Nietykalni niemoralni?

Nietykalni niemoralni?

Kontrolowany przez konserwatystów Sąd Najwyższy w USA zapada się pod własnym ciężarem

Korespondencja z USA

Po zeszłorocznych wyczynach Sądu Najwyższego media publikowały zestawienia najbardziej kontrowersyjnych rozstrzygnięć, takich jak decyzja o cofnięciu federalnego prawa do aborcji, o zniesieniu restrykcji stanu Nowy Jork dotyczących noszenia broni poza domem czy o publicznym dofinansowywaniu prywatnych szkół religijnych. Teraz wychodzą na jaw afery rodem z tabloidów.

Pierwsza wybuchła na początku kwietnia br., gdy portal ProPublica, specjalizujący się w dziennikarstwie śledczym, doniósł, że Clarence Thomas, sędzia z najdłuższym w tej chwili stażem w SN (32 lata), żyje jak pączek w maśle na koszt bogatego przyjaciela – miliardera Harlana Crowa. A dokładnie, że od prawie 20 lat przyjmuje od niego kosztowne prezenty i darowizny, których lubi nie ujawniać.

O czym dokładnie mówimy? O fundowaniu przez Crowa rodzinie Thomasa luksusowych urlopów w najbardziej ekskluzywnych miejscach na świecie lub goszczeniu małżeństwa Thomasów na pokładach prywatnych jachtów i odrzutowców, jeśli nie należących do Crowa, to przez niego opłacanych. W roku 2019 były to np. wakacje na wyspach archipelagu Indonezji na pokładzie wyczarterowanego 50-metrowego jachtu z pełną obsługą. Rachunek za tę dziesięciodniową wycieczkę wyniósłby pół miliona dolarów. Roczna pensja Thomasa to niecałe 300 tys. dol. brutto. Poza tym Thomas przyjmował od Crowa kosztowne podarki – antyki czy malowane na zamówienie przez wybitnych malarzy portrety jego i żony. Crow dokonywał również w imieniu Thomasa wpłat datków na konto jego uczelni Yale Law School, a także przez kilkanaście lat opłacał prywatną edukację przybranego wnuka Thomasów. Wydana na to suma przekracza 100 tys. dol.

Jak postawić sędziego ponad prawem

Czy bogaty przyjaciel nie miał prawa obsypywać prezentami sędziego Thomasa? Miał, rzecz w tym, że amerykańskie prawo Ethics in Government Act, uchwalone w 1978 r. po aferze Watergate jako narzędzie walki z korupcją w rządzie, nakazuje pracownikom federalnym ujawniać prezenty warte więcej niż 50 dol. Z tym że, jak podkreślają eksperci, mamy tu „problem z problemem”, gdyż sędziowie SN nie są zobowiązani stosować się do tych przepisów. Założenie jest takie, że kierując się silnym kompasem moralnym, i tak będą to robić – z własnej woli.

Skąd taki ukłon w stronę sędziów? Po części z winy konstytucji, która bardzo lakonicznie wypowiada się w kwestii jakiegokolwiek nadzoru etycznego nad tą grupą zawodową. Znajduje się w niej jedynie zapis, że sędziowie piastują swój urząd, jeśli spełniają wymogi „klauzuli dobrego zachowania”, czyli praktycznie dożywotnio, a nie kadencyjnie, i nie można ich ot tak odwołać. Historycy skłaniają się ku opinii, że twórcy amerykańskiej konstytucji, w niektórych kwestiach niepoprawni optymiści, zbyt mocno ufali swoim następcom i byli przekonani, że kogo jak kogo, ale strażników praworządności w państwie nie trzeba w szczegółach pouczać, co jest moralne i etyczne, a co nie.

