MSZ to dziś atrapa

MSZ to dziś atrapa

09.01.2018 Warszawa Ministerstwo spraw zagranicznych Przekazanie resortu nowemu ministrowi Jackowi Czaputowiczowi N/z Jacek Czaputowicz Witold Waszczykowski Fot. Rafał Oleksiewicz/REPORTER

Gdzie jest polska polityka zagraniczna? Kto ją prowadzi? O tym, że nie wiadomo, kto prowadzi w Polsce politykę zagraniczną, że MSZ jest ministerstwem marginalnym i ma tam miejsce kuriozalna polityka kadrowa, pisaliśmy od wielu miesięcy. Medialne wypowiedzi Jacka Czaputowicza, Witolda Waszczykowskiego i innych prominentnych postaci PiS nasze opinie potwierdzają. Byli ministrowie słowo w słowo powtarzają to, co mówiliśmy wcześniej. W dodatku nic nie zapowiada, by ten stan miał się zmienić. Gdzie jest pilot? Pytanie numer 1 – kto w Polsce prowadzi politykę zagraniczną? Okazuje się, i przyznaje to sam minister (już były), że nie szef MSZ. Owszem, są obszary, gdzie może „poszaleć”, ale ostateczny głos nie do niego należy. Zarówno w sferze działań, jak i kadr. A do kogo należy? Czaputowicz w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” przyznaje, że musiał się przystosowywać do opinii i żądań „większych graczy”. Rzadko kiedy kompetentnych: „Zorientowałem się, że ci, którzy zajmują się polityką zagraniczną z doskoku, widzą ją inaczej niż ja, który muszę w tym tkwić z konieczności głębiej. Wobec niektórych kwestii, jak zbliżenie z Ukrainą, Litwą czy nawet Niemcami, były różne opinie. Działałem więc na własną odpowiedzialność, jednak później moje działania były zwykle akceptowane, chociaż zdarzały się spięcia”. O kim myśli, gdy mówi o tych, którzy zajmują się polityką zagraniczną „z doskoku”? Odpowiedź jest prosta – może tak mówić tylko o swoich zwierzchnikach: prezydencie Andrzeju Dudzie, premierze Mateuszu Morawieckim i Jarosławie Kaczyńskim. Ale to nie koniec listy ośrodków, które próbowały kształtować politykę zagraniczną – są też na niej klub poselski PiS i sejmowa Komisja Spraw Zagranicznych. A także ambitni koalicjanci, np. Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry. I te ośrodki próbowały narzucać Czaputowiczowi swoją wolę w różnych sprawach. Przykładów, że tak było (i jest), nie brakuje. W styczniu 2018 r. Sejm przyjął nowelizację ustawy o IPN. Wprowadzała ona kary pozbawienia wolności „za przypisywanie narodowi lub państwu polskiemu odpowiedzialności za zbrodnie popełnione przez nazistowskie Niemcy”. W Izraelu i USA ustawę odebrano jako próbę zastraszenia i zakneblowania badaczy i świadków Holokaustu. Ostatecznie po prawie pół roku awantur Polska wycofała się z kontrowersyjnych zapisów, kompromis został wynegocjowany przez europosłów PiS i podpisany w Izraelu, w siedzibie Mosadu. Sprawa nowelizacji okazała się wielką międzynarodową kompromitacją Polski. A tak by nie było, gdyby włączono do niej MSZ. Tymczasem ze strony rządu ustawą zajmował się wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki. Innymi słowy – niezwykle delikatna ustawa, niosąca rozmaite reperkusje międzynarodowe, została oddana w ręce jednej z partii tworzących Zjednoczoną Prawicę. I prace nad nią poprowadzono z punktu widzenia interesów Polski skandalicznie. Innym przykładem jest afera związana z zablokowaniem agrément dla ambasadora Niemiec Arndta Freytaga von Loringhovena. Blokada trwała trzy miesiące. W dyplomacji taki gest niezgody na ambasadora jest traktowany jako otwarcie nieprzyjazny i w zasadzie się nie zdarza. Żeby uniknąć nieporozumień, przed wysłaniem wniosku o agrément sonduje się, czy państwo przyjmujące nie będzie miało nic przeciwko nowemu ambasadorowi. Tak też było w tym przypadku. Minister Czaputowicz musiał na propozycję przyjazdu ambasadora odpowiedzieć pozytywnie, więc blokada go ośmieszyła. W tej sytuacji powód, dla którego Polska zwlekała z agrément, jest już sprawą drugorzędną. A jaki właściwie był ów powód? Wymieniano ich kilka. Stronę polską raziło, że ojciec von Loringhovena był pod koniec wojny jednym z adiutantów w kwaterze głównej Hitlera. Polskiej prawicy miały również przeszkadzać poglądy ambasadora dotyczące praworządności czy stosunku do planowanej ustawy o dekoncentracji mediów. Była też mowa, że w ten sposób Jarosław Kaczyński chciał podkreślić niezależność i „twardość” wobec Niemiec. Którakolwiek z tych przyczyn była prawdziwa – tak czy inaczej zachowanie strony polskiej pokazuje jej nieprofesjonalizm. I słabość szefa MSZ, którego opinie okazywały się bez znaczenia. Pierwszy rozbiór MSZ Słabość MSZ w systemie państwa PiS przyniosła taki skutek, że ministerstwo zostało rozebrane. Wycięto z niego kilka obszarów: politykę europejską, politykę atlantycką i – o czym rzadziej się mówi – zespół działań związanych z promocją polskiej gospodarki i eksportu. Polityka europejska, czyli dawny Komitet Integracji Europejskiej, trafiła wraz z wiceministrem Konradem Szymańskim do kancelarii

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2020, 37/2020

Kategorie: Kraj