Matryca losu

Wiadomo, że kobiety bardziej niż mężczyźni dążyły do przypieczętowania związku. Różne bywały rodzaje przekonywania mężczyzny do kupna ślubnego garnituru. Kiedyś często stosowany był najstarszy podstęp świata; tak nazwałam łowy na brzuch w książce „Jak zdobyć, utrzymać i porzucić mężczyznę”. Zawierano w taki sposób dobre i trwałe małżeństwa. Zawierano także kiepskie, bo mężczyzna miał za złe kobiecie, że przebiegle pozbawiła go wolności. Dziś jest inaczej, wiele par żyje całymi latami bez ślubu, wspólnie wychowując dzieci. Zliberalizowało się to życie również w naszym katolickim kraju. Jednak wiara i obyczaj sprawiają, że spora część ludzi nie wyobraża sobie posiadania dzieci bez ślubu. Niemniej jednak mimo restrykcyjnej ustawy antyaborcyjnej i oficjalnie małej liczby zabiegów naród nasz kurczy się jak chiński podkoszulek w pierwszym praniu. A to spędza sen z powiek głównie narodowcom oraz księżom. Gdyby wprowadzono celibat, proboszczowie i biskupi, zachęcając innych do posiadania stosownej gromadki dzieci, mogliby świecić przykładem, posiadając dużo ślubnych pociech. Dlaczego, mimo że żyjemy w arcykatolickim kraju, zwijamy się, zamiast się rozwijać? Otóż dlatego, że dziewczyny i młode kobiety, widząc, co przeżywają ich matki, nie nastają już na małą stabilizację, nie dążą do niej. Często, miast przystanią, małżeństwo bywa rozszalałą tratwą na oceanie. Nie ryzykują więc ciąży, wiedząc, że mogą zostać z ręką w pieluchach. Same. Mężczyzna może zapładniać wiele kobiet, produkować mnóstwo dzieci i może unikać płacenia alimentów, może całymi latami migać się przed prawem, śmiać się kobiecie w twarz i mimo zasądzenia nie dawać ani grosza na dzieci, a przy tym wszystkim może być tolerowanym w towarzystwie „fajnym facetem”. Często udaje mu się nabrać kolejną naiwną. To są jego prywatne sprawy, mówią przyjaciele. Kobieta boryka się sama z wychowaniem dziecka i zapewnieniem mu bytu, zasiłek jest głodowy, dzieciak zaś skazany na gorszość. Lewica zajmuje się biedą i prawem zbyt mało, za bardzo pochłania ją bieganina wokół własnego przetrwania. Gdyby zajęła się: nie umieszczaniem kolegów na posadach, nie przekrętami, nie aferami, ale tym, co powinno być jej immanentną cechą, czyli ideologią i praktyką lewicową, miałaby duże poparcie społeczne. Partie prawicowe dmą w trąby prorodzinne, walczą, rycząc jak lwy, o całości rodziny; ich bezmyślność w tej kwestii jest pochodną braku spójnego programu. Dla nich najważniejsze jest podporządkowanie kobiety i zmuszenie jej do urodzenia dziecka. Potem, gdy dziecko jest na tym bożym świecie, tracą dla niego i jego matki zainteresowanie. Kobieta powinna „mimo wszystko trwać”. Musi się godzić na maltretowanie psychiczne i fizyczne. Synowie z takich rodzin są modelowani społecznie przez ojców. Nie szanują matek, tatusiek ma klawe życie, nie musi nic robić. Córki natomiast, widząc sposób traktowania matki, przysięgają sobie, że nie dadzą się nigdy wpędzić w taką rolę. Wiedzą, że będą jak matka zostawione same sobie, bez żadnej pomocy. Dlatego zadają sobie pytanie: czy warto? Dlaczego mam się męczyć? Wiadomo, że małżeństwo jest po części loterią, nie ma monopolu na udany związek. Dziewczyna rozumuje prawidłowo, rozważając, co będzie, kiedy jej się nie uda, tak jak nie udało się jej matce. Przeżywała bardzo trudne chwile, żyła na granicy ubóstwa, patrząc, jak matka mocuje się ze sznurkiem, by związać koniec z końcem, choć ma ochotę zrobić z niego pętlę. Czy osoba przy zdrowych zmysłach zgodzi się na taką matrycę losu? To wcale nie jest zabawne, nie nadaje się do ośmieszania, jeśli mamy do czynienia z panią sędzią, która na rozprawie rozwodowej, maltretowanej, poniżanej i gwałconej kobiecie mówi, że jest współwinna, bo gdyby mężowi „dawała”, to nie musiałby jej gwałcić. I orzeka współwinę. Czy to głupota, czy może strach przed bandziorem mężem? Policjant zaś innej żonie radzi, by w trakcie gwałtu rozluźnić się i odczuwać przyjemność. A posłanka krzyczącym z rozpaczy kobietom, które domagają się alimentów, bo nie mają co do garnka włożyć, mówi: „Było nie rozkładać nóg”. Takie jest nasze oficjalne życie społeczne. Policjanci wreszcie przechodzą szkolenia. Uczy się ich współczuć i odpowiednio reagować. Frazesy o rodzinie pozostają wciąż puste. Gdy ktokolwiek stara się zrobić coś, by zmienić los ofiar związków, tak jak czyni

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 14/2005, 2005

Kategorie: Felietony