Dopiero w drugiej połowie zeszłego wieku wiara ta została wystawiona na taką próbę, że pojawiły się pierwsze podejścia do regulacji norm zachowania w sądownictwie. Stało się to po odkryciu w 1969 r., że sędzia SN Abe Fortas przez lata dorabiał sobie do sędziowskiej pensji prywatnymi poradami udzielanymi biznesmenom, w tym znanemu przedsiębiorcy Louisowi Wolfsonowi. By uniknąć impeachmentu, Fortas zrezygnował ze stanowiska, a Komisja Sądownicza uchwaliła w 1973 r. kodeks etyczny dla osób zatrudnionych w sądownictwie. Kilka lat później Ameryką wstrząsnęła afera Watergate i w 1978 r. pojawiła się wspomniana już ustawa o etyce dla wszystkich pracowników sektora publicznego. Z szacunku dla Sądu Najwyższego jego członkowie, jako jedyni w systemie, zostali jednak z tych regulacji zwolnieni.

Jak się przyjaźnić z sędzią

Skoro Clarence Thomas nie złamał żadnego prawa, dlaczego jego relacje z bogatym przyjacielem tak oburzyły Amerykanów? Po pierwsze, Crow jest osobą publiczną o bardzo specyficznej reputacji. Miliarderem i biznesmenem, ale przede wszystkim znanym republikańskim megadarczyńcą. Od 1996 r., odkąd poznał Thomasa, zasilił kieszenie republikańskich polityków prawie 15 mln dol. I jak doniósł portal ProPublica, Thomasowie nie byli jedynymi gośćmi na jachtach i w ośrodkach wypoczynkowych należących do Crowa. Wraz z nimi Crow zapraszał innych republikańskich darczyńców oraz szychy ze świata biznesu i polityki. Na przykład dyrektora telefonii komórkowej Verizon, członków zarządu firmy PricewaterhouseCoopers czy liderów konserwatywnego think tanku American Enterprise Institute. Całe to towarzystwo wypoczywało wspólnie z Thomasami na tym samym jachcie podczas wakacji w 2017 r.

Choć sędziowie SN mogą wyłączać się ze spraw, jeśli istnieje ryzyko konfliktu interesów, Clarence Thomas nie zrobił tego ani razu, mimo że Wielki Biznes stawał i staje przed obliczem Sądu Najwyższego bardzo często. Nie wycofał się nawet w roku 2004, gdy wpłynął wniosek o rozpatrzenie sprawy, w której pozwanym był sam Harlan Crow. Pozew wnosił jeden z architektów, z którymi współpracowała firma Crowa. SN wniosek odrzucił. Czy gdyby go przyjął, przesadą byłoby podejrzewać, że sędzia Thomas nie byłby w swoich opiniach absolutnie bezstronny?

Jak sędziować, będąc mężem trumpistki

Problem z bezstronnością Clarence’a Thomasa istnieje zresztą od lat. Wszystko za sprawą jego żony, Ginnie, która jest znaną prawicową aktywistką zasiadającą w zarządach kilku konserwatywnych think tanków, a od 2016 r. również trumpistką, do dziś przekonaną, że wybory z 2020 r. zostały „skradzione”. Gdy w lutym 2021 r. republikanie z Pensylwanii zwrócili się do Sądu Najwyższego o rozpatrzenie sprawy przepisów regulujących głosowanie korespondencyjne w ich stanie (ewentualne orzeczenie SN, że ten rodzaj głosowania stwarza ryzyko fałszowania wyborów, mogłoby uruchomić lawinę innych pozwów tego typu i nawet doprowadzić do federalnego zakazu przeprowadzania głosowania w tej formie), Clarence Thomas był jedynym sędzią, który nie podpisał się pod decyzją, że SN nie przyjmie tej sprawy na wokandę. W grudniu 2020 r. Thomas był zaś jednym z dwóch sędziów, którzy uważali, że SN powinien rozpatrzyć wniesiony przez Teksas wniosek o unieważnienie wyników wyborów prezydenckich w pięciu stanach (prócz Teksasu także w Pensylwanii, Michigan, Wisconsin oraz Georgii).

Gdy komisja ds. wydarzeń z 6 stycznia 2021 r., czyli szturmu na Kapitol, rozpoczęła dochodzenie, wyszło na jaw, że Ginnie Thomas była również mocno zaangażowana w konspirację przeciwko rządowi. Oficjalnych zarzutów na razie jej nie postawiono, do SN nie trafił też jeszcze żaden pozew związany z wyrokami, które już zapadły wobec wielu osób. Czy gdyby tak się stało, gdyby Ginnie Thomas znalazła się w kręgu oficjalnie oskarżonych, jej mąż pozostałby w swoich opiniach niezawisły? A nawet jeśli wycofałby się z tych spraw, czy z takim „bagażem” w życiu prywatnym w ogóle powinien zasiadać w Sądzie Najwyższym? Jego interes, by „chronić” Amerykę przed rządami demokratów, bo to jednocześnie najlepsza ochrona powiązań żony i jego własnych z prawicową polityką, wydaje się aż nazbyt oczywisty.

Jak się wymawiać „niezamierzonym błędem”

I wreszcie „kłopoty” obojga państwa Thomasów z prawdomównością. Już w 2011 r. sędzia Thomas, przyciśnięty do muru przez media, przyznał, że w latach 2003-2007 „popełnił błąd”, nie deklarując w zeznaniach podatkowych dochodów żony, która w tym okresie współpracowała z Heritage Foundation i zarobiła prawie 600 tys. dol. Co ciekawe, tamten blamaż wcale go nie powstrzymał przed powtórką „błędu”. Śledztwo portalu ProPublica wykazało, że w roku 2014 Thomas nie zadeklarował także sprzedaży Harlanowi Crowowi nieruchomości za sumę ponad 130 tys. dol.

Minęło ledwie kilka dni od sensacyjnej publikacji portalu, a już dziennik „Washington Post” dostarczył nowych informacji, tym razem na temat Ginni Thomas. Doniósł, że po 2008 r. dalej otrzymywała pieniądze za „doradztwo” świadczone rozmaitym ugrupowaniom konserwatywnym. Wprawdzie kwoty te były już deklarowane jako dochód, ale problem zaczął się pojawiać gdzie indziej. Niektóre transakcje nie były bowiem rejestrowane w księgach ugrupowań, z którymi współpracowała. Na przykład przelew w wysokości 80 tys. dol., który w 2012 r. wpłynął na konto jej firmy doradczej z konta konserwatywnej organizacji non profit Judicial Education Project. Przelewu pilnował sam Leonard Leo, prawnik i znany aktywista konserwatywny, a pomagała mu Kellyanne Conway, wówczas sondażystka republikańska. Leo broni się, że pomijanie w dokumentach nazwiska Thomas miało na celu wyłącznie ochronę prywatności jej męża jako sędziego SN. Czy aby na pewno?

W 2012 r. Judicial Education Project zdecysowanie lobbował za zmianami w ustawie Voting Rights Act z 1965 r., by ją osłabić – chodziło o odarcie ustawy z dwóch kluczowych punktów zakazujących władzom lokalnym wprowadzania zmian w ordynacjach wyborczych bez federalnej autoryzacji. Takie zmiany uderzyłyby przede wszystkim w ludność ubogą i kolorową, ale Sąd Najwyższy je przyjął w 2013 r. Jaka była w tym rola sędziego Thomasa?

Clarence Thomas na razie wybiera znaczące milczenie. Ma w tym wprawę, między 2006 a 2016 r. nie odezwał się ani słowem podczas żadnego z ponad 2 tys. przesłuchań, jakie miały miejsce przed SN. Z kolegami i koleżankami komunikował się jedynie na piśmie. Teraz też, choć afera rozkręca się niemal z dnia na dzień, wystosował jedynie oświadczenie, w którym stwierdził: „Na początku mojej pracy w SN radziłem się kolegów i ekspertów i to od nich otrzymałem radę, że przejawy tego typu życzliwości ze strony osobistych przyjaciół, którzy nie mają interesu przed sądem, nie muszą być ujawniane”. Trudno oprzeć się wrażeniu, że sędzia Thomas nie lubi nie tylko mówić, ale i brać odpowiedzialności za swoje czyny, nawet gdy już wszyscy o nich wiedzą.

Jak otworzyć puszkę Pandory

Jak to często bywa, namierzenie jednego skandalu powoduje, że na światło dzienne nieoczekiwanie wychodzą inne. Trzy tygodnie po artykule o Clarensie Thomasie ProPublica ogłosiła, że sędzia Neil Gorsuch ma na sumieniu zatajenie nazwiska kupca nieruchomości, którą sprzedał już po objęciu stanowiska w SN. Kupcem był członek zarządu Greenberg Traurig, jednej z największych kancelarii prawniczych w USA, która niemal rutynowo pojawia się przed obliczem SN, reprezentując strony w sprawach. Z kolei stacja CNN doniosła na początku maja, że ten sam sędzia Gorsuch, a wraz z nim pani sędzia Sotomayor nie wycofali się ze spraw przeciwko domowi wydawniczemu Penguin Random House, mimo że oboje z nim współpracują jako autorzy, i to na bardzo korzystnych warunkach. Wreszcie serwis Business Insider wziął pod lupę sędziego głównego Johna Robertsa i jego żonę Jane, o której pierwsze rewelacje opublikował już w styczniu br. dziennik „New York Times”. „NYT” informował wówczas, że pracując jako headhunterka dla największych kancelarii prawniczych w kraju, Jane Roberts zaczęła po nominacji męża na stanowisko w SN zarabiać podejrzanie dużo, prawdopodobnie wykorzystując mężowską reputację. Business Insider wyjawił zaś, że dodatkowy dochód pani Roberts z tego tytułu to ponad 10 mln dol. Co gorsza, Jane Roberts ulokowała wielu swoich klientów w firmach, które obsługiwały sprawy pojawiające się przed SN. A sędzia Roberts z udziału w żadnej z tych spraw się nie wycofał.

I wisienka na torcie – w zeznaniach podatkowych małżeństwo przez lata podawało jedynie regularną pensję pani Roberts pobieraną w firmie Macrae w Waszyngtonie, natomiast zatajało dochód, który otrzymywała, pracując z klientami indywidualnie. Nepotyzm pomagający Jane Roberts wykonywać pracę już w 2014 r. przełożył się na sprawę sądową wytoczoną jej przez byłego współpracownika, Kendalla Price’a, który 31 stycznia 2023 r. alarmował w „New York Timesie”: „Uważam, że adwokaci broniący swoich klientów w sądach, zwłaszcza przed Sądem Najwyższym, powinni wiedzieć, czy budżety domowe sędziów nie są zasilane milionami dolarów z firm prawniczych, przeciwko którym występują”.

Jak upolitycznić moralność i etykę

I bez skandali Amerykanie mają od jakiegoś czasu ze swoim Sądem Najwyższym na pieńku. Odkąd w 2020 r., ledwie kilka dni przed wyborami, Trumpowi udało się przepchnąć kandydaturę federalistki i zagorzałej proliferki Amy Coney Barrett, a tym samym zagwarantować konserwatywnemu skrzydłu SN zdecydowaną większość stosunkiem 6-3, instancja ta stała się najbardziej zachowawcza od ponad 90 lat. Jak donoszą badacze Lee Epstein z Uniwersytetu Waszyngtona w Saint Louis i Kevin Quinn z Uniwersytetu Michigan w Ann Arbor, już w pierwszym roku orzekania w tym układzie sił SN wydał więcej werdyktów zgodnych z konserwatywnym światopoglądem, niż pojawiło się ich łącznie od roku 1931. Stanowiły one aż 62% wszystkich decyzji. W ciągu ostatnich trzech lat zaufanie Amerykanów do Sądu Najwyższego spadło z 61% do poziomu najniższego w historii, bo ledwie 38% (Gallup, kwiecień 2023 r.).

Najsensowniejsze, z pożytkiem i dla narodu, i dla samych sędziów, byłoby stworzenie kodeksu norm etycznych dla Sądu Najwyższego, reforma, o której mówi się na Kapitolu od czasów afery z sędzią Fortasem. A w ramach dobrego przykładu przydałby się impeachment dla Clarence’a Thomasa, o ile sędzia sam nie ustąpi ze stanowiska.

2 maja br. Senacka Komisja Sądownicza dokonała już nawet pierwszych przesłuchań w sprawie takiej reformy. Przewodniczący komisji, demokratyczny senator Dick Durbin z Illinois, twierdzi, że na stole są wszystkie opcje, łącznie z impeachmentem dla Thomasa. Na razie nic jednak z tych przesłuchań nie wynikło. Po pierwsze, bo mimo zaproszenia przewodniczący SN John Roberts odmówił zeznań i współpracy z Senatem, a nawet oddelegowania na przesłuchania w swoim zastępstwie jakiegoś innego członka SN. Po drugie, bo republikanie wystąpili z narracją, że kontrolowanemu przez demokratów Senatowi zależy wyłącznie na tym, by Sąd Najwyższy zniszczyć. „Dzisiejsze przesłuchania to nic innego jak tylko kolejna okazja dla demokratów, by obrzucić błotem instytucję, której część z nich – nie wszyscy – nie lubi za to, że nie może jej kontrolować w 100%. Obawiam się, że dopóki nie zaczną otrzymywać w każdej sprawie wyroków, na jakie liczą, i nie dostaną tej kontroli, nie przestaną SN atakować. Boże, jaką mam nadzieję, że mówiąc to, jestem w błędzie!”, oceniał motywy komisji republikański senator John Kennedy z Luizjany.

Ale eksperci również nie są zbyt dobrej myśli. Stephen Gillers, profesor etyki z Uniwersytetu Nowego Jorku (NYU), uważa, że reforma miałaby szansę powodzenia jedynie wówczas, gdyby sędziowie dobrowolnie zgodzili się przestrzegać kodeksu norm etycznych. W przeciwnym razie mówimy o obligowaniu ich do stosowania się do praw, na straży których musiałaby stać jakaś inna, zewnętrzna instancja. Ale jaka, skoro to oni są najwyższą instancją w państwie? Sytuacja robi się niedorzeczna. „Sędziowie powinni sami napisać sobie taki kodeks. Mogliby to zrobić w kilka godzin, wedle własnego uznania, a tworząc taki dokument, podkreślić, że powstaje on dlatego, że zajmują tak wyjątkową pozycję i mają tak ważną rolę w państwie. Lepsze cokolwiek niż nic, z którą to sytuacją mamy do czynienia w tej chwili”, proponuje Gillers.

Odmiennego zdania jest Michael Luttig, były sędzia Sądu Apelacyjnego 4. okręgu w stanie Wirginia, obsługujący sprawy Dystryktu Kolumbii. „Kodeks etyczny dla SN nie jest sprawą, którą powinno się upolityczniać, bo Sąd Najwyższy ma obowiązek dokonywać nieustającej weryfikacji swojego zachowania, aby pytania o to, czy jest ono etyczne, nie musiały nawet się pojawiać. Jeśli jednak sąd sam nie zareaguje, wówczas stworzenie takiego kodeksu leży w mocy Kongresu zgodnie z prawem konstytucyjnym”, zapowiedział sędzia Luttig podczas przesłuchań, w czasie których występował jako ekspert.

Za rezygnacją sędziego Thomasa opowiada się w tej chwili 53% Amerykanów, a za obowiązkowym kodeksem etycznym dla SN – aż 77%.

Fot. AFP/East News

Wydanie: 2023, 22/2023

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy