Obudź się, Warszawo
Bliższa ciału koszula aniżeli sukmana, mówi przysłowie. Znaczy to zapewne także, że jeśli nie ma się wpływu na całość, to przynajmniej należy zadbać o część, tę najbliższą. Zadbanie o całość naszego państwa staje się coraz trudniejsze, żeby nie powiedzieć – beznadziejne. Szaleństwo prawicy, która szykuje się do rządzenia, wydaje się nieuleczalne. Wygląda na to, że aż do wyborów brnąć będziemy w błocie, którym obrzucają wszyscy wszystkich, a potem też nie będzie lepiej, jeśli prawica te wybory wygra. Staje się to zaś tym bardziej prawdopodobne, im większa liczba wyborców nabiera obrzydzenia do klasy politycznej w ogóle, nie wdając się w subtelności. Ktoś słusznie powiedział, że wszystkie złe i głupie rządy są dziełem dobrych i mądrych ludzi, którzy nie chodzą na wybory. Nadzieja tkwi więc w samorządach. W Polsce jest wiele gmin, powiatów i miast, które pomimo rozchwiania państwa radzą sobie coraz lepiej i potrafią wykorzystywać z pożytkiem dla swoich mieszkańców wszelkie nadarzające się okazje . Nie zalicza się do tych miast Warszawa. Należę do pokolenia, które widziało ją jako kolosalne rumowisko i dla którego wzięcie łopaty do ręki, aby odgruzować jakąś ulicę, plac czy skwer, było czymś całkiem naturalnym, robiło się to wielokrotnie. Ów własnoręczny udział w reanimacji miasta miał również i ten dodatkowy skutek, że wszystko, co dotyczyło odbudowy i rozbudowy stolicy – każda nowa ulica, osiedle, most czy trasa – stawało się sprawą publiczną, o której dyskutowano namiętnie, zarówno w prasie, jak i w domach. Pewnie, że nie zawsze dyskusje te dawały oczekiwany efekt – tak było na przykład z Pałacem Kultury i Nauki, ale za to powstały na jego temat setki dowcipów, w których wyrażał się głos opinii, zanim Pałac wrósł w pejzaż Warszawy i stał się jej ulubionym zabytkiem, czego oczywiście nie wypada dziś mówić na głos. Dziś nie tylko nie ma społecznej dyskusji o Warszawie , lecz także dowcipów o niej. Natomiast samo miasto buduje się spontanicznie i, co tu mówić, potwornieje. 15 lat temu wszelkie planowanie stało się pojęciem wyklętym, symbolem komuszego przymusu, i w Warszawie, gdzie popadnie, wyrastać poczęły bez ładu i składu szklano-aluminiowe wieżowce w stylu Silver Screen na Puławskiej czy gmachu z reklamą Mercedesa w alei Niepodległości, że wymienię tylko te dwa monstra. Opinia publiczna drgnęła dopiero wówczas, gdy podobna budowla wyrosła na placu Piłsudskiego, rozwalając doszczętnie ten salon miasta. Pamiętam, ile dyskutowano kiedyś o tym, czy odbudowywać całą kolumnadę, w której mieści się Grób Nieznanego Żołnierza, czy też zostawić – jak się stało – tylko kilka na wpół zburzonych łuków. Dzisiaj zasłonięto całą tylną fasadę Teatru Wielkiego, pięknej klasycystycznej budowli, a Warszawiacy ocknęli się dopiero po fakcie, pisząc jakieś protesty. Chaosowi zabudowy towarzyszą psikusy urbanistyki. Najpierw więc budowaliśmy z wielkim pietyzmem całkiem przyzwoity nowy most w miejscu „mostu Syreny”, aby potem, budując, nie bardzo wiadomo po co, tunel pod Wybrzeżem Kościuszkowskim, praktycznie wyłączyć ten most z użytku. Bo nie można już skręcić nań z Wybrzeża, można jechać tylko Tamką, tak więc na Pragę jeździ się mostem Śląsko-Dąbrowskim, zatłoczonym niemiłosiernie, zwłaszcza przy kościele św. Floriana. Jest to samobójczy gol strzelony komunikacji miejskiej, w dodatku za straszliwe pieniądze. Ale przecież takich wąskich gardeł jest w Warszawie mnóstwo, także przy nowo budowanych obiektach. Spróbujmy na przykład wjechać na Trasę Toruńską w godzinach szczytu; wszystkie mosty i trasy buduje się w Warszawie tylko na dziś, bez żadnej myśli o jutrze czy pojutrze. Intensywnie natomiast myślimy o dniu wczorajszym, czemu wcale nie służy pietyzm wobec historycznych rozwiązań urbanistycznych – przykładem jest właśnie plac Piłsudskiego – lecz pomniki. Pamiętam, jak lata temu w międzynarodowej encyklopedii kiczu znalazł się uznany za jeden ze smakowitszych przykładów tego zjawiska pomnik Chopina w Łazienkach, kicz pełny, doskonały, sentymentalny i kabotyński. Ale przecież teraz wzbogaciliśmy się o kicze pomnikowe znacznie wyższej klasy. Wszystkie one owiane są, rzecz jasna, aurą patriotyzmu, a więc nie można o nich powiedzieć złego słowa, aby nie szargać świętości. Lecz już Mały Powstaniec na Starym Mieście budził poważne wątpliwości, a jego wartość artystyczną odczytać można w oczach zagranicznych turystów zwiedzających Starówkę, zdumionych widokiem karzełka w hełmie.









