Nie chcę być reżyserem do wynajęcia

Nie chcę być reżyserem do wynajęcia

Film dedykuje pani Baumiemu. Domyślam się, że chodzi o Karla Baumgartnera, zachodniego producenta, który pierwszy zauważył pani dokonania. Wiele mu pani zawdzięcza?

– On mnie odkrył. Po tym jak dostałam nagrodę w Salonikach i pojawiły się na ten temat wzmianki i recenzje w zagranicznej prasie, Baumi, zawsze poszukujący nowych talentów, obejrzał mój inny film, „Dokument…”, który wygrał festiwal Raindance w Anglii. Zadzwonił do mnie – pamiętam to świetnie, bo były moje urodziny – i mówi: „Jesteś zdolna, chciałbym z tobą pracować, zrobić z tobą film”. Miałam wówczas pomysł na „Ono”. Już wtedy zresztą był w ten projekt zaangażowany Sundance Film Institute, bo tam po debiutanckim „Szczęśliwym człowieku” miałam szansę wysłać swój scenariusz. Wysłaliśmy scenariusz „Ono” i dostaliśmy trzecią nagrodę w Europie…

Ze szczęścia skakała pani zapewne do nieba?

– Pewnie, że tak, miałam tylko 26 lat. To były lata 90., dziwne czasy dla polskiego filmu. Pamiętam, jak za „Szczęśliwego człowieka” dostałam nominację do Europejskiej Nagrody Filmowej. Dziś wysyła się link do wszystkich członków Akademii – wtedy trzeba było jurorom rozesłać kasety. 1,5 tys. kaset! Oczywiście nie zostały wysłane, bo dla polskiego producenta zrobienie tylu kopii było niewykonalne, więc żaden z jurorów filmu nie zobaczył. Moja szansa przepadła.

Dał ją pani Karl Baumgartner…

– Postać bardzo ważna. Laureat Złotej Palmy za „Underground” Emira Kusturicy, producent filmów z Jimem Jarmuschem. Miał też robić ostatni film Tarkowskiego i zapewne by go zrobił, gdyby tamten nie umarł na raka. Baumi kazał mi przyjechać do Berlina. Wariowałam z emocji, bo spotkał się ze mną w lokalu, gdzie wcześniej spotykał się z Tarkowskim, którego kino zawsze wyjątkowo ceniłam. I właśnie Baumi wyprodukował „Ono”. A potem jeszcze „33 sceny z życia”, za co dostaliśmy Srebrnego Lamparta w Locarno i fantastyczne recenzje. To wszystko było niesamowite! Baumi zmarł niedawno, stąd ta dedykacja. Dziś, gdy patrzę z perspektywy, muszę powiedzieć, że robiłam filmy w Polsce, ale otoczona byłam opieką paru osób z zagranicy i tak zostało. Mam swoje dobre duchy.

Czy „Body/Ciało” planowała pani jako rodzaj kontynuacji „33 scen z życia”? Bo i tu, i tu chodzi o bliskich, którzy odeszli.

– Tak wszyscy uważają. Jeśli rzeczywiście tak to wygląda, znaczy, że zrobiłam to zupełnie podświadomie. Swoją drogą, ciekawe, że w podświadomości twórcy dzieją się takie rzeczy.

To jest, pani zdaniem, film o wierze? Tak w każdym razie powiedziała pani w jednym z wywiadów.

– Między innymi o wierze. To przede wszystkim film o naszych współczesnych lękach – związanych albo z ciałem, jak u jednej z bohaterek, córki prokuratora cierpiącej na bulimię, albo ze stratą kogoś bliskiego, albo z tym, jak się odnaleźć w trudnej rzeczywistości. Przecież mamy masę obsesji. Ale to oczywiście też film o tym, czy coś jest po śmierci. I o tym, że nie ma na to odpowiedzi.

O tym, że np. lubimy pomyśleć o kimś z bliskich zmarłych, że opiekuje się nami z zaświatów?

– Ja w to czasem wierzę. Wiem, że to brzmi jak zabobon, ale wierzę. Wydaje mi się, że gdy ludzie odchodzą, zostaje po nich jakaś energia, która nas otacza. Ale czy tak jest? Nie mam zielonego pojęcia. I o tym właśnie jest mój najnowszy film. Lubimy w coś wierzyć. Kiedy śni mi się tata, wierzę, że wszystko będzie dobrze.

Strony: 1 2 3 4 5

Wydanie: 10/2015, 2015

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy