Medialny karzeł

Spośród licznych bulwersujących spraw ostatnich dni, jak wy­rzucanie rosyjskich szpiegów i zostawienie Wąsacza, wewnę­trzny rozpad AWS-u albo też obejrzenie „Pana Tadeusza” przez papieża, co biskup Rzymu zniósł nadzwyczaj dobrze, jedna wy­daje mi się godna chwili zastanowienia. Jest to sprawa dziennika “Trybuna” i dosyć głośnej zmiany jej redaktora naczelnego. Nie tak dawno podobne trzęsienie ziemi dotknęło “Przegląd Tygodniowy”, z którego wyłonił się obecny “Przegląd”, o czym pisał tu przed tygodniem p. Dybicz, i z obu tych wydarzeń nie­którzy uczestnicy społeczności dziennikarskiej skłonni są wręcz wysnuwać wniosek, że re­daktor naczelny wtedy tylko korzystać może z pełnej suwerenności, jeśli jest zarazem wła­ścicielem albo chociażby współwłaścicielem swego pisma. Kto bowiem zagrozić może suwe­renności Urbana w ”NIE”, Króla we “Wprost” albo Michnika w “Gazecie Wyborczej”? Jeśli jest to jednak prawdą jest to prawda smutna. Ale to już inna bajka, tak samo jak inną bajką jest gąszcz animozji personalnych, w które zupełnie niepotrzebnie opleciona została sprawa “Trybuny”, czego odpryski śledzić możemy w dziale listów “Gazety Wyborczej” lub w programach telewizyjnych w rodzaju “Kropki nad i”. Ponieważ jednak korzystam z tej komfortowej sytuacji, że pozostaję, jak mniemam, w świet­nych stosunkach ze wszystkimi uczestnikami tego personalnego sporu, mogę pomyśleć tro­chę o meritum sprawy. A jest nim to, że SLD, z którym sympatyzuje “Trybuna”, będąc w świetle sondaży polityczną potęgą jest zarazem karłem w świecie mediów. Na palcach jednej ręki wyliczyć można pisma identyfikujące się z tą opcją, a o ich słabym rezonansie świadczyć może choćby fakt, że lwią część dyskusji, o słynnym “trupie w szafie” – a więc dotyczącej bądź co bądź głównie formacji lewicowej – toczyła się na łamach “Gazety Wyborczej”, której za lewicową się nie uważa. Ten fakt medialnego ubóstwa jest źródłem dwóch zjawisk, obu dość niepokojących. Echem pierwszego jest właśnie spór o “Trybunę” jako jedyny dziennik o liczącym się zasię­gu, który wyraża stanowisko lewicy. Pisałem już dość dawno i mimo wszystkich gestów kurtu­azji wobec innych redaktorów tego pisma nie zmieniam tej opinii, że odwołany właśnie redak­tor. Janusz Rolicki wydźwignął tę gazetę nieomal z nicości i nadał jej obecne znaczenie. Ale też . przeczytałem gdzieś opinię, że Rolicki zrobił z “Trybuny” “gazetę odrzuconych”, a więc mówią­cą głosem ludzi skrzywdzonych i przegranych na transformacji ustrojowej, co fałszuje prawdzi­wy wizerunek lewicy socjaldemokratycznej i jej elektoratu. Nie wiem, jak ma się ten zarzut do na przykład zdecydowanego stanowiska “Trybuny” Rolickiego w sprawie wojny w Kosowie i dlaczego akurat “odrzuceni” mieliby być bardziej przeciwni tej wojnie niż mieszczący się w re­gułach transformacji, ale to znowu inna sprawa. Prawdziwe pytanie polega zaś na tym, na ile owi “odrzuceni” powinni być przedmiotem poważnej troski lewicy? Otóż powinni. Po­winni tym bardziej, że niedawna manifesta­cja Leppera z Wileckim w Sali Kongresowej pokazuje dość jasno, że dla “odrzuconych” szykowana jest także inna, zgoła złowróżb­na oferta polityczna, przećwiczona już kie­dyś w przedwojennych Włoszech i Niem­czech. A czy “odrzuceni” powinni być jedy­nym przedmiotem lewicowej troski? Oczy­wiście, że nie, zasięg wpływów lewicy jest już obecnie nieporównanie szerszy i bardziej zróżni­cowany, a perspektywa przejęcia rządów każe jej myśleć o całości kraju. Co z tego wynika? Otóż to, że cały konflikt wokół “Trybuny” Rolickiego w ogóle nie miałby miejsca, gdyby równolegle z jego gazetą istniał drugi, a może i trzeci dziennik lub wpływowe czasopismo przemawiające do innych kręgów odbiorców, widzących swoje szanse po stro­nie lewicy, ale równocześnie nie zagrożonych bezpośrednio społeczną marginalizacją i za­marznięciem na mrozie. Gdyby, innymi słowy, lewica nie była medialnym karłem. Istnieje pragmatyczny pogląd, że w istocie lewicy do zwycięstwa wyborczego media są niepotrzebne. Na dowód przytacza się przykłady; jeden bardziej fałszywy od drugiego, a więc to choćby, że w roku 1989 obalony reżim miał w ręku wszystkie media, a przegrał sromotnie, zaś w roku 1993 SLD i PSL, bez mediów, zdobyły władzę. Są to jednak nonsensy, od których bolą zęby. Każdemu bym życzył takiej bazy medialnej, jaką w postaci gazetek, ulotek, naj­rozmaitszych druków, wreszcie “Gazety Wyborczej” i sympatii w mediach rządowych miała opozycja podczas wyborów kontraktowych. W zapatrywaniu tym jednak drażni mnie napraw­dę nie tyle

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 05/2000, 2000

Kategorie: Felietony