Nauka religii, czyli czego?

Nauka religii, czyli czego?

Makow Mazowiecki (mazowieckie). 16.12.2014. Biskup plocki Roman Marcinkowski zlozyl przedswiateczna wizyte uczniom i nauczycielom Zespolu Szkol nr 2 w Makowie Mazowieckim. N/z. biskup wsrod dzeci w pracowni komputerowej.,Image: 428587723, License: Rights-managed, Restrictions: , Model Release: no, Credit line: Sławomir Olzacki / Forum

30 lat katechizacji w szkołach – historia nieudanego projektu Nie wybrzmiał jeszcze pierwszy wrześniowy dzwonek, a w internecie już było słychać rozżalonych rodziców – pojawiły się zdjęcia świeżo otrzymanych planów zajęć, gdzie katecheza jest często w środku dnia, w samym centrum przeładowanego planu. Grzmi niemały już chór niezadowolonych i znów, jak co roku, odgrzewa się hasła o konieczności przeniesienia religii z powrotem do kościoła. W kontrze bardziej konserwatywni pytają, czy ta godzina naprawdę tak przeszkadza, bo przecież chodzi o sprawy nadrzędne: moralność i wychowanie dzieci w duchu wartości chrześcijańskich. W tym roku, 30 sierpnia, minęła 30. rocznica powrotu religii do szkolnych ławek. Dobra okazja, by się zatrzymać i przyjrzeć, jak całkowicie zlaicyzowana przez lata Polski Ludowej szkoła zmieniła się w miejsce, gdzie religia jest przedmiotem uwzględnianym przy obliczaniu średniej ocen i gdzie ponad tysiącu placówek edukacyjnych patronuje Jan Paweł II. I, co ważniejsze, jakie są skutki tego procesu. Czy Kościół katolicki osiągnął zamierzone cele? Czy młodzież – ta współczesna i ta „starsza” – wychowana przez edukację w duchu katolickim, częściej kieruje się zasadami katolickiej moralności? Czy została skutecznie obroniona przed rzekomymi zagrożeniami płynącymi ze świeckiego lub niekatolickiego Zachodu? Tu wątpliwości nie brakuje nawet w samym Kościele, choć zwykle wyrażane są przez tych jego przedstawicieli, których zalicza się raczej do tzw. Kościoła otwartego. Za przykład niech posłuży opinia abp. Grzegorza Rysia z 2017 r. Ówczesny biskup wprost stwierdził, że religię należy „wyrwać ze szkoły i przenieść z powrotem do środowiska wiary”, czyli do salek parafialnych. Jak do tego doszło Cofnijmy się jednak o 30 lat. Proces przywrócenia katechezy do szkół zainicjowała już wiosną, 2 maja 1990 r., Konferencja Episkopatu Polski, powołując się m.in. na powszechną wolę młodzieży uczestniczenia w lekcjach katechezy, zapisy w przedwojennej konstytucji, z 1921 r., oraz – co stało się chyba najważniejszym argumentem – konieczność odreagowania i nadrobienia lat systemowej ateizacji. „Powrót katechezy do szkół jest naprawą jednej z krzywd, która spotkała społeczeństwo w czasach systemu totalitarnego” – takie słowa biskupów mogli usłyszeć Polacy uczestniczący w mszach w czerwcu 1990 r. W lipcu wspólna podkomisja rządu i Konferencji Episkopatu Polski ustaliła, że religia wraca do szkół jako przedmiot nieobowiązkowy, w wymiarze dwóch godzin tygodniowo (co nie zmieniło się do dziś) i nauczany przez księży nieodpłatnie. Szybka zmiana tego ostatniego postanowienia i obarczenie kosztami katechizacji budżetu państwa stały się wkrótce kością niezgody między przeciwnikami i zwolennikami religii w szkołach. 30 sierpnia 1990 r. ówczesny minister edukacji, prof. Henryk Samsonowicz, w porozumieniu z premierem Tadeuszem Mazowieckim wydał instrukcję o powrocie religii w szkolne mury. Tak tłumaczył tę decyzję w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” w 2012 r.: „Ja nie przywróciłem religii do szkół, tylko umożliwiłem – zgodnie z wolą większości rodziców i nauczycieli – wprowadzenie religii jako przedmiotu dodatkowego. (…) Przychodząc do rządu Mazowieckiego, mieliśmy za sobą co najmniej 10 lat rozmaitych rozmów, konsultacji, opinii [na temat powrotu religii do szkół – przyp. red.]. Jeden z moich bliskich współpracowników, sekretarz stanu w rządzie Mazowieckiego Wiktor Kulerski, nie był zachwycony wprowadzeniem religii do szkół, ale jednocześnie uważał, że trzeba się liczyć z wolą społeczną”. Samsonowicz podkreślał również, że ludzie byli wówczas „spragnieni wartości zakazanych w okresie poprzednim”. Choć ateiści czy w ogóle orędownicy świeckiego państwa opartego na wartościach humanistycznych podnieśli wówczas niemałą wrzawę, przeniesienia religii do szkół nie udało się zablokować. „Jest rzeczą oczywistą, że nasze dzieci, całe nasze środowisko zapłaci wysoką cenę za niefortunną decyzję. Problem jednak jest o wiele szerszy. Wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy, że wprowadzenie lekcji religii do programu szkolnego najwięcej szkody przyniesie dzieciom katolickim, a więc, o paradoksie, samemu Kościołowi”, przepowiadał na łamach „Gazety Wyborczej” pastor Kościoła ewangelicko-reformowanego Bogdan Tranda w czerwcu 1990 r. Przypomnijmy, że decyzję rządu Mazowieckiego próbowała zablokować ówczesna rzeczniczka praw obywatelskich prof. Ewa Łętowska, lecz Trybunał Konstytucyjny oddalił jej skargę, stwierdzając, że religia w szkołach nie będzie miała wpływu na świeckość państwa ani na jej egzekwowanie. Środowiska ateistyczne czy lewicowo-liberalne do dziś nie wybaczyły Mazowieckiemu oraz Samsonowiczowi tamtego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2020, 37/2020

Kategorie: Kraj