Na przykład Mazowsze

Kiedy felieton ten trafi do rąk czytelników, będzie już po wyborach do Parlamentu Europejskiego. Okaże się więc także, czy Wasz pokorny felietonista został europosłem, czy też raczej osłem, który niepotrzebnie wdał się w tę zabawę. Pozostaną jednak sprawy i pytania, jakie z rzadka, ale pojawiły się w trakcie tej kampanii. Podstawowym z nich jest pytanie, co się zmieni u nas w trakcie coraz głębszej integracji z Europą. W cytowanej już przeze mnie dyskusji w szóstym numerze „Problemów Polityki Społecznej”, którą uważam za lekturę obowiązkową dla wszystkich, którzy kiedykolwiek rządzili, rządzą lub zamierzają rządzić Rzeczpospolitą, jeden z autorów pisze, że w kwestii europejskiej stworzyliśmy jedynie „nową nowomowę, skuteczniejszą niż poprzednia”, ale „do Unii Europejskiej wstępujemy, niestety, ze słomą i w butach, i w głowie”. Należy tu m.in. przekonanie, że naszym celem w Unii powinno być wyrwanie możliwie największej sumy rozmaitych europejskich funduszy strukturalnych, ale już nie skierowanie ich na przebudowę naszej skali wartości, naszego sposobu życia i gospodarowania. Można to poznać choćby na przykładzie Mazowsza, gdzie rywalizują ze sobą dwie koncepcje – jedna, aby powiązać je jak najsilniej z Warszawą, i druga, aby je od Warszawy wszelkimi sposobami oddzielić. Pierwsza wynika po prostu ze spojrzenia na mapę, według której Warszawa jest i była zawsze stolicą Mazowsza, druga zaś z kombinacji, że Mazowsze oddzielone od Warszawy stanie się regionem ubogim, o średnim dochodzie poniżej 75% średniego dochodu unijnego, co kwalifikuje je do europejskich funduszy pomocowych. Ubogie Mazowsze może więc śmielej wyciągać rękę po datki, ale Mazowsze zrastające się z Warszawą, gdzie dochód jest średnio dwa, trzy razy większy niż mazowiecki, ma za to szanse rozwoju. Jakie? Takie same jak każdy europejski region przystołeczny, jak Ile-de-France wokół Paryża na przykład czy region wokół Madrytu. A więc region żyjący, pracujący i bogacący się z racji wzrostu wielkiego miasta, na co Warszawa jest skazana. Aby stało się to jednak możliwe, potrzebna jest przede wszystkim taka infrastruktura komunikacyjna, aby z każdego miejsca na Mazowszu można było dojechać do Warszawy w ciągu godziny. Dziś jest to niemożliwe. Na północ dwupasmową szosą dojeżdża się tylko z Warszawy do Płońska, dalej do ważnych miast Mazowsza – Ostrołęki, Mławy, Płocka – ćkać się trzeba między traktorami i tirami. Nie lepiej jest na wschód i na południe od stolicy. Nie ma tu także sieci kolei dojazdowych, które są wszędzie wokół wielkich miast. To skazuje spore obszary Mazowsza na ich obecną, półrolniczą egzystencję. Rolnictwo mazowieckie daje 4% produktu regionu, ale przy rolnictwie żyje prawie 40% ludności. Jak rozładować to rolnicze przeludnienie, owocujące 24-procentowym bezrobociem w Mławie, 18-procentowym w Sochaczewie, ale tylko siedmioprocentowym w bliskim stolicy Mszczonowie, bez nowoczesnej komunikacji umożliwiającej dojazd do pracy, niekoniecznie zresztą do stolicy, ale i do innych miast Mazowsza? Na przykład do Płocka, którego szansa tkwi m.in. w ogólnounijnym porozumieniu regionów o przemyśle chemicznym. A co z samym rolnictwem? Nad Polską, całą Polską, unosi się groźba, której możemy jeszcze uniknąć, ale która zjawia się już u nas w elegancko skrojonym garniturku wielkich, „farmerskich” gospodarstw rolnych, produkujących „przemysłową” żywność, przeważnie manipulowaną genetycznie, jak dzieje się to w USA i coraz częściej na Zachodzie. Wajrak, autor naprawdę znający się na polskiej przyrodzie, napisał kiedyś, że wjazd do Polski poznaje się po tym, że na szybie samochodu rozbijają się owady. I chwała Bogu! Bo znaczy to, że w Polsce mogą jeszcze żyć ptaki, o których m.in. „ptasia dyrektywa” UE z 2002 r. mówi, że trzeba je ratować. U nas wystarczy ich po prostu nie zniszczyć przez wielkie, „farmerskie” gospodarstwa zasypywane pestycydami, bezmyślne regulowanie rzek, wypalanie chwastów w rowach. Szansą mazowieckiego rolnictwa jest jego ekologiczna naturalność, dająca zatrudnienie, bo więcej tu pracy ręcznej niż maszynowej, rzadką już w Europie jakość żywności i warunki agroturystyczne, właśnie dla wielkiego miasta, jakim jest Warszawa. A więc konserwatyzm? Tak, ale rozumiany mądrze, na tle ogólnego, nowoczesnego rozwoju. Żeby rozwikłać takie zagadki, potrzebna jest edukacja. Mazowsze jest widownią osobliwego fenomenu. W jego ważnych miastach rodzą się wyższe uczelnie. Najgłośniejszą z nich jest wyższa szkoła w Pułtusku, a także Akademia Podlaska w Siedlcach, ale szkół wyższych nie brakuje w Mławie, Ciechanowie i Radomiu. Co to znaczy?

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 25/2004

Kategorie: Felietony