucanych. Któryś z literatów-dysydentów nie tak dawno żalił się na ciągłe wyrzucanie go z pracy. W ciągu kilku lat wyrzucili go z zespołu filmowego, potem z Ministerstwa Kultury i Sztuki, następnie z “Czytelnika”, z redakcji tygodnika i znowu z zespołu filmowego, i tak na byciu wyrzucanym z pracy schodziło mu życie w koszmarnym PRL-u. Czy go do pracy kiedykolwiek przyjęto – o tym nie wspomina.
Wujec ciągle przeżywa nieprawości PRL-u i nie widzi nieprawości, w których obecnie sam tkwi po same uszy, takich choćby, jak zajmowanie stanowisk państwowych, do których nie ma kwalifikacji ani zawodowych, ani charakterologicznych. “Wielka Solidarność – pisze – wywalczyła wolność” i chciała wybaczyć “aparatczykom całe zło, jakiego dokonali”. W Biłgoraju, mieście dobrze znanym Wujcowi, przez wiele lat rządził sekretarz nazwiskiem Dechnik. Niechby Wujec wreszcie zapytał mieszkańców Biłgoraja i okolic, jakie to zło im wyrządził ów aparatczyk Dechnik i jakiego dobra doznali od antyaparatczyka (pod każdym względem) Wujca. Niby idealista cierpiący za cały naród, ale cały ten swój idealizm opiera na ślepocie i egocentryzmie.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy