O wymóżdżeniu

O wymóżdżeniu

Dziesięć lat temu ogłosiłem w „Polityce” artykuł „Tajemnica Witolda Pileckiego”. Z dokumentów, opublikowanych w wydanym przez IPN albumie, wywnioskowałem, że Pilecki poszedł w więzieniu na współpracę z UB. Artykuł wywołał burzę, najbardziej się rozgniewał IPN, ale i prawicowi publicyści nie pozostali w tyle. Bronił mnie tylko „Przegląd”. Lecz moi „polemiści” byli odporni na argumenty. „Romanowski bardzo chwali bezpiekę”, głosił tytuł jednej z tych „polemik”, świadczący, że tyle tylko zrozumiano. Bo przecież „polemistom” chodziło jedynie o to, by dowalić; by autora potępić, a jego poglądy zakrzyczeć, zatupać, zadeptać i wymazać z pamięci. I to się udało: do moich ustaleń nikt do dziś się nie odwołuje. Natomiast istnieje ruch społeczny postulujący… wyniesienie Pileckiego na ołtarze. Ale hagiografia i oszczerstwo w jednym stoją domu. Gdy kiedyś Adam Michnik oddał do sądu sprawę powtarzającego się pomówienia, jakoby „wielokrotnie powtarzał: ja tyle lat siedziałem w więzieniu, to teraz mam rację”, oszczercy nie spoczęli nawet wtedy, gdy sprawę przegrali. Na łamach ogólnopolskiego dziennika pojawił się list zbiorowy, którego sygnatariusze z uporem powtórzyli to kłamstwo, i tym razem nie przytaczając na nie żadnego dowodu. Chodziło więc o to samo, co w przypadku Pileckiego: by dowalić, zatupać i unicestwić. W tym przypadku unicestwić orzeczenie sądowe. Cóż, Goebbels ponoć twierdził, że kłamstwo wielokrotnie powtarzane zostaje uznane za prawdę. Ciekawe tylko, że ci sami ludzie ekscytowali się ewangelicznym wezwaniem „poznacie prawdę, a prawda was wyswobodzi”. Ekscytowali się tak zwłaszcza przy badaniu ubeckich teczek. Dopiero dziś, wobec Jana Pawła II, porzucili tę efektowną frazę. To miłe, że zmienili zdanie, ja również mam do nowych rewelacji stosunek mieszany, ale różnica między mną a nimi pozostaje fundamentalna: oni wzywają do szanowania polskiego papieża, ja – do szanowania wszystkich bliźnich. A przy tym nie mogę nie czuć obrzydzenia do tych lustratorów kameleonów i nie mogę milczeć, widząc akcje i demonstracje mające i tym razem wszystko, co ujawniono, zakrzyczeć i unicestwić. Jaka jest bowiem odpowiedź polskiego Kościoła na rodzące się w społeczeństwie pytania? Tylko jedna: zamknięcie archiwów. W ostatnio wydanej książce „Demokracja na czarną godzinę” pisał o tym zjawisku prof. Wojciech Sadurski. Prawicowcy dobrze wiedzą, że w Smoleńsku nie było żadnego zamachu, ale chodzi im o akces do grupy, o bycie takim jak inni, o znalezienie się w tłumie – nie myślącym, lecz wrzeszczącym, i to jednym głosem. Tymczasem do tego, by być z innymi, potrzebna jest wspólnota z nimi w kłamstwie: jakiś odblask wspólnoty w zbrodni, bo czymże, jak nie zbrodnią, jest niszczenie społecznej komunikacji? Wymiana argumentów jest zatem z zasady niemożliwa: byłaby ona przyznaniem polemiście równych praw, podczas gdy nie jest on tu nawet przeciwnikiem – jest wrogiem. „Jeśli wróg się nie poddaje, to się go unicestwia”, pisał w roku 1930, w stalinowskiej „Prawdzie”, Maksym Gorki. Pytanie, skąd w nas się wziął ów owczy pęd zawsze w tym samym kierunku? Jakie trucizny krążyły przez lata istnienia III Rzeczypospolitej? Szukając odpowiedzi najgłębszej i najpierwotniejszej, dochodzę do wniosku dla mnie jako katolika szokującego i bolesnego. Wszak wszystko to wzięło się z Kościoła! Wszystko – z Jana Pawła II! To przecież przekonanie Kościoła i polskiego papieża o niedyskutowalności głoszonych prawd zrodziło ów fundamentalizm moralny, który tak świetnie wyraża dziś Kaja Godek, a który dowodzi, że dla katolickiego rygoryzmu żadne bariery nie istnieją i że nie łagodzi go nawet postawa dla chrześcijaństwa tak zasadnicza jak miłosierdzie. Czy trzeba dodawać, że taki rygoryzm prowadzi do zniszczenia dyskusji? I że jest nie do pogodzenia z demokracją? Przez dziesiątki i setki lat polscy pisarze i myśliciele analizowali nasze wady narodowe, starali się o ich naprawę, wzywali do moralnego odrodzenia. Dziś odwrotnie: jesteśmy usypiani bajkami o „dumnym narodzie” i stajemy bezbronni wobec moralnych anatem Kościoła, kłamstw IPN oraz nihilizmu i cynizmu rządzących. Dziś dominuje nie polski indywidualizm, ponoć tak słynny w świecie, lecz polska mimikra, polski instynkt stadny, ów „terroryzm nierozumu”, o którym prawie już 200 lat temu pisał Maurycy Mochnacki. I to prowadzi wprost do tytułowego wymóżdżenia. Bo wszelkie bezpieczniki zostały – przez Kościół – wyłączone. a.romanowski@tygodnikprzeglad.pl Udostępnij: Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie) Facebook Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na Telegramie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 17/2023, 2023

Kategorie: Andrzej Romanowski, Felietony