Olimpijskie ufoludki

Olimpijskie ufoludki

Na zimowych igrzyskach olimpijskich Rosjanie startowali w jakichś dziwnych koszulkach, nie mieli prawa ani do flagi nad podium, ani do hymnu państwowego. Poniekąd byli zresztą nie Rosjanami, a przedstawicielami komitetu olimpijskiego, czy jak kto sobie przetłumaczy ten urzędowy potworek. Obiecano im, że przynajmniej na uroczystości zakończenia igrzysk będą mogli wyjść pod własną flagą, ale w ostatniej chwili do sprawy wmieszał się jakiś ultras i obiecanki spaliły na panewce. Rzecz jasna sprawozdawcy (nawet polscy!) nie łamali sobie języka jakimiś „przedstawicielami”, dzięki czemu np. w finale hokeja na lodzie w eterze grali normalni Rosjanie z normalnymi Niemcami, a dopiero w hali, gdzie wręczano medale, Rosjan znowu nie było. Chodziło ponoć o napiętnowanie zorganizowanego dopingu, ale ci Rosjanie, którzy przezornie w ostatniej chwili zmienili obywatelstwo na słowackie, koreańskie itp., nie mieli już żadnych problemów, jakby z księżyca spadli. Dotyczy to także całych reprezentacji, np. Kazachstanu, Uzbekistanu, Ukrainy, których szkoleniowcy i opiekunowie medyczni też nigdy nie mieli nic wspólnego z Rosją, Federacją Rosyjską ani ZSRR. Podczas gdy jednych karzą, innym niczego się nie zarzuca. I tak na wszelakich mistrzostwach, w tym światowych, startują słusznie pod własnym sztandarem młodzi Rosjanie, którym konkretnie nic nie udowodniono – siatkarze, piłkarze obojga kończyn, gimnastycy, bokserzy itd. W lekkoatletyce

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 12/2018, 2018

Kategorie: Felietony, Ludwik Stomma
Tagi: doping, Rosja, sport