Na wojnę jak do biura

Na wojnę jak do biura

Major Dusty, 9th Attack Squadron MQ-9 Reaper pilot, and TSgt Trevis, 49th Operations Group MQ-9 sensor operator (last names omitted due to operational security concerns) fly an MQ-9 Reaper from a ground control station on Holloman Air Force Base, N.M., Oct. 3. The Reaper is a multi-functional aircraft that supports both reconnaissance and combat roles. Holloman trains all Air Force MQ-1 Predator and MQ-9 Reaper pilots. (U.S. Air Force photo by Airman 1st Class Michael Shoemaker/Released)

Rzeczywistość programu dronowego: rano decydujesz o ludzkim życiu, a po południu idziesz do supermarketu po płatki dla dziecka Sonia Kennebeck – dziennikarka, która opisała wojenny program dronowy w USA W 2015 i 2016 r. było o pani bardzo głośno za sprawą wojennego programu dronowego, który krytykowała pani w serii reportaży telewizyjnych. Skąd zainteresowanie tym tematem? – Jestem dziennikarką śledczą. Od kilkunastu lat zajmuję się tematami związanymi z wojną i tym, jaki ślad udział w niej pozostawia w ludziach. Napisałam dziesiątki artykułów i zrobiłam wiele reportaży o traumie wojennej i straumatyzowanych żołnierzach. Moim kolejnym tematem miały być albo samobójstwa weteranów wojennych, albo użycie dronów do prowadzenia nowoczesnej wojny. Bardziej byłam skłonna zająć się tym pierwszym. W USA według statystyk codziennie odbiera sobie życie 22 żołnierzy. Jednak kiedy zbierałam materiały, pewna kobieta opowiedziała mi, że miała znajomych, którzy pracowali w programie dronowym i odebrali sobie życie. Wtedy zrozumiałam, jak wielki wpływ na amerykańską armię ma ten program, i postanowiłam przyjrzeć mu się dokładniej. Program dronowy był objęty ścisłą tajemnicą. Jak udało się pani znaleźć ludzi, którzy nie bali się mówić? – To oczywiście była najtrudniejsza część, zajęła mi najwięcej czasu. Jestem dobra w wyszukiwaniu informacji, jednak publicznie o tym powiedziała wcześniej zaledwie jedna osoba. Nie było mowy, żeby zdać się na coś więcej niż anonimowe źródła, ale przy tak mocnym temacie to za mało. Zbyt łatwo moje wnioski zostałyby podważone. Zaktywizowałam więc ludzi, których znałam, zwłaszcza z organizacji pomagających weteranom, i na forach internetowych. W końcu ktoś podesłał mi zdjęcie kobiety, która zasłaniała się białym prześcieradłem, a podpis mówił: „Program dronowy wcale nie służy temu, co wszyscy myślą. Wiem, o czym mówię”. Zaczęłam dociekać, kim jest mężczyzna, który przysłał mi zdjęcie. Sprawdzałam jego połączenia na Facebooku, dochodziłam, z kim jest powiązany. Wreszcie wśród jego znajomych dostrzegłam zdjęcie, na którym kobieta miała takie same oczy jak ta na fotografii z prześcieradłem. Napisałam do niej z pytaniem, czy pracowała w programie dronowym. Odpowiedziała, że tak. Zaczęłyśmy się spotykać. Bardzo dużo czasu zajęło mi zdobycie jej zaufania. Nieustannie starałam się też znaleźć innych ludzi, którzy opowiedzieliby mi swoje historie. W końcu cztery osoby się na to zdecydowały. Czy zaufanie ze strony rozmówców wymagało od pani cenzurowania się? – Dobro i bezpieczeństwo ludzi, którzy zdecydowali się mówić, było dla mnie najwyższym priorytetem. Już na samym początku pracy zatrudniłam prawnika, który pomagał mi w tym, by moi rozmówcy mogli się czuć w pełni bezpiecznie. Istotne było, aby przed publikacją materiału nikt nie dowiedział się o jego istnieniu. Każdy, kto ze mną współpracował, był objęty totalnym embargiem na mówienie o tym. Mejle, które wymienialiśmy, były szyfrowane, tak samo połączenia telefoniczne i wiadomości SMS. Chciałam jak najbardziej zminimalizować ryzyko. Wołanie o pomoc Zapewne wielką ulgą dla pani rozmówców było to, że mogli powiedzieć o tym, o czym tak długo musieli milczeć. – To był jeden z powodów, dla których tak bardzo się otworzyli. Kiedy już udało mi się zdobyć ich zaufanie, opowiadali mi ze szczegółami o wszystkim: o tym, jak wyglądała sama praca nad programem, ale też o swoich stanach psychicznych. Zależało mi na zderzeniu tych dwóch perspektyw. Chciałam dać ludziom, z jednej strony, dostęp do wiedzy o tym, co się robi za płacone przez nich podatki, a z drugiej – możność identyfikowania się z osobami, które postanowiły mówić, łamiąc przy tym obowiązujące ich zasady. Program dronowy przedstawia się w mediach w sposób propagandowy. Przyjmuje się jedynie perspektywę wojenną, mówi się o sukcesach nowych technologii w interwencjach na Bliskim Wschodzie i w innych strefach objętych wojną. Moi rozmówcy mówili mi wielokrotnie, że jestem pierwszą osobą, która pyta o ich udział w tym projekcie. Nikogo nie obchodzą ci, którzy przy dronach pracują, liczy się jedynie skutek ich wprowadzenia. Tak jakby osoby obsługujące drony nie były żołnierzami. A są? – To, że wojna, w której biorą udział, dzieje się dziesiątki tysięcy kilometrów od nich, nie oznacza, że nie zostawia w nich śladu. Oni tłamszą w sobie mnóstwo emocji, z którymi nie mogą się zdradzić. Czyli wychodzą

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2017, 2017

Kategorie: Wywiady