Na politykę polską ma wpływ głęboko zakorzenione przekonanie, że najwyższą formą istnienia narodu jest walka. Pod tym względem jesteśmy podobniejsi do plemion kaukaskich niż do narodów europejskich. W tej walce rzeczą główną jest manifestowanie patriotyzmu; cel może być nieokreślony i nieosiągalny. Można też nie mieć broni. Zamiast rozwiązywać rzeczowo problemy pozostałe po socjalizmie i panowaniu radzieckim, nowa klasa polityczna toczy walkę z PRL-em, prowadzi „politykę wobec przeszłości”, czyli fałszuje historię, niszczy zdobycze tamtego czasu w przemyśle i oświacie, zmusza sądy do wydawania wyroków w duchu zemsty politycznej, poniża całe grupy społeczne, a nie mogąc prześladować niechętnej temu wszystkiemu połowy społeczeństwa, stara się przynajmniej zagrać jej na nosie, dając centralnemu placowi w Nowej Hucie imię Ronalda Reagana i w podobnie bezsensowny sposób znacząc ulice nazwiskami swoich idoli we wszystkich niemal miastach. Krew się nie leje, walcząc polską metodą (rozebrać partyzantów litewskich do gaci, przeprowadzić ich w biały dzień przez miasteczko i puścić wolno), nikomu nie czyni tego rodzaju krzywdy, która wzbudziłaby powszechne oburzenie. Ta walka polega głównie na nękaniu słownym, niemniej jest to walka. Daje ona tym, co ją prowadzą, poczucie spełniania heroicznych czynów i patriotycznego obowiązku. Ten rodzaj walki polska klasa polityczna (partie i media) toczy także z Rosją, a ostatnio utworzyła front zachodni i skierowała cały swój bezrozumny gniew przeciw Niemcom. *** Już na ten temat pisałem, pisali też inni, ale wciąż jest daleko do wyczerpania tematu czy choćby należytego opisania sprawy. Co myśleć o kraju, który w czasach pokojowych, 60 lat po wojnie, gdy urosło już trzecie pokolenie ni stąd ni z owąd domaga się reparacji wojennych? I od kogo? Od kraju, któremu jeszcze niedawno okazywał wdzięczność za pomoc materialną w czasach kryzysu, z którym ma rozliczne interesy ekonomiczne, wymagające częstych kontaktów między setkami tysięcy, a wkrótce już milionami ludzi; od którego dobrej woli, jako słabszy, musi w wielu sprawach i sytuacjach być zależnym; który umożliwił mu, jeśli nie pomógł – a mógł się sprzeciwić – przyjęcie do wymarzonej Unii Europejskiej. Żądanie reparacji wojennych jest aktem wrogości. Jaki następny czyn nasi politycy trzymają w zanadrzu na wypadek, gdy spotkają się z odmową? Następnego kroku w tym kierunku zrobić nie mogą, ponieważ musiałby to być jakiś gest wojenny, który by Polskę tylko ośmieszył. Prawdę mówiąc, już jesteśmy ośmieszeni, Niemcy to zobaczą, gdy minie im pierwszy gniew. Wtedy się roześmieją, mam nadzieję. Polskie żądanie odszkodowań wojennych jest bezprawne – takiego słusznego stanowiska broni polski rząd. Mógłby nie bronić, gdyby jego skład odpowiadał obecnej większości w Sejmie. Gdybyż było tylko bezprawne! Ono jest dzikie, wariatkowate, ni przypiął ni przyłatał, dziwne i w ogóle niepojęte dla kogoś, kto nie obserwował uważnie polskiej klasy politycznej (partyjnej i medialnej) w jej polityce wewnętrznej i nie patrzy na jej stan ducha po tym, jak wydała z siebie ten niebywały dowód swojego zaślepienia. Ta klasa jest z siebie dumna (z wyłączeniem zawstydzonych trochę oportunistów z SLD). Swój czyn postrzega w aurze walki. Walka wynosi walczących ponad prawo, ponad małe cnoty cywilizacyjne, takie jak umiar, ponad rozsądek. Z półgłówka i ignoranta robi się bohatera. Nie rozumie się decyzji Sejmu, jeśli nie uwzględni się zbiorowej psychologii polskiej klasy politycznej uznającej walkę za najwyższy stopień istnienia narodowego. Tylko nieco mniej niemądre jest domaganie się od rządu niemieckiego, aby wziął na siebie zaspokojenie roszczeń przesiedleńców. Z jakiej racji dzisiejszy podatnik, pracownik niemiecki, nierzadko, nawiasem mówiąc, Turek albo eks-Jugosłowianin, ma płacić przesiedleńcowi znajdującemu się w takim samym jak on albo lepszym położeniu materialnym? Co to za sprawiedliwość surrealistyczna? Można na to odpowiedzieć, że państwo nie takie już haracze nakładało na swoich obywateli, nie byłoby nieszczęścia, gdyby dla dogodzenia polskiemu Sejmowi zrobiło to jeszcze raz. Czytam w „Gazecie Wyborczej”, że rząd niemiecki powinien tak uporządkować sprawy swoich przesiedleńców jak polski sprawy zabużan. Czyli płacić. Rada udzielona politykom niemieckim, aby brali przykład z postępowania polskich polityków, wydaje mi się niedobra. Nie podobałoby mi się, gdyby polski nierozum wylewał się na kraje
Tagi:
Bronisław Łagowski









