Monteskiusz zapomniany

Monteskiusz zapomniany

Ostatnio dużo było o Monteskiuszu. O jego pomyśle trójpodziału władz, którego PiS nie akceptuje. Ale Monteskiusz jest autorem także innych koncepcji. Powiedział np., że surowość kar odpowiada despotyzmowi, i jeszcze dodawał: „Łatwo byłoby udowodnić, iż we wszystkich albo prawie wszystkich państwach Europy kary zmniejszały się lub powiększały, w miarę jak się zbliżano albo oddalano od wolności”. PiS jest za zaostrzaniem kar. W 2007 r. zaostrzanie Kodeksu karnego było wręcz jego podstawowym hasłem wyborczym. Teraz też bazuje na czymś, co nauka kryminologii nazywa „populizmem penalnym”. W społeczeństwie, wbrew ustaleniom nauki, silnie zakorzeniony jest pogląd, że surowość kar zapewnia bezpieczeństwo. Dlaczego tak się dzieje, niech sobie badają socjolodzy. Ale się dzieje. Postulat zaostrzania kar, ograniczenia praw więźniom wciąż się podoba gawiedzi i można na tym ugrać kilka procent społecznego poparcia. Idiotyczny pomysł odebrania więźniom prawa do oglądania telewizji, z uzasadnieniem, że więzienie to nie sanatorium, też gawiedzi się spodoba. Chyba że do kryminału trafi brat, syn albo szwagier. Wtedy to co innego. Jednak większość braci, synów czy szwagrów wciąż jeszcze nie siedzi, więc można się tym nie przejmować. Pytanie, jak realizować resocjalizację, izolując więźniów od zmieniającego się świata, nawet oglądanego na ekranie telewizora, nie zaprząta umysłów dziś rządzących resortem sprawiedliwości. Więźniowie stłoczeni ponad miarę, jak na standardy cywilizowanego świata, pozbawieni nawet telewizji, zrekompensują to sobie w „drugim życiu” znęcaniem się nad słabszymi, wzrostem liczby samouszkodzeń, samobójstw, a na koniec buntami w więzieniach. To wie każdy, kto ma choćby elementarną wiedzę kryminologiczną. Kierownictwo resortu najwyraźniej jej nie ma. Tu także rządzi populizm. Ludowi, zwłaszcza tej mniej myślącej jego części, surowsze warunki w więzieniach na pewno się spodobają. I o to chodzi. Lud domaga się surowych kar i aby przypodobać się ludowi, kary trzeba zaostrzać. Wedle Kodeksu karnego obowiązującego przed wojną, a i po wojnie, do roku 1970, za zabójstwo umyślne groziła kara od 5 do 15 lat pozbawienia wolności albo kara dożywotniego więzienia, albo kara śmierci. Od 1988 r. w Polsce kary śmierci się nie wykonuje, zaniechano jej wykonywania nawet w PRL. Był to warunek przystąpienia do Rady Europy. Kodeks karny z 1997 r., wzorem wszystkich państw europejskich, w ogóle już nie przewiduje tej kary. Przeciw niej wielokrotnie wypowiadał się tak podobno w Polsce uwielbiany Jan Paweł II. Mimo to ok. 70% Polaków wciąż jest jej zwolennikami. Co więcej, śp. Lech Kaczyński już jako prezydent RP prezentował na forum międzynarodowym pogląd, że rezygnacja z tej kary w Europie jest pewną modą, która – jak to moda – przeminie. Podobnie jak wegetarianizm i jazda na rowerze, jak twórczo uzupełnił tę doktrynę minister Waszczykowski. Nie przeminie. Wbrew nadziejom najrozmaitszych antyeuropejskich indywiduów. Ale, jak słusznie powiedział Monteskiusz, zaostrzając kary, będziemy się oddalać od wolności. Zaostrzanie kar jest – tu znów Monteskiusz – symptomem narastającego despotyzmu. I znowu lud, zwłaszcza jego mniej wykształcona, a przez to liczniejsza część, to pochwali. Sprawowanie władzy może polegać albo na przewodzeniu narodowi, prowadzeniu go ku postępowi i edukowaniu, albo na schlebianiu jego najniższym instynktom. To drugie jest łatwiejsze. Ale z założenia szubrawe. Ostatnio zdarzyła się rzecz znamienna. Sąd okręgowy za zabójstwo prowodyra bójki pod dyskoteką skazał zabójcę na dożywocie. Zważywszy na fakt, że sądy w Polsce wydają rocznie kilkaset wyroków za zabójstwo, na kary dożywotniego więzienia skazując mniej niż 3% zabójców, a ponad 97% na kary od 8 do 15 lat pozbawienia wolności lub karę 25 lat pozbawienia wolności, był to wyrok nadmiernie surowy. Nic dziwnego, że sąd apelacyjny zmienił dożywotnie więzienie na 15 lat pozbawienia wolności. Oburzyli się najpierw rodzice zabitego. Im wolno. Oni mogą mieć do sprawy stosunek subiektywny. Ale zawrzało też na lokalnych forach internetowych. Internauci solidarnie z rodziną ofiary oburzyli się na wyrok sądu apelacyjnego. I jak to w internecie bywa, zaatakowali po chamsku sąd i… obrońcę. Nie mieli wątpliwości, że ten zbyt łagodny, ich zdaniem, wyrok został wydany za sprawą przekupstwa. Na pewno adwokat wziął gigantyczne honorarium i podzielił się z sądem. Oliwy do ognia dolała pani prokurator, która oskarżała w tym procesie. W wywiadzie dla lokalnego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 06/2016, 2016

Kategorie: Felietony, Jan Widacki
Tagi: Jan Widacki