Mało kto żałuje w MSZ Jerzego Kranza, którego z Niemiec odwołał minister Cimoszewicz. I w zasadzie mało kto pochyla się nad powodami jego odwołania, ludzie raczej zastanawiają się, dlaczego to stało się tak późno. No cóż, jednym z powodów odwołania była sprawa budynku ambasady w Berlinie. Pisaliśmy o tym już wiele miesięcy temu – MSZ zamówiło za wielkie pieniądze w prywatnej pracowni architektonicznej projekt nowego budynku ambasady, a potem okazało się, że projektu nie akceptuje Rada Berlina. No i nie jest w stanie mu sprostać budżet MSZ – bo w pierwotnej wersji koszt budowy miał wynieść 40 mln zł, tymczasem teraz szacowany jest na 200 mln zł. Mamy więc klasyczną polską sytuację – czekamy, nic nie robimy, może czas przyniesie jakieś cudowne rozwiązanie, to nic, że teren ambasady – rozgrzebana ruina w centrum miasta – ośmiesza nasz kraj. Rzecz jednak w tym, że z tym całym bałaganem Kranz nie ma zbyt wiele wspólnego. To nie on zamawiał projekt ambasady i planował jej budowę. Tak naprawdę za całą sprawę powinien odpowiedzieć Michał Radlicki, obecny ambasador w Rzymie. A Kranz za to, że niewiele w tej sprawie w ostatnim czasie robił. I właśnie nicnierobienie jest głównym zarzutem kierowanym pod adresem ambasadora. Działalność merytoryczna placówki była marna, ambasador nie miał dobrych kontaktów, urzędował zza biurka, chętnie za to kłócąc się ze swoimi zastępcami. W doborze rozmówców miał też polityczne skrzywienie – pomijał socjaldemokratów, preferował chadeków, pomijał rząd, entuzjazmował się opozycją. Przez ambasadę w Berlinie nie można było załatwić najprostszych spraw, czemu wielokrotnie dawali wyraz goszczący w Warszawie niemieccy politycy i biznesmeni. No, w kraju rządzonym przez SPD, który jest naszym głównym partnerem handlowym, no i jednym z najważniejszych partnerów politycznych, taki ambasador to nieporozumienie. Więc zaraz po wyborach w Niemczech, w których – ku zdumieniu ambasadora – wygrali socjaldemokraci, minister Cimoszewicz podjął stosowną decyzję. Kielich się przelał. Dlaczego tak późno? Jeśli jesteśmy przy nicnierobieniu – w MSZ mówi się też o nikłej pracy naszej ambasady w RPA. Między Polską a RPA nie przybywa kontaktów i kontraktów – w zasadzie poza tym, co podpisała Zofia Kuratowska lub jej poprzednik, nic się w ostatnim czasie nie wydarzyło. Miałkie są też informacje napływające z Pretorii. Może dlatego, że ambasador Krzysztof Śliwiński lubi podróżować po krajach sąsiednich, nie informując centrali o swych wycieczkach? Sytuacja dojrzała do tego, że na wyjazd do Pretorii zdecydował się wiceminister Andrzej Byrt. Z jakimi wnioskami wróci? Share this: Click to share on Facebook (Opens in new window) Facebook Click to share on X (Opens in new window) X Click to share on X (Opens in new window) X Click to share on Telegram (Opens in new window) Telegram Click to share on WhatsApp (Opens in new window) WhatsApp Click to email a link to a friend (Opens in new window) Email Click to print (Opens in new window) Print