Martyrologia tłustych kotów

Martyrologia tłustych kotów

Czy polska prawica jest nadal zjednoczona? Pytanie to stało się naszym utrapieniem. Wydaje się jednak, że odpowiedź jest dość prosta – polska prawica nie może być zjednoczona, gdyż polskiej prawicy po prostu nie ma. Wybitny konserwatywny publicysta emigracyjny Wacław Zbyszewski kwestię prawicowości przedstawiał następująco: „Musi istnieć silna prawica, która brzydzi się demagogią i nacjonalizmem, która operuje wyłącznie rozumowaniem, a nie sentymentem, która chce przekonać, a nie oszukać, która dobiera przywódców, bo wierzy w ich rozum, a nie w ich popularność”.

Jak już wiemy, wszystko wyszło nam akurat na odwrót. Na prawicy zwyciężył nacjonalizm – powróciło marzenie o katolickim państwie narodu polskiego. Przywództwo polityczne jest oparte na demagogii. W realiach demokracji „sondażowej” liczy się już tylko skuteczność – skuteczne kłamstwo ma większą wartość niż najświętsza prawda. A sam konserwatyzm? Absurdalne są wszelkie próby powiązania hasła „dobrej zmiany” z etosem zachowawczości. To hasło ma jakobińskie korzenie – wyrasta z pogardy wobec przeszłości, z marzeń o rewolucyjnej regeneracji. Kto uwierzy, że w tym kierunku mogą zmierzać konserwatyści? Na łuku triumfalnym „dobrej zmiany” należałoby raczej umieścić portrety Lenina.

Cóż więc nam się przydarzyło? Rewolucja moralna? Litości – sztandary szybko upadły w błoto. Butne moralizatorstwo przybrało w praktyce postać porachunków i walki o pomnożenie łupów. Tak najczęściej bywa – rewolucyjne natchnienie szybko jest zastępowane polityką kadrową: tworzeniem własnego układu, lokowaniem „swoich”. Tak właśnie powstawały warowne obozy „dobrej zmiany”. Powiewają w nich proporczyki „tłustych kotów”, kręcących mimo nadwagi zgrabne piruety. „Dobrozmianowcy” nie chcą się spóźnić, gdyż dobrze wiedzą, że każda rewolucja pożera własne dzieci.

Niestety, w polskiej polityce nie ma miejsca na konserwatyzm, zawsze przegrywał on z rozgorączkowaniem. Prym wiodą z reguły koncepcje radykalne, zapowiadające wyzwolenie z krzywd, które wyrządziła przeszłość. Dziś jest podobnie – jeśli pominiemy centrum, które najwyżej sobie ceni bladość własnego oblicza, bez trudu zauważymy dwa nurty lewicowe. Mamy do czynienia z lewicą emancypacyjną, proeuropejską, otwartą, nastawioną na poszukiwanie, spoglądającą w przyszłość, oraz lewicą klerykalną, antyeuropejską, uciekającą przed nowoczesnością w sferę kiczowatych fantasmagorii. W kostiumie „dobrej zmiany” pojawiła się sklerykalizowana wersja socjalizmu z ludzką twarzą. Triumfy święci polityka przesycona obsesjami, przepojona niechęcią do własnego społeczeństwa, które źle się czuje w dybach tromtadrackiego pseudopatriotyzmu i w skansenach światopoglądowych przypominających czasy późnego Gomułki. Jest to polityka pełna niezdarnej emfazy, mieszająca brudną pianę z dymem kadzidlanym, pławiąca się w miazmatach stagnacji. „Tafla zastoju”, jak mówił kiedyś Stanisław Brzozowski.

Młoda prawica? Cóż to miałoby znaczyć? Swoje aspiracje realizują „młodzi” w oparach fantazmatów, w splotach anachronicznych mód światopoglądowych i odziedziczonych uprzedzeń – gdzieś w aurze starej baśni, pomiędzy utopią wolnego rynku i odgłosami kościelnych dzwonów. Dźwignią jest nacjonalizm – Zbyszewski złapałby się za głowę! Za jedno wszakże „młodym” winni jesteśmy wdzięczność. Nie uprawiają topornej tromtadracji, która w środowisku „starych” zastępuje obowiązek myślenia. Po upadku powstania styczniowego krakowscy stańczycy – chwała im za to – obłożyli tromtadrację polityczną anatemą. Co z tego zostało? Dzisiejsi „konserwatyści” tworzą repliki insurekcyjnej gorączki, ich myśli snują się na polach przegranych bitew. W uniesieniu wspinają się – mówiąc słowami Brzozowskiego – na „zabity szczelnie deskami »Olimp« Sienkiewiczowski”.

Problem z polską „prawicą” polega na tym, że nie była ona w stanie przekroczyć intelektualnego i moralnego horyzontu, który wyznaczył antykomunizm. Dalej wzrok nie sięgał. Zauważył to Zbyszewski – na emigracji jego zdaniem antykomunizm stał się siedliskiem myślowej mizerii. Prowadził do „dyzenterii słownej”, do sekciarskiego zacietrzewienia przypominającego towianizm. Czy to właśnie były wyżyny, na których miały się ważyć nasze losy? Co się dzieje na tych „wyżynach” dzisiaj? Przykładając oko, widzimy, że rzeczywistość przesłoniły majaki weteranów, których za gardło trzyma nostalgia obalania. Utknęliśmy w martwym punkcie, na glebie politycznej fikcji, w chaosie dziwacznych pojęć i znaczeń. Zamiast konstrukcji obejmującej przeszłość i przyszłość powstał upiorny zaścianek. Zabrakło twórczej weny, w szeregi szermierzy wdarła się skleroza. Duch prawicy dogorywa na szczątkach własnych ambicji. Jest boomerem, który przez sen krzyczy: „Precz z komuną!”. A tymczasem świat jest już w całkiem innym miejscu.

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy