Bez uprzedzeń
Czekam na fałszywy słownik języka polskiego. Materiału uzbierało się już dosyć. Nie jestem purystą językowym, nawet bym nie potrafił. Ale sympatyzuję z purystami. Czy bym sympatyzował, gdyby oni się ujawnili, tego nie wiem. Na razie martwię się, że ich nie ma i nikt nie równoważy językoznawców permisywnych, którzy jednakowo cieszą się, spotykając się z poprawnym, jak też i niepoprawnym użyciem słów.
Nie daje się poinformować polityków lewicowych i prawicowych, co znaczy słowo “spolegliwy”. Mówią oni: “była to próba wymuszenia spolegliwości Rady Polityki Pieniężnej” albo: “rząd okazał spolegliwość wobec Brukseli” itp. Przez spolegliwość rozumieją uległość, mimo że sto razy przypominano właściwy sens tego słowa: spolegliwym jest ktoś, kogo charakteryzuje duże poczucie odpowiedzialności, na kim dzięki tej zalecie można polegać; pewny, godny zaufania opiekun – w takim znaczeniu używał tego słowa Kotarbiński. Spolegliwość jest przeciwieństwem uległości. Jeżeli rząd Millera jest rzeczywiście spolegliwy, to możemy być pewni, że będzie twardo i rozumnie bronił naszych narodowych interesów zarówno w Brukseli, jak i w Warszawie. Spolegliwy premier nie będzie porzucał słusznych celów pod wpływem krytyki jakiejś koterii, nie zdymisjonuje członka rządu tylko po to, żeby się przypodobać mediom, i po zakończeniu urzędowania nie powie opozycji “tak, to wam historia przyznała rację, a ja się myliłem”. Przy okazji słówko o Historii przez duże H: gdy polityk twierdzi samokrytycznie, że Historia przyznała rację jego przeciwnikom, znaczy to tyle, że popełnił on grube błędy, z których skorzystali jego przeciwnicy.
Drugim błędem, który daje się we znaki słuchaczom, jest używanie słowa “Państwo” w funkcji zaimka “Wy”. W telewizji, na wiecach, z trybuny sejmowej mówią do jakiegoś ogółu, przeważnie partyjnego: “Odrzuciliście państwo kodeks pracy…” albo “Jaką macie państwo wizję państwa?”. Podobno grzeczność tego wymaga. Także reklamy zwracają się do nas per “państwo”. Polityk przemawia do całego społeczeństwa: “zrzuciliście Państwo z siebie jarzmo totalitarnego komunizmu”. Na wymioty się zbiera, już łatwiej przyzwyczaić się do “kurwy” niż do tego “Państwa”.
Jaką treść chcą wyrazić autorzy, pisząc “kunktatorstwo”, nie potrafię się domyślić, kontekst nigdy nie wykazuje, że chodzi im o grę na zwłokę, a właśnie takie jest znaczenie tego słowa. “Negliżować” nie znaczy, jak piszą, rozbierać do bielizny (metaforycznie: zdejmować przesłony, aby dojść do nagiej prawdy), lecz: lekceważyć. Ktoś, i to nie jeden, pisze: “z zapałem nuworysza”. Pomylił nowobogackiego z neofitą, czyli świeżo nawróconym, co można wybaczyć, bo w ostatnim dwunastoleciu najłatwiej było wzbogacić się neofitom. Źle jest rozumiane słowo “kostyczny”: nie znaczy ono “oschły” charakter albo “suchy”, na przykład, styl. Kostyczność to pewien odcień złośliwości, mianowicie zjadliwość. Słowo “oprawca” jest rozmyślnie używane w błędnym znaczeniu: “Władysław Frasyniuk przed laty wybaczył prokuratorowi X, swojemu oprawcy”. Słowo “oprawca” w tym błędnym znaczeniu jest używane z lubością. W rzeczywistości oprawcą jest ten, kto łamie kołem, drze pasy z żywego, wiesza, przybija na krzyżu, wbija igły pod paznokcie. Strażnika więziennego, prokuratora, policjanta, ministra spraw wewnętrznych itp. nazywają “oprawcą” albo “katem” ci, którzy nie dostrzegają różnicy między cierpieniami więźnia czy aresztanta a mękami tego, któremu łamią kości lub ucinają głowę. Różnica między tymi cierpieniami daje nam miarę nadużycia, jakie jest popełniane, gdy prokuratora nazywa się “oprawcą”.
Zwracam tu uwagę na grube przeinaczenia słów, ale porozumiewaniu się szkodzi również zacieranie niuansów. Nie można mówić o “słynnym dzisiaj Jedwabnem”, bo ta miejscowość jest – sprawiedliwie lub niesprawiedliwie – osławiona, a nie sławna. Przy okazji też uwaga ortograficzna. Poza “Gazetą Wyborczą” słowo “Holocaust” jest pisane z małej litery. Świadczy to, że piszący nie rozumieją dobrze, o czym mowa. Słowo “holocaust” w sensie powszechnika, nazwy ogólnej, jest używane niezmiernie rzadko, ponieważ tym, co ono znaczy (całopalenie), mało kto się interesuje. W centrum uwagi pozostaje natomiast pewne konkretne wydarzenie historyczne, które stawiamy poza uogólnieniami i dajemy mu imię własne, właśnie Holocaust. Ta drobna kwestia ortograficzna ujawnia, jak powierzchownie i nieuważnie myślimy na temat Holocaustu.
Określenia takie jak “sanacyjni notable: Beck i Winiawa-Długoszowski” albo “ziemiański majątek”, zamiast ziemski, nie są błędami, ale Rafael Feliks Scharf by ich nie użył. Rafael F. Scharf pochodzi z Krakowa, jest Żydem, od sześćdziesięciu kilku lat mieszka w Londynie i ma tam bardzo rzadkie okazje mówienia po polsku, czy choćby słyszenia naszego języka. Przyjeżdża czasem do Krakowa i miewa prelekcje w ośrodku kultury żydowskiej na ulicy Meiselsa. Staram się nie opuszczać jego odczytów, gdyż polszczyzna Scharfa jest dla mnie czymś fascynującym. Nie słyszałem Polaka, żadnego polskiego pisarza (poza Wańkowiczem może), który mówiłby tak bogatą polszczyzną, tak precyzyjnie i z takim wyczuciem niuansów znaczeniowych i odcieni stylistycznych jak Scharf. Wieniawy i Becka nie nazwałby “notablami”, lecz “dygnitarzami” tylko. Notablem jest ktoś, kto zajmuje solidne i szanowane stanowisko w mieście, w województwie, powiecie, stanowisko dające władzę lub wpływ na władzę, ale od woli rządu niezależne. Trzeba też być osobą poważną, cieszącą się uznaniem. Notable stanowią ciało pośredniczące między władzą polityczną i społeczeństwem. Wieniawa nie mógłby być notablem na żadnym stanowisku mimo swoich zalet i talentów. Beckowi można by dać miano męża stanu. Notablem nie był. II Rzeczpospolita zbyt krótko trwała, aby mogło ukształtować się, ustalić stanowisko notabla. Dlatego wyrażenie “sanacyjni notable” brzmi jak oksymoron, gdy się pamięta krótkotrwałość i “tromtadrację” tak zwanej sanacji.
Dowolność w posługiwaniu się słowami, nieuważne pojmowanie ich znaczeń bardzo ułatwia życie demagogom. Nie potępiam demagogów sumarycznie, niektórzy kierują się dobrymi intencjami, ale samo rzemiosło, którym się trudnią, wystawia ich na pokusę fałszowania języka. Bardzo mi przykro, ale skrajny przypadek złego użycia mowy znalazłem, nie szukając, w wypowiedzi (dziennik “Życie”) prof. Geremka, skądinąd bardzo precyzyjnie się wyrażającego: “wejście do Unii Europejskiej wręcz wzmacnia polską suwerenność, będąc gwarantem naszej niepodległości”. Słowa “suwerenność” i “niepodległość” mają znaczenie całkiem odmienne od tego, jakie Geremek chce im nadać dla dobra sprawy. Unia została stworzona po to, aby osłabić suwerenność i niepodległość państw członkowskich i aby dać im za to inne korzyści.
W czasach “komuny”, kto poczuł się już bardzo zmęczony “drętwą mową” i “mową-trawą” szedł do kościoła, aby się nieco językowo ocucić. Dziś ma katolickie media w swoim domu i co słyszy? “Grzech jako temat wiodący tej audycji”. Albo: “Pan Bóg widzi człowieka zanurzonego w grzechu i próbuje go z tego jakoś wyciągnąć”. Ja wolę “Trybunę”, z której dowiaduję się, że Bundestag klepnął ustawę o imigracji.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy