O losie Ukrainy zadecydują rezerwy, ochotnicy i najemnicy Kilka dni temu na podkijowskim odcinku rosyjsko-ukraińskiego frontu doszło do małej bitwy pancernej. Natarły na siebie dwa oddziały, nim padł ostatni strzał, dziewięć czołgów i cztery inne wozy bojowe zostały zniszczone. „Oszczędziliście nam 13 javelinów”, zadrwili Ukraińcy, mając na myśli śmiertelnie skuteczne amerykańskie wyrzutnie przeciwpancerne. W istocie bowiem był to przykład friendly fire, jak w natowskiej nomenklaturze określa się ostrzelanie własnych wojsk. Rosjanie, nim się zorientowali, że weszli w bratobójczy kontakt, spopielili kilkudziesięciu towarzyszy. Na wojnie – zwłaszcza nocą bądź przy ograniczonej przez pogodę widoczności – takie sytuacje się zdarzają. Dlatego wszystkie nowoczesne armie starają się wyposażyć żołnierzy w sprzęt poszerzający ich świadomość sytuacyjną. Rosjan mógłby uratować odpowiednik zachodniego systemu BFT (ang. Blue Force Tracker). Mowa o pozycjonerze własnych (niebieskich) wojsk, czymś na wzór cywilnego GPS, uwzględniającego położenie innych oddziałów, nawet do poziomu pojedynczych wozów, i zawierającego dodatkowe informacje na temat sytuacji w określonym rejonie. Ów terminal służy jednocześnie do wzajemnej komunikacji, zarówno głosowej, jak i pisemnej – tak by każdy podpięty mógł na bieżąco aktualizować dane. Prawdziwe cudo techniki i praktyczna ilustracja czegoś, co nazywa się sieciocentrycznym polem walki. Dotąd uważano, że i w tej dziedzinie Rosjanie nie pozostają w tyle. Trauma generałów Putina Tymczasem wojna w Ukrainie brutalnie weryfikuje paradygmat geopolityczny oparty na przekonaniu o możliwościach armii rosyjskiej. Każdy dzień dostarcza kolejnych dowodów na indolencję dowódców, co do której zorientował się już Władimir Putin, dymisjonując ośmiu generałów. Na każdym kroku daje o sobie znać niskie morale żołnierzy, z jednej strony porzucających sprawny sprzęt, z drugiej dopuszczających się grabieży, gwałtów i innych aktów nieuzasadnionej przemocy wobec cywilów. Leży kompletnie rosyjska logistyka, co jest efektem zarówno fatalnej kultury organizacyjnej, jak i skuteczności działań ukraińskiej armii, która jednym z priorytetów uczyniła przerwanie linii zaopatrzeniowych agresora. Nawet na południu, gdzie Rosjanom wiodło się najlepiej, działy się w ubiegłym tygodniu nieprawdopodobne historie, a wspominam o tych, które dało się potwierdzić w niezależnych źródłach. W Chersoniu na zajętym przez Rosjan lotnisku Ukraińcy zniszczyli 30 (!) śmigłowców, sprawnie łącząc elementy działań partyzanckich z dostępem (dzięki NATO) do wyników rozpoznania satelitarnego. Konsekwencje? Na tym odcinku frontu agresorom długo nie uda się odtworzyć możliwości transportu śmigłowcowego. Ale wróćmy do wspomnianego boju pod Kijowem. Już wcześniej na podstawie porzuconego rosyjskiego sprzętu można było się przekonać, że duża jego część to szmelc. Bratobójczy incydent dostarcza kolejnych argumentów na rzecz tezy o technologicznym zapóźnieniu rosyjskiej armii. Dowodzi, jak słaba jest świadomość sytuacyjna Rosjan, których przez jakiś czas zawodziła nawet tradycyjna łączność radiowa. Najeźdźcy, jak przed kilkudziesięciu laty, zbierają informacje za pomocą prostych technik wizualnych. Dlatego tak ważne są dla nich te wszystkie oznaczenia – Z, V itp. – którymi gęsto obmalowują swoje wozy. Armia XXI w. I oto Kreml stanął przed kolejnym wyzwaniem. Dla Rosjan kluczowe staje się bezpośrednie włączenie do wojny Białorusi. W wymiarze politycznym chodzi o podzielenie się odpowiedzialnością, „umiędzynarodowienie” konfliktu. By móc na zewnątrz – ale przede wszystkim wobec swoich – przedstawić „operację specjalną” jako wspólny wysiłek zatroskanych krajów (w innej narracji – Słowian), mający na celu „denazyfikację i rozbrojenie agresywnej Ukrainy”. W Moskwie próbę zajęcia Ukrainy prezentuje się jako wspólną akcję trzech państw – Federacji Rosyjskiej oraz republik Donieckiej i Ługańskiej. Przydałby się czwarty, poważniejszy partner. Czeka na to rosyjska propaganda, czekają też kremlowscy generałowie. Rosjanie wprowadzili już do akcji wszystkie siły przeznaczone do inwazji na Ukrainę. Wojska lądowe Federacji liczą ćwierć miliona ludzi, 70% tego potencjału zaangażowano w działania zbrojne. Więcej za bardzo się nie da, bo Kreml i generalicja pielęgnują swoje lęki i trzymają niemałe siły na Dalekim Wschodzie (a nuż uderzą Chińczycy), w północno-zachodniej części kraju (czyhające NATO), no i w rejonie Kaukazu, który mimo trzech dekad pacyfikacji nadal spędza Rosjanom sen z powiek. Wysiłek zabezpieczenia
Tagi:
Baszar al-Asad, Ben Grant, Boris Johnson, Brazylia, Czechy, Donbas, Doniecka Republika Ludowa, Europa Środkowo-Wschodnia, Europa Wschodnia, geopolityka, Gruzja, Helen Grant, Izba Gmin, Joe Biden, Kanada, Kijów, konflikty zbrojne, Kreml, Krym, Legia Międzynarodowa, Ługańska Republika Ludowa, Morze Czarne, najemnicy, NATO, Odessa, Polacy za granicą, Portugalia, Ramzan Kadyrow, Rosja, rosyjska armia, rosyjska inwazja na Ukrainę, rosyjska propaganda, Royal Marines, Siergiej Szojgu, Sky News, Słowacka, Syria, torysi, totalitaryzm, Ukraina, ukraińscy żołnierze, ukraiński Legion Międzynarodowy, Władimir Putin, wojna, wojna rosyjsko-ukraińska, wojna w Syrii, wojna w Ukrainie, Wołodymyr Zełenski, zbrodnie przeciwko ludzkości, zbrodnie wojenne, żołnierze









