Futbol ma swoją gramatykę: odpowiednikiem zdania jest akcja, którą buduje ciąg celnych podań zmierzających do wykrzyknika w postaci strzału
Poezja na przejęzyczeniach stoi, zwłaszcza ta lingwistyczna. Tak zwany słuch językowy obejmuje też zdolność autora do malowniczych przesłyszeń, błędów i niepoprawności, które poszerzają pole znaczeniowe słów i działają na wyobraźnię. Poeci nierzadko z oszczędnych przemieszczeń w obrębie frazeologizmów, a nawet wskutek wymiany pojedynczych liter, budują nowe jakości. I zamiast poprawiać cudze błędy językowe, zachwycają się nimi.
Kiedy np. matka chwaliła moje juwenilia, twierdząc, że mam „ikrę Bożą”, byłem zachwycony wizją wielkiego Pana Jesiotra, który podczas niebiańskiego tarła swoim wszechmocnym mleczem zapładnia ludzkie talenty – sam bym tego nie wymyślił.
Poetom dobrze jest być nieco przygłuchymi krótkowidzami, bo dzięki przywidzeniom i przesłyszeniom mogą wyginać śmiało język i czerpać z niego nowe jakości. Mam głębokie przekonanie co do tego, że piłka nożna jest jednym z najpiękniejszych gatunków lirycznych, a więc rola kiksów jest w niej również niepoślednia. O ile oczywiście tyczy się to futbolu na poziomie najwyższym, gdzie błąd w przyjęciu lub rozegraniu jest rzadkością, białym krukiem, rarytasem niejako humanizującym na co dzień nadludzko precyzyjnych mistrzów.
Właśnie ruszyły równolegle wiosenne rundy polskiej Ekstraklasy i Ligi Mistrzów – można zatem gołym okiem zauważyć zasadniczą różnicę między grafomanią a poezją futbolową: polscy ligowcy kiksują ile wlezie, kiksy to ich chleb powszedni, rzucają nimi jak z rękawa, ale żadna fraza z tego powstać nie może. Tymczasem kiedy piłkarzom z ligi europejskich czempionów przytrafia się błąd w przyjęciu albo nieczyste uderzenie, często wychodzi to wszystkim na dobre. Futbol ma swoją gramatykę: odpowiednikiem zdania jest akcja, którą buduje ciąg celnych podań – zdanie rozwija się w swej złożoności i zmierza do wykrzyknika w postaci strzału. Tak odczytując język piłki, moglibyśmy porównać barcelońską tiki-takę do wielokrotnie złożonych zdań Faulknera, z całą ich misterną konstrukcją, karkołomnością i polifonią.
Styl Nottingham Forest, największej sensacji tego sezonu w ligach europejskich, oparty na doskonałej efektywności kontrataków, grze z pierwszej piłki i idei dotarcia do bramki przeciwnika w jak najkrótszym czasie, można by porównać do telegraficznego stylu Hemingwaya. Bywa, że gol pada w ciągu kilkunastu sekund od rozpoczęcia gry, wtedy mamy do czynienia z arcydziełem minimalizmu, jak w przypadku najkrótszego z opowiadań Janusza Rudnickiego, które uwielbiam cytować przy każdej okazji: „I wtedy mama połknęła klucze, żeby tata nie odszedł”.
W przypadku polskich ligowców, niestety, budowa zdań jest niemożliwa, albowiem seria celnych podań do przodu zdarza się nader rzadko. Jeśli w naszej lidze gubi się piłkę po podaniu czwartym z rzędu, mamy już do czynienia z akcją tygodnia, jeśli zaś finalizuje ją strzał, komentatorzy zgodnie uznają, że to „stadiony świata”. Na ogół zatem polska piłka ligowa wygląda jak kłótnia pijaczków na przystanku, kiedy i tak ograniczone możliwości werbalne










