Me too…

Me too…

Jest lato, sezon urlopowy, nic ciekawego się nie dzieje, do wojny w Ukrainie przyzwyczailiśmy się już tak dalece, że przestała na nas robić wrażenie. Nawet w serwisach informacyjnych wieści z Ukrainy spadły na dalsze miejsca. Dawniej taki okres nazywano sezonem ogórkowym. Wybuchają w nim zawsze jakieś pozorne afery, rozdmuchiwane często do gigantycznych rozmiarów, no bo przecież coś dziać się musi, o czymś trzeba pisać, coś trzeba przeżywać. Przed kilkoma dniami „Gazeta Wyborcza” odkryła właśnie taką aferę. W Instytucie Historii Sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego. A zaczęło się tak. Historyczka sztuki Klaudia, która prowadzi na Instagramie kanał o architekturze, zabytkach i sztuce, po sześciu latach od ukończenia studiów we wspomnianym instytucie odwiedziła jego mury. I nastąpiło coś niebywałego: Klaudia „uzmysłowiła sobie nagle, po tych sześciu latach, że doświadczyła tu [tj. w Instytucie Historii Sztuki] patologicznych rzeczy”. Pod wpływem tego olśnienia nie tylko opisała na Instagramie swoje przeżycia, ale też zachęciła czytelników, aby podzielili się opowieściami o zaobserwowanych w czasie studiów patologiach. Odzew był duży. Do Klaudii napisało podobno 200 osób, aktualnych i byłych studentów krakowskiej historii sztuki. „Gazeta Wyborcza” dotarła do 10 z nich, a efekty tych rozmów właśnie opublikowała. Czytałem ten tekst z zażenowaniem.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2022, 33/2022

Kategorie: Felietony, Jan Widacki